Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Nowelki






Nowoczesna

Dwó ch wyrostkó w spotyka się w jakimś zakamarku.

— Bracie, jak ja bym był trochę starszy... — mó wi jeden.

— To co? — pyta drugi.

— To bym się nie golił!

Morska

Kapitan okrę tu pyta marynarza, co by zrobił, gdyby pasaż er wpadł

do morza.

— Woł ał bym «Czł owiek za burtą!»,

— A gdyby wpadł oficer?

Marynarz milczy przez chwilę, po czym pyta:

— Któ ry z oficeró w?

 

Задание к тексту: Прочитать тексты и перевести. Выписать формы сослагательного наклонения глаголов и определить морфологические способы его образования.

 

9. Bukiet kwiató w dla puszkinowcó w (Adolf Rudnicki)

 

Gdzie okoo pitnastego roku ycia* urzekli mnie pisarze rosyjscy.

 

Тексты для чтения из произведений польской классической литературы

 

Adam Mickiewicz. PAN TADEUSZ (Отрывки из поэмы)

 

Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie;

Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,

Kto cię stracił. Dziś pię knoś ć twą w cał ej ozdobie

Widzę i opisuję, bo tę sknię po tobie.

Из главы “Rok 1812”

Już wschodził uroczysty dzień N a j ś w i ę t s z e j P a n n y

K w i e t n i e j. Pogoda był a prześ liczna, czas ranny,

Niebo czyste, wokoł o ziemi obcią gnię te,

Jako morze wiszą ce, ciche, wklę sł o-wgię te;

Kilka gwiazd ś wieci z gł ę bi, jako perł y ze dna

Przez fale; z boku chmurka biał a, sama jedna,

Podlatuje i skrzydł a w bł ę kicie zanurza,

Podobne do nikną cych pió r Anioł a Stró ż a,

Któ ry nocną modlitwą ludzi przytrzymany

Spó ź nił się, spieszy wracać mię dzy spó ł niebiany.

 

Już ostatnie perł y gwiazd zamierzchł y i na dnie

Niebios zgasł y, i niebo ś rodkim czoł a bladnie,

Prawą skronią zł oż one na wę zgł owiu cieni

Jeszcze smagł awe, lewą coraz się rumieni;

A dalej okrą g jakby powieka szeroka

Rozsuwa się i w ś rodku widać biał ek oka,

Widać tę czę, - ź renicę – już promień wytrysną ł,

Po okrą gł ych niebiosach wygię ty przebł ysną ł

I w biał ej chmurce jako zł oty grot zawisną ł.

Na ten strzał, na dnia hasł o, pę k ognió w wylata,

Tysią c rac krzyż uje się po okrę gu ś wiata,

A oko sł oń ca weszł o. – Jeszcze nieco senne,

Przymruż a się, drż ą c wstrzą sa swe rzę sy promienne,

Siedmią barw bł yszczy razem: szafirowe razem,

Razem krwawi się w rubin i ż ó ł knie topazem,

Aż rozlś nił o się jako kryształ przezroczyste,

Potem jak brylant ś wiatł e, na koniec ogniste,

Jak księ ż yc wielkie, jako gwiazda migają ce:

Tak po niezmiernym niebie szł o samotne sł oń ce.

 

Из главы “Zajazd”

Przed burzą bywa chwila cicha i ponura;

Kiedy nad gł owy ludzi przeleciawszy chmura

Stanie i groż ą c twarzą, dech wiatró w zatrzyma,

Milczy, obiega ziemię bł yskawic oczyma,

Znaczą c te miejsca, gdzie wnet ciś nie grom po gromie:

Tej ciszy chwila był a w Soplicowskim domie.

Myś lił byś, ż e przeczucie nadzwyczajnych zdarzeń

Ś cieł o usta i wzniosł o duchy w kraje marzeń.

Henryk Sienkiewicz. „Quo vadis” (главы из романа)

 

ROZDZIAŁ LXX

O brzasku nastę pnego dnia dwie ciemne postaci posuwał y się drogą Appijską ku ró wninom Kampanii.

Jedną z nich był Nazariusz, drugą Piotr Apostoł, któ ry opuszczał Rzym i mę czonych w nim wspó ł wyznawcó w.

Niebo na wschodzie przybierał o już leciuchny odcień zielony, któ ry z wolna, coraz wyraź niej bramował się u doł u barwą szafranną. Drzewo o srebrnych liś ciach, biał e marmury willi i ł uki wodocią gó w, biegną ce przez ró wninę ku miastu, wychylał y się z cienia. Rozjaś niał a się stopniowo zielonoś ć nieba, nasycają c się zł otem. Za czym wschó d zaczą ł ró ż owieć i rozś wiecił Gó ry Albań skie, któ re ukazał y się cudne, liliowe, jakby z samych tylko blaskó w zł oż one.

Ś wit odbijał się w drż ą cych na liś ciach drzew kroplach rosy. Mgł a rzedł a odkrywają c coraz szerszy widok na ró wninę, na leż ą ce na niej domy, cmentarze, miasteczka i kę py drzew, mię dzy któ rymi bielał y kolumny ś wią tyń.

Droga był a pusta. Wieś niacy, któ rzy zwozili jarzyny do miasta, nie zdą ż yli jeszcze widocznie pozaprzę gać do wó zkó w. Od pł yt kamiennych, któ rymi aż do gó r wył oż ony był goś ciniec, szedł w ciszy odgł os drewnianych postoł ó w, jakie podró ż ni mieli na nogach.

Potem sł oń ce wychylił o się przez przeł ę cz gó r, ale zarazem dziwny widok uderzył oczy Apostoł a. Oto wydał o mu się, iż zł ocisty krą g, zamiast wznosić się wyż ej i wyż ej na niebie, zsuną ł się ze wzgó rz i toczy się po drodze.

Wó wczas Piotr zatrzymał się i rzekł:

— Widzisz tę jasnoś ć, któ ra zbliż a się ku nam?

— Nie widzę nic — odpowiedział Nazariusz.

Lecz Piotr po chwili ozwał się przysł oniwszy oczy dł onią:

- Jakowaś postać idzie ku nam w blasku sł oniecznym.

Do uszu ich nie dochodził jednak najmniejszy odgł os krokó w. Naokó ł był o cicho zupeł nie. Nazariusz widział tylko, ż e wdali drż ą drzewa, jakby je ktoś potrzą sał, a blask rozlewa się coraz szerzej na ró wninie.

I począ ł patrzeć ze zdziwieniem na Apostoł a.

- Rabbi! Co ci jest? – zawoł ał z niepokojem.

A z rą k Piotra kosztur podró ż ny wysuną ł się na ziemię, oczy patrzył y nieruchomie przed siebie, usta był y otwarte, w twarzy malował o się zdumienie, radoś ć, zachwyt.

Nagle rzucił się na kolana z wycią gnietymi przed się ramionami, a z ust jego wyrwał się okrzyk:

- Chryste! Chryste!...

I przypadł gł ową do ziemi, jakby cał ował czyjeś stopy.

Dł ugo trwał o milczenie, po czym w ciszy ozwał y się przerywane ł kaniem sł owa starca:

- Quo vadis, Domine?...

I nie sł yszał odpowiedzi Nazariusz, lecz do uszu Piotrowych doszedł gł os smutny i sł odki, któ ry rzekł:

- Gdy ty opuszczasz lud mó j, do Rzymu idę, by mnie ukrzyż owano raz wtó ry.

Apostoł leż ał na ziemi, z twarzą w prochu, bez ruchu i sł owa. Nazariuszowi wydał o się już, ż e omdlał lub umarł, ale on powstał wreszcie, drż ą cymi rę koma podnió sł kij pielgrzymi i nic nie mowią c zawró cił ku siedmiu wzgó rzom miasta.

Pacholę zaś, widzą c to, powtó rzył o jak echo:

- Quo vadis, Domine?...

- Do Rzymu – odrzekł cicho Apostoł.

I wró cił.

ROZDZIAŁ LXXI

 

Aż wreszcie speł nił się czas dla obu Apostoł ó w. Ale jakby na zakoń czenie sł uż by, danym był o Boż emu rybakowi uł owić dwie dusze nawet i w wię zieniu. Ż oł nierze Processus i Martynianus, któ rzy pilnowali go w wię zieniu Mamertyń skim, przyję li chrzest. Po czym nadeszł a godzina mę ki. Nerona nie był o wó wczas w Rzymie. Wyrok wydali Helius i Politetes, dwaj wyzwoleń cy, któ rym cezar powierzył na czas swej niebytnoś ci rzą dy nad Rzymem. Wiekowego Apostoł a poddano naprzó d przepisanej przez prawo chł oś cie, a nastę pnego dnia wywiedziono za mury miasta, ku wzgó rzom Watykań skim, gdzie miał ponieś ć przeznaczoną mu karę krzyż a. Ż oł nierzy dziwił tł um, któ ry zebrał się przed wię zieniem, gdyż w poję ciu ich ś mierć prostego czł owieka i w dodatku cudzoziemca nie powinna był a budzić tyle zaję cia, nie rozumieli zaś, ż e korowó d ó w nie skł adał się z ciekawych, ale z wyznawcó w, pragną cych odprowadzić na miejsce kaź ni Wielkiego Apostoł a. Po poł udniu otworzył y się wreszcie bramy wię zienia i Piotr ukazał się wś ró d oddział u pretorianó w. Sł oń ce zniż ył o się już nieco ku Ostii, dzień był cichy i pogodny. Piotrowi ze wzglę du na jego sę dziwe lata nie kazano nieś ć krzyż a, są dzono bowiem, ż e go udź wigną ć nie zdoł a, ani też nie zał oż ono mu wideł na szyję, by mu nie utrudniać pochodu. Szedł wolny i wierni mogli go widzieć doskonale. W chwili gdy wś ró d ż elaznych heł mó w ż oł nierskich ukazał a się jego biał a gł owa, pł acz rozległ się w tł umie, lecz natychmiast prawie ustał, albowiem twarz starca miał a w sobie tyle pogody i taką jaś niał a radoś cią, iż wszyscy poję li, ż e to nie ofiara idzie ku straceniu, ale zwycię zca odbywa pochó d tryumfalny.

Jakoż tak był o. Rybak, zwykle pokorny i pochylony, szedł teraz wyprostowany, wyż szy wzrostem od ż oł nierzy, peł en powagi. Nigdy nie widziano w postawie jego tyle majestatu. Zdawać by się mogł o, iż to monarcha posuwa się, otoczony przez lud i ż oł nierzy. Ze wszystkich stron podniosł y się glosy: „Oto Piotr odchodzi do Pana." Wszyscy jakby zapomnieli, ż e czeka go mę ka i ś mierć. Szli w uroczystym skupieniu, ale w spokoju, czują c, ż e od ś mierci na Golgocie nie stał o się dotychczas nic ró wnie wielkiego i ż e jako tamta odkupił a ś wiat cał y, tak ta ma odkupić to miasto.

Po drodze ludzie zatrzymywali się ze zdziwieniem na widok tego starca, wyznawcy zaś, kł adą c im rę ce na ramiona, mó wili spokojnymi gł osami: „Patrzcie, jako umiera sprawiedliwy, któ ry znał Chrystusa i opowiadał mił oś ć na ś wiecie." A owi wpadali w zadumę, po czym odchodzili mó wią c sobie: „Zaprawdę, ten nie mó gł być niesprawiedliwy."

Po drodze milkł y wrzaski i woł ania uliczne. Orszak posuwał się wś ró d domó w ś wież o wzniesionych, wś ró d biał ych kolumn ś wią tyń, nad któ rych naczó ł kami wisiał o niebo gł ę bokie, ukojone i bł ę kitne. Szli w ciszy; czasem tylko zabrzę czał y zbroje ż oł nierzy lub podnió sł się szmer modlitw. Piotr sł uchał ich i twarz jaś niał a mu coraz wię kszą radoś cią, albowiem wzrok jego zaledwie mó gł ogarną ć owe tysią ce wyznawcó w. Czuł, ż e dzieł a dokonał, i wiedział, już, ż e ta Prawda, któ rą cał e ż ycie opowiadał, zaleje wszystko jak fala i ż e nic już powstrzymać jej nie zdoł a. A tak myś lą c, podnosił oczy ku gó rze i mó wił: „Panie, kazał eś mi podbić ten gró d, któ ry panuje ś wiatu, wię cem go podbił. Kazał eś mi zał oż yć w nim stolicę swoją, wię cem ją zał oż ył. To Twoje miasto teraz, Panie, a ja idę do Ciebie, bom się spracował bardzo."

Przechodzą c wię c koł o ś wią tyń mó wił im: „Chrystusowymi ś wią tyniami bę dziecie." Patrzą c na roje ludzi, przesuwają cych się przed jego oczyma, mó wił im: „Chrystusowymi bę dą wasze dzieci sł ugami." I szedł w poczuciu speł nionego podboju, ś wiadom swej zasł ugi, ś wiadom mocy, ukojony, wielki. Ż oł nierze poprowadzili go przez most Tryumfalny, jakby mimo woli dają c jego tryumfowi ś wiadectwo, i wiedli dalej ku Naumachii i cyrkowi. Wierni z Zatybrza przył ą czyli się do pochodu i uczynił a się gę stwa ludu tak wielka, iż centurion, przywodzą cy pretorianom, domyś liwszy się wreszcie, iż prowadzi jakowegoś arcykapł ana, któ rego otaczają wierni, zaniepokoił się zbyt mał ą liczbą ż oł nierzy. Lecz ani jeden okrzyk oburzenia lub wś ciekł oś ci nie ozwał się w tł umie. Twarze był y przeję te wielkoś cią chwili, uroczyste i zarazem peł ne oczekiwania, niektó rzy bowiem wyznawcy przypominają c sobie, iż przy ś mierci Pana ziemia rozstę pował a się z przeraż enia, a umarli podnosili się z grobó w, myś leli, ż e i teraz nastą pią moż e jakieś znaki widome, po któ rych nie zatrze się przez wieki ś mierć Apostoł a. Inni mó wili sobie nawet: „A nuż Pan wybierze godzinę Piotrową, aby zstą pić z nieba, jako był przyobiecał, i uczynić są d nad ś wiatem." W tej zaś myś li polecali się mił osierdziu Zbawiciela.

Ale naokó ł był o spokojnie. Wzgó rza zdawał y się wygrzewać i odpoczywać w sł oń cu. Pochó d zatrzymał się wreszcie mię dzy cyrkiem a wzgó rzem Watykań skim. Ż oł nierze wzię li się teraz do kopania doł u, inni poł oż yli na ziemi krzyż, mł oty i gwoź dzie, czekają c, pó ki przygotowania nie zostaną ukoń czone, tł um zaś, cichy zawsze i skupiony, klę kną ł naokó ł.

Apostoł, z gł ową w promieniach i zł otych blaskach, zwró cił się po raz ostatni ku miastu. Z dala, nieco w dole, widać był o Tyber ś wiecą cy; po drugim brzegu pole Marsowe, wyż ej mauzoleum Augusta, niż ej olbrzymie termy, któ re Nero wł aś nie był wznosić począ ł, jeszcze niż ej teatr Pompejusza, a za nimi miejscami widne, miejscami zakryte przez inne budowy Saepta Julia, mnó stwo portykó w, ś wią tyń, kolumn, spię trzonych gmachó w i wreszcie hen, w dali, wzgó rza oblepione domami, olbrzymie rojowisko ludzkie, któ rego krań ce niknę ł y w mgle bł ę kitnej, gniazdo zbrodni, ale i sił y, szaleń stwa, ale i ł adu, któ re stał o się gł ową ś wiata, jego ciemię zcą, ale zarazem jego prawem i pokojem, wszechpotę ż ne, nieprzemoż one, wieczyste.

Piotr zaś, otoczony ż oł nierzami, spoglą dał na nie tak, jakby spoglą dał wł adca i kró l na swe dziedzictwo. I mó wił: „Odkupioneś jest i moje." A nikt, nie tylko mię dzy ż oł nierstwem kopią cym dó ł, w któ ry miano wstawić krzyż, ale nawet mię dzy wyznawcami, nie umiał odgadną ć, ż e istotnie stoi mię dzy nimi prawdziwy wł adca tego grodu i ż e miną cezarowie, przepł yną fale barbarzyń có w, miną wieki, a ó w starzec bę dzie tu panował nieprzerwanie.

Sł oń ce chylił o się jeszcze bardziej ku Ostii i stał o się wielkie i czerwone. Cał a zachodnia strona nieba poczę ł a pł oną ć blaskiem niezmiernym. Ż oł nierze zbliż yli się do Piotra, by go rozebrać.

Lecz on, modlą c się, wyprostował się nagle i wycią gną ł wysoko prawicę. Oprawcy zatrzymali się jakby onieś mieleni jego postawą; wierni zatrzymali ró wnież oddech w piersiach, są dzą c, ż e chce przemó wić, i nastał a cisza niezmą cona.

On zaś, stoją c na wyniesieniu, począ ł wycią gnię tą prawicą czynić znak krzyż a, bł ogosł awią c w godzinie ś mierci:

— Urbi et orbi!

 

A w ten sam cudny wieczó r inny oddział ż oł nierzy prowadził drogą Ostyjską Pawł a z Tarsu ku miejscowoś ci zwanej Aquae Salvia. I za nim ró wnież postę pował a gromada wiernych, któ rych nawró cił, a on poznawał bliż szych znajomych, zatrzymywał się i rozmawiał z nimi, gdyż jako obywatelowi rzymskiemu, straż okazywał a mu wię ksze wzglę dy. Za bramą, zwaną Tergemina, spotkał Plautyllę, có rkę prefekta Flawiusza Sabinusa, i widzą c jej mł odą twarz zalaną ł zami, rzekł: „Plautyllo, có rko Zbawienia wiecznego, odejdź w pokoju. Poż ycz mi tylko zasł ony, któ rą zawią ż ą mi oczy w chwili, gdy bę dę odchodził do Pana." I wzią wszy zasł onę szedł dalej, z twarzą tak peł ną radoś ci, z jaką robotnik, któ ry przepracował dobrze dzień cał y, wraca do domu. Myś li jego, podobnie do Piotrowych, był y spokojne i pogodne jak owo niebo wieczorne. Oczy patrzył y w zamyś leniu na ró wninę, któ ra cią gnę ł a się przed nim, i na Gó ry Albań skie, zanurzone w ś wietle. Rozpamię tywał o swoich podró ż ach, o trudach i pracy, o walkach, w któ rych zwycię ż ał, i koś cioł ach, któ re po wszystkich ziemiach i za wszystkimi morzami zał oż ył, i myś lał, ż e dobrze zarobił na spoczynek. I on takż e dzieł a dokonał. Czuł, ż e siejby jego nie rozwieje już wiatr zł oś ci. Odchodził z tą pewnoś cią, ż e w walce, któ rą jego Prawda wypowiedział a ś wiatu, ona zwycię ż y, i niezmierna pogoda zstę pował a mu do duszy. Droga na miejsce stracenia był a daleka i wieczó r począ ł zapadać. Gó ry stał y się purpurowe, a podnó ż a ich zapadał y z wolna w cień. Trzody wracał y do domó w. Gdzieniegdzie szł y gromadki niewolnikó w z narzę dziami pracy na ramionach. Przed domami na drodze bawił y się dzieci spoglą dają c z ciekawoś cią na przechodzą cy oddział ż oł nierzy. W tym zaś wieczorze, w tym przezroczym zł otym powietrzu był nie tylko spokó j i ukojenie, ale jakowaś harmonia, któ ra z ziemi zdawał a się podnosić ku niebu. A Paweł sł yszał ją i serce przepeł niał o mu się radoś cią na myś l, ż e do owej muzyki ś wiata dodał dź wię k jeden, któ rego nie był o dotą d, a bez któ rego ziemia cał a był a „jako miedź brzą kają ca i jako cymbał brzmią cy".

I przypomniał sobie, jako uczył ludzi mił oś ci, jako im mó wił, iż choć by rozdali maję tnoś ć na ubogich i choć by posiedli wszystkie ję zyki i wszystkie tajemnice, i wszystkie nauki, niczym nie bę dą bez mił oś ci, któ ra jest ł askawa, cierpliwa, któ ra zł ego nie wyrzą dza, nie pragnie czci, wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się nadziewa, wszystko wytrwa.

Oto mu wiek ż ycia spł yną ł na nauczaniu ludzi takiej Prawdy. A teraz mó wił sobie w duszy: „Jakaż sił a jej sprosta i có ż ją zwycię ż y? Jakoż przytł umić ją zdoł a cezar, choć by dwakroć miał tyle legionó w, dwakroć tyle miast i mó rz, i ziem, i narodó w? "

I szedł po zapł atę jako zwycię zca.

Orszak porzucił wreszcie wielką drogę i skrę cił na wschó d wą ską ś cież ką ku Salwijskim Wodom. Na wrzosach leż ał o sł oń ce czerwone. Przy ź ró dle centurion zatrzymał ż oł nierzy, albowiem chwila nadeszł a.

Lecz Paweł zarzuciwszy na ramię zasł onę Plautylli, aby zawią zać sobie nią oczy, wznió sł po raz ostatni ź renice, peł ne niezmiernego spokoju, ku odwiecznym blaskom wieczornym i modlił się. Tak! chwila nadeszł a, ale on widział przed sobą wielki goś ciniec z zó rz, wiodą cy ku niebu, i w duszy mó wił sobie te same sł owa, któ re poprzednio w poczuciu swej speł nionej sł uż by i bliskiego koń ca napisał: „Potykaniem dobrym potykał em się, wiarę m zachował, zawodum dokonał, na ostatek przeznaczon mi jest wie­niec sprawiedliwoś ci."

 

ROZDZIAŁ LXXII

 

A Rzym szalał po dawnemu, tak iż zdawał o się, ż e to miasto, któ re podbił o ś wiat, poczyna się wreszcie z braku przewodnikó w rozdzierać samo w sobie. Jeszcze zanim dla Apostoł ó w wybił a ostatnia godzina, przyszedł spisek Pizona, a po nim koś ba tak nieubł agana najwyż szych gł ó w w Rzymie, ż e tym nawet, któ rzy widzieli bó stwo w Neronie, wydał się on w koń cu bó stwem ś mierci. Ż ał oba padł a na miasto, strach rozsiadł się po domach i w sercach, ale portyki wień czył y się bluszczem i kwiatami, nie wolno był o okazywać ż alu po zmarł ych. Ludzie, któ rzy budzili się z rana, zadawali sobie pytanie, czyja dziś kolej nadejdzie. Orszak mar, cią gną cych za cezarem, powię kszał się z dniem każ dym.

Pizo przypł acił gł ową spisek, a za nim poszli Seneka i Lukan, Feniusz Rufus i Plaucjusz Lateranus, i Flawiusz Scewinus, i Afraniusz Kwincjanus, i rozpustny towarzysz szaleń stw cezara Tuliusz Senecjo, i Prokulus, i Ararykus, i Tugurynus, i Gratus, i Silanus, i Proksymus, i Subriusz Flawiusz, niegdyś oddany cał ą duszą Neronowi, i Sulpicjusz Asper. Jednych gubił a wł asna nikczemnoś ć, innych bojaź ń, innych bogactwa, innych mę stwo. Cezar, przeraż o­ny samą liczbą spiskowych, okrył ż omierstwem mury i trzymał miasto jakby w oblę ż eniu, wysył ają c co dzień centu­rionó w z wyrokami ś mierci do podejrzanych domó w. Skazani pł aszczyli się jeszcze w listach, peł nych pochlebstw, dzię kują c cezarowi za wyrok i zapisują c mu czę ś ć mienia, aby resztę dla dzieci ocalić. Zdawał o się w koń cu, ż e Nero umyś lnie przebiera wszelką miarę, by się przekonać, do jakiego stopnia znikczemnieli ludzie i jak dł ugo zniosą krwawe rzą dy. Za spiskowymi wytracono ich krewnych, przyjació ł i prostych nawet znajomych. Mieszkań cy wspaniał ych, wzniesionych po poż arze domó w, wychodzą c na ulicę, byli pewni, iż ujrzą cał e szeregi pogrzebó w. Pompejusz, Korneliusz Marcjalis, Flawiusz Nepos i Stacjusz Domicjusz zginę li, oskarż eni o brak mił oś ci dla cezara; Nowiusz Pryskus, jako przyjaciel Seneki; Rufiusza Kryspina pozbawiono prawa ognia i wody dlatego, ż e niegdyś był mę ż em Poppei. Wielkiego Trazeasza zgubił a cnota, wielu przypł acił o ż yciem szlachetne pochodzenie, nawet i Poppea padł a ofiarą chwilowego uniesienia cezara.

A senat pł aszczył się przed straszliwym wł adcą, wznosił na jego cześ ć ś wią tynie, czynił wota za jego gł os, wień czył jego posą gi i przeznaczał mu kapł anó w, jak bó stwu. Senatorowie ze drż eniem w duszy szli na Palatyn, by wielbić ś piew „Periodonicesa" i szaleć z nim razem wś ró d orgii na­gich ciał, wina i kwiató w.

A tymczasem z doł u, na roli przesią kł ej krwią i ł zami, wzrastał a cicho, ale coraz potę ż niej, siejba Piotrowa.

 

ROZDZIAŁ LXVI

 

Za czasó w Nerona weszł y w zwyczaj rzadkie dawniej i wyją tkowo tylko dawane przedstawienia wieczorne, tak w cyrku, jak i w amfiteatrach. Augustianie lubili je, czę sto bowiem po nich nastę pował y uczty i pijatyki trwają ce aż do rana. Jakkolwiek lud przesycony był już przelewem krwi, jednakż e gdy rozeszł a się wieś ć, ż e nadchodzi koniec igrzysk i ż e ostatni chrześ cijanie mają umrzeć na wieczornym widowisku, nieprzeliczone tł umy ś cią gnę ł y do amfiteatru. Augustianie stawili się jak jeden czł owiek, domyś lali się bowiem, ż e nie bę dzie to zwykł e przedstawienie i ż e cezar postanowił wyprawić sobie tragedię z boleś ci Winicjusza. Tygellin zachował tajemnicę, jaki rodzaj mę ki przeznaczony był dla narzeczonej mł odego trybuna, ale to podniecał o tylko powszechną ciekawoś ć. Ci, któ rzy widywali niegdyś Ligł ę u Plaucjuszó w, opowiadali teraz cuda o jej pię knoś ci. Innych zajmował o przede wszystkim pytanie, czy istotnie ujrzą ją dziś na arenie, wielu bowiem spomię dzy tych, któ rzy sł yszeli odpowiedź, jaką cezar dał Petroniuszowi u Nerwy, tł umaczył o ją sobie podwó jnie. Niektó rzy przypuszczali wprost, ż e Nero odda lub moż e już oddał dziewicę Winicjuszowi: przypomniano sobie, ż e był a zakł adniczką, któ rej wolno był o zatem czcić takie bó stwa, jakie jej się podobał y, i któ rej prawo narodó w nie pozwalał o karać.

Niepewnoś ć, oczekiwanie i zaciekawienie opanował y wszystkich widzó w. Cezar przybył wcześ niej niż zwykle i wraz z jego przybyciem poczę to znó w sobie szeptać, ż e jednak nastą pi zapewne coś nadzwyczajnego, gdyż Neronowi pró cz Tygellina i Watyniusza towarzyszył Kasjusz, centurion olbrzymiej postawy i olbrzymiej sił y, któ rego cezar brał z sobą tylko wó wczas, gdy chciał mieć przy boku obroń cę, na przykł ad gdy przychodził a mu ochota do nocnych wypraw na Suburę, gdzie urzą dzał sobie zabawę zwaną sagatio, polegają cą na podrzucaniu w gó rę na wojskowym pł aszczu napotykanych po drodze dziewczą t. Spostrzeż ono takż e, ż e w samym amfiteatrze został y przedsię wzię te pewne ś rodki ostroż noś ci. Straż e pretoriań skie powię kszono, komendę zaś nad nimi miał nie centurion, ale trybun Subriusz Flawiusz znany dotychczas ze ś lepego przywią zania do Nerona. Zrozumiano wó wczas, ż e cezar pragnie się na wszelki wypadek ubezpieczyć przed wybuchem rozpaczy Winicjusza i ciekawoś ć wzrosł a jeszcze bardziej.

Wszystkie spojrzenia zwracał y się z natę ż onym zaję ciem na miejsce, na któ rym siedział nieszczę sny oblubieniec. On zaś blady bardzo, z czoł em pokrytym kroplami potu, niepewny był jak i inni widzowie, ale zaniepokojony do ostatnich gł ę bin duszy. Petroniusz, sam nie wiedzą c dokł adnie, co nastą pi, nie powiedział mu nic, tylko zapytał go, wró ciwszy od Nerwy, czy gotó w jest na wszystko, a nastę pnie, czy bę dzie na widowisku. Winicjusz odpowiedział na oba pytania: „Tak! ", ale przy tym mrowie przeszł o mu przez cał e ciał o, domyś lił się bowiem, ż e Petroniusz nie pyta bez przyczyny. Sam on ż ył już od niejakiego czasu jakby tylko pó ł ż yciem, sam pogrą ż ył się w ś mierci i zgodził się na ś mierć dla Ligii, miał a ona bowiem być dla nich obojga zarazem wyzwoleniem i ś lubem, ale teraz poznał, ż e inna rzecz jest myś leć z daleka o ostatniej chwili jak o spokojnym zaś nię ciu, a inna pó jś ć patrzeć na mę czarnie istoty droż szej nad ż ycie. Wszystkie dawniej przebyte bó le odezwał y się w nim na nowo. Uciszona rozpacz poczę ł a znó w krzyczeć w duszy, ogarnę ł a go dawna chę ć ratowania Ligii za wszelką cenę. Od rana chciał się dostać do cuniculó w, by się przekonać, czy Ligia w nich się znajduje, ale straż e pretoriań skie pilnował y wszystkich wejś ć i rozkazy był y tak surowe, ż e ż oł nierze, nawet znajomi, nie dali się zmię kczyć ni proś bą, ni zł otem. Winicjuszowi wydawał o się, ż e niepewnoś ć zabije go wprzó d, nim ujrzy widowisko. Gdzieś na dnie serca koł atał a mu się jeszcze nadzieja, ż e moż e Ligii nie ma w amfiteatrze i ż e wszystkie obawy są pł onne. Chwilami czepiał się tej nadziei ze wszystkich sił. Mó wił sobie, ż e Chrystus mó gł ją przecie zabrać z wię zienia, ale nie moż e pozwolić na jej mę kę w cyrku. Dawniej zgodził się już był ze wszystkim na Jego wolę, teraz, gdy odepchnię ty od drzwi cuniculó w, wró cił na swoje miejsce w amfiteatrze i gdy z zaciekawionych spojrzeń, jakie na niego zwracano, poznał, ż e najstraszniejsze przypuszczenia mogą być sł uszne, począ ł Go bł agać w duszy z namię tnoś cią, podobną niemal do groź by, o ratunek. „Ty moż esz! ", powtarzał zaciskają c konwulsyjnie rę ce. „Ty moż esz! " Przedtem ani domyś lał się, ż e ta chwila, gdy zmieni się w rzeczywistoś ć, bę dzie tak straszna. Teraz, nie zdają c sobie sprawy z tego, co się z nim dzieje, miał jednak poczucie, ż e jeś li ujrzy mę kę Ligii, to jego mił oś ć zmieni się w nienawiś ć, a jego wiara w rozpacz. I zarazem przeraż ał się tym poczuciem, bał się bowiem obrazić Chrystusa, któ rego bł agał o zmił o­wanie i cud. Już nie prosił o jej ż ycie, chciał tylko, by umarł a, nim ją wywiodą na arenę, i z niezgł ę bionej otchł ani bó lu powtarzał w duszy: „Choć tego mi nie odmó w, a ja Cię umił uję bardziej jeszcze, niż mił ował em Cię dotą d." W koń cu myś li jego rozpę tał y się jak fale targane wichrem. Budził a się w nim ż ą dza zemsty i krwi. Porywał a go szalona chę ć rzucić się na Nerona i zdusić go wobec wszystkich widzó w, a jednocześ nie czuł, ż e tą ż ą dzą obraż a znowu Chrystusa i ł amie Jego przykazania. Chwilami przelatywał y mu przez gł owę bł yskawice nadziei, ż e to wszystko, przed czym drż ał a jego dusza, odwró ci jeszcze wszechmocna i mił osierna rę ka, lecz gasł y natychmiast, jakby w niezmiernym rozż aleniu, ż e Ó w, któ ry mó gł jednym sł owem zburzyć ten cyrk i ocalić Ligię, opuś cił ją jednak, chociaż ufał a Mu i umił ował a Go ze wszystkich sił swego czystego serca. I myś lał dalej, ż e oto ona tam leż y w ciemnym cuniculum, sł aba, bezbronna, opuszczona, zdana na ł askę i nieł askę zezwierzę conych stró ż ó w, gonią ca moż e ostatnim tchem, on zaś musi czekać bezradnie w tym strasznym amfiteatrze, nie wiedzą c, jaką obmyś lono dla niej mę kę i co za chwilę zobaczy. Wreszcie, jak czł owiek, któ ry spadają c w przepaś ć chwyta się wszystkiego, co roś nie nad jej krawę dzią, tak i on oburą cz chwycił się myś li, ż e jednak tylko wiarą moż e ją ocalić. Wszak zostawał tylko ten jeden sposó b! Wszak Piotr mó wił, ż e wiarą ziemię moż na wzruszyć w posadach!

Wię c skupił się, zgnió tł w sobie zwą tpienie, cał ą swą istotę zamkną ł w jedno sł owo: „Wierzę! ", i czekał cudu.

Lecz ró wnie jak zbyt natę ż ona struna musi pę kną ć, tak i jego zł amał o wysilenie. Trupia bladoś ć pokrył a mu twarz i ciał o poczę ł o tę ż eć. Wó wczas pomyś lał, ż e bł aganie jego został o wysł uchane, bo oto umiera. Wydał o mu się, ż e Ligia niezawodnie musiał a już takż e umrzeć i ż e Chrystus bierze ich w ten sposó b do siebie. Arena, biał e togi nieprzeliczonych widzó w, ś wiatł o tysią cznych lamp i pochodni, wszystko razem znikł o mu z oczu.

Ale owa niemoc nie trwał a dł ugo. Po chwili zbudził się, a raczej zbudził o go tupanie zniecierpliwionego ludu.

— Chory jesteś — rzekł mu Petroniusz. — Każ się odnieś ć do domu!

I nie zważ ają c, co powie na to cezar, wstał, by podeprzeć Winicjusza i wyjś ć z nim razem. Serce wezbrał o mu litoś cią, a przy tym draż nił o go do niewytrzymania to, ż e cezar patrzył przez szmaragd na Winicjusza, studiują c z zadowoleniem jego boleś ć, moż e dlatego, aby ją potem opisać w patetycznych strofach i zyskać poklask sł uchaczó w.

Winicjusz potrzą sną ł gł ową. Mó gł umrzeć w tym amfiteatrze, ale nie mó gł z niego wyjś ć. Wszakż e przedstawienie miał o się lada minuta rozpoczą ć.

Jakoż w tej samej prawie chwili prefekt miasta cisną ł przed siebie czerwoną chustkę, a na ó w znak zaskrzypiał y wrzecią dze naprzeciwko cesarskiego podium i z ciemnej czeluś ci wyszedł na jasno oś wieconą arenę Ursus.

Olbrzym mrugał powiekami, widocznie olś niony ś wiatł em areny, po czym wysuną ł się na jej ś rodek, rozglą dają c się wkoł o, jakby chcą c rozpoznać, z czym mu przyjdzie się spotkać. Wszystkim augustianom i wię kszoś ci widzó w wiadomo był o, ż e to jest czł owiek, któ ry zadusił Krotona, wię c na jego widok szmer rozległ się po wszystkich ł awach.

 






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.