Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 7 страница






Harry jeszcze nigdy nie stawał przed są dem, lecz w dzielnicy, z któ rej pochodził, ludzie

wiedzieli wszystko o takich sprawach, podobnie jak o tym, kto nadaje się do rady miejskiej i w

jaki sposó b czyś cić zatkane kominy. Zwolnienie za kaucją był o wykluczone wył ą cznie w

sprawach o zabó jstwo. W pozostał ych przypadkach decydują ce był o postanowienie ł awnikó w.

Zwykle przychylali się do opinii policji, ale nie zawsze. Czasem sprytny prawnik lub podejrzany

o pł ynnej wymowie potrafił przecią gną ć ich na swoją stronę, a nieraz wyznaczali kaucję tylko

po to, by utrzeć nosa aroganckiemu prokuratorowi lub by po prostu podkreś lić swoją

niezależ noś ć. Bę dzie potrzebował trochę pienię dzy, prawdopodobnie dwadzieś cia pię ć lub

trzydzieś ci funtó w. Nie stanowił o to ż adnego problemu. Miał mnó stwo pienię dzy. Pozwolono

mu skorzystać z telefonu, zadzwonił wię c do sklepu na rogu ulicy, przy któ rej mieszkał a

matka, i poprosił Berniego, wł aś ciciela, ż eby wysł ał po nią któ regoś z chł opakó w. Kiedy

podeszł a do aparatu, powiedział jej, ską d ma wzią ć pienią dze.

- Wyznaczą mi kaucję, mamo - stwierdził z niezachwianą pewnoś cią w gł osie.

- Wiem, synu - odparł a matka. - Zawsze miał eś szczę ś cie.

Ale jeś li nie...

Przecież wychodził em już cał o z paskudnych opał ó w - pocieszał się. Ale nie z aż tak

paskudnych.

- Marks! - zawoł ał straż nik.

Harry wstał z miejsca. Jako znakomity improwizator nie zaplanował sobie, co ma

mó wić, ale tym razem ż ał ował, ż e choć trochę się nie przygotował. Niech się stanie, co ma się

stać - pomyś lał z determinacją, po czym zapią ł marynarkę, wyprostował krawat i poprawił

rą bek biał ej chusteczki wystają cy z kieszeni na piersi. Był trochę niezadowolony z tego, ż e nie

pozwolono mu się ogolić. Tknię ty nagł ą myś lą wyją ł spinki z mankietó w koszuli i schował je.

Kiedy drzwi otworzył y się, wyszedł na zewną trz.

Poprowadzono go w gó rę betonową klatką schodową. Schody wiodł y bezpoś rednio na

salę rozpraw. Harry ujrzał przed sobą puste krzesł a przeznaczone dla obroń có w z wyboru,

oskarż yciela siedzą cego za biurkiem i wreszcie sam są d, zł oż ony z trzech ł awnikó w nie

bę dą cych prawnikami.

Boż e, mam nadzieję, ż e te sukinsyny puszczą mnie wolno - denerwował się.

W loż y prasowej siedział tylko jeden reporter z otwartym notesem. Harry odwró cił się i

spojrzał na tylną czę ś ć sali; na jednym z miejsc dla publicznoś ci dostrzegł matkę, w jej

najlepszym pł aszczu i nowym kapeluszu. Znaczą co poklepał a się po kieszeni, co zapewne

miał o oznaczać, ż e przyniosł a pienią dze na zapł acenie kaucji. Ku swemu przeraż eniu

zauważ ył, ż e przypię ł a sobie broszkę, któ rą ukradł hrabinie Eyer.

Zwró cił się z powrotem twarzą do ł awy sę dziowskiej i oparł dł onie na barierce, by ukryć

ich drż enie.

- Numer trzy na waszej liś cie, szanowni panowie - oznajmił oskarż yciel, ł ysy inspektor

policji z wielkim nosem. - Kradzież dwudziestu funtó w i pary zł otych spinek wartoś ci pię tnastu

gwinei na szkodę sir Simona Monkforda oraz wył udzenie korzyś ci finansowych poprzez

oszustwo w restauracji Saint Raphael na Piccadilly. Policja prosi o pozostawienie

podejrzanego w areszcie, ponieważ badamy jego zwią zek z wieloma zuchwał ymi kradzież ami.

Harry przyglą dał się uważ nie ł awnikom. Po lewej stronie siedział jakiś stary kutwa z

siwymi bokobrodami i w sztywnym koł nierzyku, po prawej zaś chyba był y wojskowy. Obaj

spoglą dali na niego z pogardą; zapewne uważ ali, ż e każ dy, kto staje przed nimi, jest w taki lub

inny sposó b czemuś winny. Poczuł przypł yw rozpaczy, lecz natychmiast pocieszył się, ż e

gł upie uprzedzenie moż na bardzo ł atwo zmienić w ró wnie gł upią ł atwowiernoś ć. Lepiej, ż eby

nie byli zanadto bystrzy, jeś li miał zamiar zamydlić im oczy. W gruncie rzeczy liczył się tylko

przewodniczą cy, ten w ś rodku. Był w ś rednim wieku, miał szary wą sik i szary garnitur,

emanują ca zaś od niego aura znuż enia ś wiadczył a o tym, ż e sł yszał już w ż yciu wię cej

zmyś lonych historii i nieprawdopodobnych tł umaczeń, niż mó gł by spamię tać. Na niego

należ ał o zwró cić najwię kszą uwagę.

- Czy prosi pan o wyznaczenie kaucji? - zapytał przewodniczą cy.

Harry starał się sprawić wraż enie zdezorientowanego.

- To znaczy... Dobry Boż e, chyba tak. Tak, naturalnie.

Usł yszawszy jego staranny akcent wszyscy trzej ł awnicy poprawili się w fotelach i

spojrzeli na niego z nagł ym zainteresowaniem. Harry był bardzo zadowolony z osią gnię tego

efektu. Zawsze szczycił się swoją umieję tnoś cią wprowadzania w bł ą d ludzi, któ rzy

zaszufladkowali go z gó ry do jakiejś klasy społ ecznej. Reakcja są du dodał a mu wiary we

wł asne sił y. Mogę ich oszukać - pomyś lał. - Na pewno mogę.

- W takim razie, co moż e pan powiedzieć na swoją obronę? - zapytał przewodniczą cy.

Harry wsł uchiwał się uważ nie w jego gł os, usił ują c precyzyjnie okreś lić pochodzenie

mę ż czyzny z szarym wą sikiem. Doszedł do wniosku, ż e przewodniczą cy należ y do

wykształ conej klasy ś redniej. Mó gł być na przykł ad aptekarzem lub dyrektorem banku. Na

pewno niegł upi, ale z gł ę boko zakodowaną uległ oś cią wobec klas wyż szych.

Harry przywoł ał na twarz wyraz zaż enowania i odparł tonem ucznia zwracają cego się

do nauczyciela:

- Obawiam się, sir, ż e zaszł o nadzwyczaj niefortunne nieporozumienie. -

Zainteresowanie ł awnikó w wzrosł o jeszcze bardziej; ponownie poprawili się w fotelach i

nachylili gł owy, by lepiej sł yszeć. Teraz nie ulegał o już najmniejszej wą tpliwoś ci, ż e nie bę dzie

to jedna ze zwykł ych, rutynowych spraw. Z wdzię cznoś cią powitali wreszcie jakieś

urozmaicenie. - Szczerze mó wią c - cią gną ł Harry - kilku moich przyjació ł wypił o wczoraj w

Carlton Club odrobinę za duż o, i wł aś nie od tego zaczę ł o się cał e to nieszczę ś cie.

Umilkł, jakby był o to już wszystko, co miał do powiedzenia, i spojrzał z oczekiwaniem

na sę dzió w.

- Carlton Club! - powtó rzył był y wojskowy. Wyraz jego twarzy ś wiadczył o tym, ż e

czł onkowie tej szlachetnej instytucji niezbyt czę sto stawali przed tym są dem.

Harry'emu przemknę ł a niepokoją ca myś l, czy aby odrobinę nie przesadził.

- To oczywiś cie szalenie niezrę czna sytuacja - dodał szybko - ale rzecz jasna

natychmiast zł oż ę wyrazy ubolewania wszystkim zainteresowanym stronom i bezzwł ocznie

wyjaś nię wszelkie wą tpliwoś ci... - Udał, ż e dopiero w tej chwili przypomniał sobie, ż e jest w

wieczorowym stroju. - To znaczy zaraz po tym, jak się przebiorę.

- Chce pan przez to powiedzieć, ż e nie miał pan zamiaru ukraś ć dwudziestu funtó w i

pary zł otych spinek? - zapytał z niedowierzaniem stary kutwa. Dobrze, ż e w ogó le zaczę li

zadawać pytania; oznaczał o to, iż nie odrzucili z miejsca jego bajeczki. Gdyby nie uwierzyli w

ani jedno sł owo z tego, co powiedział, nie trudziliby się, by wypytywać go o szczegó ł y.

Harry'emu natychmiast poprawił się nastró j. Moż e jednak bę dzie wolny!

- Poż yczył em te spinki, gdyż zapomniał em swoich - odparł i wycią gną ł przed siebie

rę ce, pokazują c nie zapię te mankiety koszuli sterczą ce z rę kawó w marynarki. Spinki

spoczywał y bezpiecznie w kieszeni.

- A co z tymi dwudziestoma funtami? - nie dawał za wygraną kutwa.

Na to pytanie znacznie trudniej był o znaleź ć wiarygodną odpowiedź. Owszem, moż na

zapomnieć spinek i zał oż yć należ ą ce do kogoś innego, ale poż yczanie cudzych pienię dzy bez

wiedzy i zgody wł aś ciciela ró wnał o się po prostu kradzież y. Poczuł już, ż e ogarnia go

bezradna panika, kiedy ponownie doznał zbawczego olś nienia.

- Wydaje mi się, ż e sir Simon mó gł się pomylić co do kwoty, jaka znajdował a się w jego

portfelu. - Zniż ył gł os i dodał poufnym tonem, jakby zdradzał jakiś sekret, któ rego nie powinien

poznać ż aden ze zwykł ych ludzi zgromadzonych na sali: - On jest niesamowicie bogaty, sir.

- Na pewno nie doszedł do tego bogactwa zapominają c, ile ma pienię dzy w portfelu -

odparł przewodniczą cy, wywoł ują c lekki ś miech zebranych. Poczucie humoru stanowił oby

cechę, któ rą Harry'emu być moż e udał oby się wykorzystać, ale na twarzy przewodniczą cego

nie pojawił się nawet cień uś miechu. Tego, co powiedział, wcale nie uważ ał za ż art. Na pewno

jest dyrektorem banku - pomyś lał Harry. - Tacy ludzie nie ż artują na temat pienię dzy.

- A dlaczego nie zapł acił pan rachunku w restauracji?

- Jest mi z tego powodu niezmiernie przykro. Mię dzy mną a... moją partnerką doszł o do

fatalnego nieporozumienia. - Celowo zawiesił na chwilę gł os, by zwró cić uwagę ł awnikó w na

to, ż e powstrzymał się przed publicznym ujawnieniem nazwiska dziewczyny. Miał o to

ś wiadczyć o jego subtelnoś ci i dobrych manierach. - Obawiam się, ż e dał em ponieś ć się

nerwom i wybiegł em z restauracji, zapominają c na ś mierć o rachunku.

Przewodniczą cy zsuną ł okulary na czubek nosa i zmierzył Harry'ego surowym

spojrzeniem. Harry zrozumiał, ż e popeł nił jakiś bł ą d. Serce zamarł o mu w piersi. Co takiego

powiedział? Niemal natychmiast uś wiadomił sobie, ż e zbagatelizował sprawę finansowego

dł ugu. Był o to zachowanie zupeł nie naturalne dla czł onka klasy wyż szej, lecz w oczach

dyrektora banku stanowił o grzech ś miertelny. Z przeraż eniem zdał sobie sprawę, ż e ten jeden

mał y bł ą d moż e kosztować go wolnoś ć.

- Zachował em się cał kowicie nieodpowiedzialnie, sir. Ureguluję ten rachunek jeszcze

dziś w porze lunchu. To znaczy, o ile panowie mi na to pozwolą, ma się rozumieć.

Nie był w stanie stwierdzić, czy udobruchał tym przewodniczą cego.

- Twierdzi pan wię c, ż e kiedy wyjaś ni pan wszystko poszkodowanym osobom,

oskarż enie zostanie wycofane?

Harry doszedł do wniosku, ż e nie powinien sprawiać wraż enia kogoś, kto ma gł adką

odpowiedź na każ de pytanie. Zwiesił gł owę i zrobił niepewną minę.

- Przypuszczam, ż e wyszł oby mi tylko na dobre, gdyby tak się stał o.

- Z cał ą pewnoś cią - potwierdził sucho przewodniczą cy.

Ty nadę ty stary pryku - pomyś lał Harry. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, ż e takie

upokorzenie, choć na pewno niemił e, moż e mu bardzo pomó c. Im bardziej go teraz zbesztają,

tym wię ksza szansa na to, ż e nie zechcą posł ać go do wię zienia.

- Czy chciał by pan coś jeszcze dodać? - zapytał przewodniczą cy.

- Tylko tyle, ż e jest mi ogromnie wstyd, sir - powiedział cicho Harry.

Przewodniczą cy mrukną ł coś sceptycznie pod nosem, ale był y wojskowy skiną ł z

aprobatą gł ową.

Przez dł uż szą chwilę trzej ł awnicy naradzali się pó ł gł osem. Dopiero po jakimś czasie

Harry zorientował się, ż e wstrzymał oddech. Zmusił się, by zaczą ć normalnie oddychać. Nie

mó gł znieś ć ś wiadomoś ci, ż e cał a jego przyszł oś ć spoczywa w rę kach tych trzech starych

durnió w. Modlił się, by prę dzej uzgodnili stanowisko, ale kiedy zobaczył, ż e wszyscy trzej

zgodnie skinę li gł owami, zapragną ł nagle, ż eby ten okropny moment odsuną ć jak najdalej w

przyszł oś ć.

Przewodniczą cy spojrzał wprost na niego.

- Mam nadzieję, ż e noc spę dzona w celi stanowił a dla pana wystarczają cą nauczkę -

powiedział.

Boż e, chyba mnie wypuszczą! - pomyś lał Harry. Przeł kną ł z trudem ś linę, po czym

odparł:

- Z cał ą pewnoś cią, sir. Nigdy w ż yciu nie chciał bym tam wró cić.

- Proszę wię c dopilnować, by tak się nie stał o.

Nastą pił a chwila ciszy. Wreszcie przewodniczą cy odwró cił wzrok od Harry'ego i zwró cił

się do zebranych w sali.

- Nie twierdzę, ż e uwierzyliś my we wszystko, co sł yszeliś my, ale nie uważ amy, by w tej

sprawie należ ał o zastosować areszt tymczasowy.

Pod Harrym z ulgi ugię ł y się kolana.

- Rozprawa odroczona o siedem dni. Podejrzany moż e zostać zwolniony za kaucją

pię ć dziesię ciu funtó w.

Harry był wolny.

 

* * *

Patrzył na ś wiat z innej perspektywy, jakby spę dził w wię zieniu kilka lat, nie zaś kilka

 

godzin. Londyn szykował się do wojny. Wysoko na niebie unosił y się dziesią tki wielkich

srebrzystych balonó w, mają cych za zadanie przeszkodzić niemieckim samolotom. Sklepy i

budynki publiczne otaczał y sterty workó w z piaskiem, w parkach powstał y nowe schrony

przeciwlotnicze, wszyscy przechodnie zaś mieli przy sobie maski przeciwgazowe. Ludziom

towarzyszył a ś wiadomoś ć, ż e w każ dej chwili mogą zginą ć, co sprawiał o, iż rezygnowali z

tradycyjnej rezerwy i rozmawiali przyjaź nie nawet z nieznajomymi.

Harry nie pamię tał Wielkiej Wojny; miał dwa lata, kiedy dobiegł a koń ca. Jako mał y

chł opiec myś lał, ż e Wojna to jakieś miejsce, bo wszyscy powtarzali mu: „Twó j tata zginą ł na

Wojnie”, tak samo jak mó wili: „Idź do Parku, nie wchodź na Drzewa, nie wpadnij do Rzeki,

mama poszł a do Pubu”. Pó ź niej, kiedy już był na tyle duż y, by zrozumieć, co stracił, każ da

wzmianka o wojnie sprawiał a mu ogromny bó l. Wraz z Marjorie - ż oną radcy prawnego, któ ra

był a jego kochanką przez dwa lata - czytywał wiersze o Wielkiej Wojnie, a nawet przez jakiś

czas uważ ał się za pacyfistę. Potem ujrzał Czarne Koszule maszerują ce ulicami Londynu i

przeraż one twarze przyglą dają cych się im starych Ż ydó w, i doszedł do wniosku, ż e są wojny,

któ re jednak warto prowadzić. Przez ostatnie lata był zdegustowany zachowaniem

brytyjskiego rzą du przymykają cego oczy na wydarzenia w Niemczech jedynie dlatego, ż e

politycy mieli nadzieję, iż Hitler zniszczy Zwią zek Sowiecki. Teraz jednak, kiedy wojna

naprawdę wybuchł a, myś lał tylko o tych wszystkich mał ych chł opcach, któ rzy tak jak on bę dą

musieli ż yć bez ojca.

Jednak na razie bombowce jeszcze nie nadleciał y. Był po prostu kolejny sł oneczny

dzień.

Harry postanowił nie iś ć do swojego mieszkania. Policja na pewno był a wś ciekł a z

powodu jego zwolnienia i chę tnie zaaresztował aby go ponownie przy pierwszej nadarzają cej

się okazji. Powinien znikną ć im z oczu. Nie miał najmniejszego zamiaru wracać do wię zienia.

Ale jak dł ugo moż na ż yć oglą dają c się bez przerwy za siebie? Czy uda mu się bez koń ca

zwodzić stró ż ó w porzą dku? A jeś li nie, to co w takim razie powinien zrobić?

Wsiadł do autobusu razem z matką. Na razie pojedzie do jej mieszkania w Battersea.

Matka sprawiał a wraż enie smutnej. Doskonale wiedział a, w jaki sposó b zarabiał na

ż ycie, choć nigdy nie rozmawiali na ten temat.

- Wł aś ciwie nigdy niczego ci nie dał am - powiedział a po dł ugim zastanowieniu.

- Dał aś mi wszystko, mamo - zaprotestował.

- Gdyby tak był o, nie musiał byś kraś ć, prawda?

Nie miał na to odpowiedzi.

Kiedy wysiedli z autobusu, poszedł do sklepu na rogu, podzię kował wł aś cicielowi za to,

ż e zawoł ał matkę do telefonu, po czym kupił Daily Express. „Polacy bombardują Berlin” - gł osił

wielki nagł ó wek. Wyszedł szy na ulicę zobaczył policjanta jadą cego w jego stronę na rowerze i

na uł amek sekundy ogarnę ł a go idiotyczna panika. Niewiele brakował o, by odwró cił się i

zaczą ł uciekać, ale w porę przypomniał sobie, ż e aresztowania zawsze dokonywał o dwó ch

gliniarzy, nigdy jeden.

Nie mogę ż yć w ten sposó b - pomyś lał.

Weszli do domu, w któ rym mieszkał a matka, i wspię li się kamiennymi schodami na

czwarte pię tro. Matka postawił a na kuchni czajnik z wodą.

- Uprasował am ci twó j granatowy garnitur. Moż esz się w niego przebrać.

Wcią ż jeszcze zajmował a się jego ubraniem, przyszywają c guziki i cerują c jedwabne

skarpetki. Harry wszedł do sypialni, wycią gną ł spod ł ó ż ka swoją walizkę i przeliczył pienią dze.

Po dwó ch latach uprawiania zł odziejskiego procederu zebrał dwieś cie czterdzieś ci

siedem funtó w. Zał oż ę się, ż e zgarną ł em co najmniej cztery razy tyle - pomyś lał. - Ciekawe,

na co wydał em cał ą resztę?

Miał takż e amerykań ski paszport.

Przeglą dał go z namysł em. Pamię tał, ż e znalazł go w biurku w domu jakiegoś

dyplomaty w Kensington. Wpadł o mu wó wczas w oko, ż e wł aś ciciel ma na imię Harold i jest

trochę podobny do niego, wię c schował dokument do kieszeni.

Ameryka - pomyś lał.

Potrafił mó wić z amerykań skim akcentem. Mał o tego - wiedział ró wnież coś, o czym

wię kszoś ć Brytyjczykó w nie miał a ż adnego poję cia: ż e Amerykanie mó wili z wieloma ró ż nymi

akcentami, a niektó re z nich uważ ano za wykwintne i eleganckie. Weź my na przykł ad sł owo

„Boston”. Mieszkań cy tego miasta mó wili „Bohston”, mieszkań cy Nowego Jorku zaś

„Bouston”. Im bardziej czyjś akcent przypominał brytyjski, tym wyż ej ten ktoś stał na drabinie

społ ecznej - przynajmniej w Ameryce. Poza tym, był y tam miliony dziewczą t czekają cych

niecierpliwie na moż liwoś ć nawią zania romansu.

W Anglii zaś czekał o go najpierw wię zienie, a potem armia.

Miał paszport i sporo gotó wki. W szafie wisiał czysty garnitur, kilka koszul i walizkę

mó gł zaś kupić w najbliż szym sklepie. Od Southampton dzielił o go niewiele ponad sto

kilometró w.

Mó gł znikną ć nawet dzisiaj.

To był o jak sen.

Z zamyś lenia wyrwał go dobiegają cy z kuchni gł os matki.

- Chcesz kanapkę z boczkiem?

- Tak, proszę.

Wszedł do kuchni i usiadł przy stole. Matka postawił a przed nim talerz z kanapką, lecz

on nawet tego nie zauważ ył.

- Pojedź my do Ameryki, mamo.

Parsknę ł a ś miechem.

- Ja? Do Ameryki? Chyba ż artujesz?

- Mó wię zupeł nie serio. Ja się tam wybieram.

Natychmiast spoważ niał a.

- To nie dla mnie, synu. Jestem za stara, ż eby przenosić się do innego kraju.

- Ale tutaj bę dzie wojna!

- Przeż ył am już jedną wojnę, parę strajkó w generalnych i Wielki Kryzys. - Rozejrzał a

się po mał ej kuchni. - Nieduż o mam tutaj, ale przynajmniej jestem na swoim.

Harry wł aś ciwie spodziewał się takiej reakcji, ale teraz, kiedy już to się stał o, poczuł

ogromne przygnę bienie. Matka był a wszystkim, co miał.

- A co tam wł aś ciwie bę dziesz robił? - zapytał a.

- Boisz się, ż e zacznę kraś ć?

- To zawsze koń czy się w taki sam sposó b. Jeszcze nie sł yszał am o zł odzieju, któ ry

prę dzej czy pó ź niej nie trafił by za kratki.

- Chcę wstą pić do lotnictwa i nauczyć się pilotować samolot - oś wiadczył Harry.

- Pozwolą ci na to?

- Tam, za oceanem, nie pytają cię, do jakiej klasy należ ysz. Liczy się tylko to, co w

gł owie.

Od razu wyraź nie poweselał a. Usiadł a przy stole i popijał a herbatę, podczas gdy Harry

zają ł się swoją kanapką. Kiedy skoń czył, wyją ł pienią dze i odliczył pię ć dziesią t funtó w.

- Na co to? - zapytał a. Ż eby zarobić taką sumę, musiał aby pracować jako sprzą taczka

przez dwa lata.

- Na pewno ci się przyda - odparł. - Weź, mamo. Proszę cię.

Wzię ł a od niego pienią dze.

- A wię c naprawdę jedziesz?

- Poż yczę od Sida Brennana motocykl, pojadę jeszcze dziś do Southampton i wsią dę

na statek.

Się gnę ł a przez mał y stolik i dotknę ł a jego dł oni.

- Powodzenia, synu.

Uś cisną ł delikatnie jej rę kę.

- Przyś lę ci z Ameryki wię cej pienię dzy.

- Nie trzeba, chyba ż e nie bę dziesz wiedział, co z nimi robić. Wolał abym, ż ebyś od

czasu do czasu napisał do mnie parę sł ó w, ż ebym wiedział a, jak ci się wiedzie.

- Dobrze, bę dę pisał.

Jej oczy wypeł nił y się ł zami.

- Wró ć tu kiedyś i odwiedź starą matkę, dobrze?

Ponownie uś cisną ł jej rę kę.

- Jasne, mamo. Na pewno wró cę.

Harry przyglą dał się swojemu odbiciu w lustrze u fryzjera. Granatowy garnitur, za któ ry

zapł acił na Savile Row trzydzieś ci funtó w, leż ał na nim bez zarzutu. Doskonale pasował do

jego niebieskich oczu. Mię kki koł nierzyk nowej koszuli wyglą dał zdecydowanie po

amerykań sku. Fryzjer omió tł szczotką ramiona dwurzę dowej marynarki, po czym Harry

zapł acił mu, nie zapominają c o napiwku, i wyszedł.

Marmurowe schody prowadził y z podziemi do ozdobnego holu hotelu South - Western.

Panował tu niesł ychany tł ok. Z Southampton odpł ywał a wię kszoś ć liniowcó w kursują cych na

trasie do Ameryki, a po wybuchu wojny tysią ce ludzi postanowił o opuś cić Anglię.

Harry przekonał się na wł asnej skó rze, jak wielu ich był o, kiedy spró bował kupić bilet

na któ ryś ze statkó w. Wszystkie miejsca był y zarezerwowane na wiele tygodni naprzó d. Kilka

linii wrę cz zamknę ł o swoje biura, gdyż urzę dnicy mogli udzielać wszystkim interesantom tylko

jednej, negatywnej odpowiedzi. Sprawa wyglą dał a zupeł nie beznadziejnie. Miał już zamiar

zrezygnować i zają ć się obmyś laniem innego planu, kiedy agent biura podró ż y wspomniał o

Clipperze.

Harry czytał o nim w gazetach. Poł ą czenie został o zainaugurowane latem tego roku.

Zamiast czterech albo i pię ciu dni, podró ż do Nowego Jorku trwał a zaledwie trzydzieś ci

godzin, ale bilet w jedną stronę kosztował dziewię ć dziesią t funtó w. Dziewię ć dziesią t funtó w!

Za takie pienią dze moż na był o prawie kupić nowy samochó d.

Harry zapł acił dziewię ć dziesią t funtó w. Był o to zupeł ne szaleń stwo, ale teraz, kiedy już

podją ł decyzję, nie zawahał by się przed zapł aceniem każ dej sumy, ż eby tylko wydostać się z

kraju. Poza tym, na pokł adzie samolotu czekał go niezwykł y luksus; gdyby tylko zechciał,

przez cał ą drogę do Ameryki mó gł by bez przerwy pić szampana. Uwielbiał taką zbzikowaną

ekstrawagancję.

Już nie podskakiwał nerwowo za każ dym razem, kiedy zobaczył gliniarza. Miejscowa

policja z pewnoś cią nie miał a o nim ż adnych wiadomoś ci. Zaczą ł natomiast niepokoić się

czekają cą go podró ż ą, gdyż miał to być pierwszy lot w jego ż yciu.






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.