Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 6 страница






się ze zdziwieniem mę ż czyznę mniej wię cej w tym samym wieku, co on. Jak zwykle, wł aś ciwe

sł owa pojawił y się dokł adnie wtedy, kiedy ich potrzebował.

- Czy to tutaj?

- Proszę?

- Chciał em skorzystać z toalety.

Twarz mł odego mę ż czyzny wypogodził a się.

- Ach, rozumiem. Zielone drzwi na drugim koń cu korytarza.

- Uprzejmie dzię kuję.

- Nie ma za co.

Harry ruszył w kierunku, z któ rego przyszedł.

- Uroczy dom - zauważ ył.

- Bez wą tpienia - odparł mę ż czyzna, po czym zszedł pię tro niż ej i znikną ł.

Harry pozwolił sobie na triumfalny uś miech. Ludzie bywali czasem tacy naiwni...

Zawró cił i bł yskawicznie wszedł do ró ż owej sypialni. Kolorystyka pomieszczenia

ś wiadczył a o tym, ż e należ ał o ono do lady Monkford. Poś pieszny rekonesans ujawnił

są siadują cą z sypialnią, mał ą garderobę, ró wnież utrzymaną w ró ż owych odcieniach, drugą

sypialnię, z fotelami obitymi zieloną skó rą i prą ż kowaną tapetą, oraz jeszcze jedną garderobę,

należ ą cą z cał ą pewnoś cią do mę ż czyzny. Harry przekonał się już duż o wcześ niej, ż e

mał ż eń stwa z wyż szych klas najczę ś ciej sypiał y osobno. Na razie jeszcze nie był pewien, czy

dział o się tak dlatego, ż e byli bardziej wstrzemię ź liwi niż pospó lstwo, czy też moż e po prostu

czuli się zobligowani do wykorzystania moż liwie wielu pomieszczeń w swoich ogromnych

domach.

W garderobie sir Simona stał a cię ż ka mahoniowa szafa i taki sam sekretarzyk. Harry

wysuną ł gó rną szufladę sekretarzyka. Wewną trz, w niewielkiej, wykonanej ze skó ry szkatuł ce,

znajdował o się mnó stwo wymieszanych bez ł adu i skł adu szpilek, ł ań cuszkó w do zegarkó w i

spinek do mankietó w. Wię kszoś ć nie odznaczał a się wielką wartoś cią artystyczną, ale

fachowe spojrzenie Harry'ego wył owił o bezbł ę dnie parę uroczych zł otych spinek z mał ymi

rubinami. Nie zwlekają c schował je do kieszeni. Obok szkatuł ki leż ał portfel z mię kko

wyprawionej skó ry zawierają cy okoł o pię ć dziesię ciu funtó w w pię ciofuntowych banknotach.

Harry wzią ł dwadzieś cia funtó w i poczuł się bardzo rad z siebie. Tylko spokojnie - pomyś lał. -

Wię kszoś ć ludzi musi przez dwa miesią ce tyrać w ś mierdzą cej fabryce, ż eby tyle zarobić.

Nigdy nie kradł wszystkiego. Zniknię cie zaledwie kilku drobiazgó w wywoł ywał o

wą tpliwoś ci. Ludzie czę sto myś leli, ż e poł oż yli je gdzieś indziej albo pomylili się przeliczają c

poprzednim razem pienią dze w portfelu, i nie zgł aszali kradzież y na policję.

Zamkną wszy szufladę przeszedł do sypialni lady Monkford. Kusił o go, ż eby znikną ć z

ł upem, któ ry już zdobył, ale postanowił zaryzykować i zostać kilka minut dł uż ej. Kobiety

kupował y zwykle znacznie lepszą biż uterię niż ich mę ż owie. Lady Monkford mogł a mieć na

przykł ad szafiry. Harry uwielbiał szafiry.

Wieczó r był ciepł y, wię c okno stał o otworem. Wyjrzawszy przez nie ujrzał mał y balkon

otoczony balustradą z kutego ż elaza. Szybkim krokiem wszedł do garderoby i usiadł przy

toaletce, po czym wysuną ł po kolei wszystkie szuflady, znajdują c kilka szkatuł ek i tac z

biż uterią. Przeglą dał je poś piesznie, nasł uchują c, czy nie rozlegnie się skrzypnię cie

otwieranych drzwi.

Lady Monkford nie miał a dobrego gustu. Był a ł adną, choć chyba doś ć mał o

zdecydowaną kobietą, i wybierał a - ona lub jej mą ż - rzucają ce się w oczy, ale mał o

wartoś ciowe klejnoty. Perł y był y ź le dobrane pod wzglę dem wielkoś ci, broszki wielkie i

niegustowne, kolczyki toporne, a bransolety wrę cz jarmarczne. Harry doznał gł ę bokiego

rozczarowania.

Wł aś nie zastanawiał się nad w miarę atrakcyjnym wisiorkiem, kiedy usł yszał, jak

otwierają się drzwi sypialni.

Zamarł w bezruchu z ż oł ą dkiem skrę conym w ciasny supeł. Myś li przelatywał y mu

przez gł owę jak bł yskawice.

Jedyna droga ucieczki z garderoby prowadził a przez sypialnię.

Był o jeszcze mał e okno, ale szczelnie zamknię te. Wą tpił, czy udał oby mu się otworzyć

je wystarczają co szybko, a co waż niejsze, cicho. To samo odnosił o się do szafy.

Z miejsca, w któ rym siedział, nie widział drzwi sypialni. Usł yszał, jak się zamykają,

potem zaś rozległ o się ciche kobiece kaszlnię cie i odgł os krokó w, stł umiony grubym dywanem.

Nachylił się nieco w stronę lustra i przekonał się, ż e widzi w nim znaczną czę ś ć sypialni. Lady

Monkford szł a w kierunku garderoby. Nie był o czasu nawet na zamknię cie szuflad.

Oddychał szybko i pł ytko. Mię ś nie napię ł y mu się ze strachu, ale już nieraz znajdował

się w podobnych sytuacjach. Odczekał jeszcze chwilę, starają c się uspokoić oddech i oczyś cić

umysł, po czym zerwał się z miejsca, szybkim krokiem wszedł do sypialni i wykrzykną ł:

- Coś takiego!

Lady Monkford stanę ł a jak wryta na ś rodku pokoju, przycisnę ł a dł oń do ust i pisnę ł a

cichutko.

Zasł ona zatrzepotał a w szeroko otwartym oknie. W tym samym momencie Harry

doznał olś nienia.

- Coś takiego! - powtó rzył, celowo nadają c gł osowi zdumione brzmienie. - Przed chwilą

widział em, jak ktoś wyskakiwał przez to okno!

- Co pan ma na myś li? - zapytał a lady Monkford, odzyskawszy gł os. - I co pan robi w

mojej sypialni?

Harry podszedł do okna i wychylił się przez nie.

- Już znikną ł - oznajmił.

- Proszę odpowiedzieć mi na pytanie!

Harry nabrał gł ę boko powietrza w pł uca, jakby starają c się uporzą dkować myś li. Lady

Monkford był a mniej wię cej czterdziestoletnią, trwoż liwą kobietą; jeż eli zachowa spokó j,

powinien sobie z nią poradzić. Uś miechną ł się szeroko, przyjmują c postawę wyroś nię tego

chł opca, uganiają cego się bez przerwy za pił ką po boisku, i zaczą ł roztaczać przed nią swó j

czar.

- To najbardziej niezwykł a rzecz, jaką w ż yciu widział em - oś wiadczył. - Szedł em

wł aś nie korytarzem, kiedy otworzył y się drzwi i z tego pokoju wystawił gł owę jakiś podejrzany

typek. Cofną ł się, jak tylko mnie zobaczył. Wiedział em, ż e to pani sypialnia, bo zajrzał em tu,

kiedy szukał em ł azienki. Zastanowił o mnie, czego on tu chce, bo nie wyglą dał na sł uż ą cego, a

z cał ą pewnoś cią nie był też ż adnym z goś ci. Wszedł em wię c, ż eby go o to zapytać, ale ledwo

zdą ż ył em otworzyć drzwi, on wyskoczył przez okno. Zajrzał em do garderoby - dodał,

przypomniawszy sobie o powysuwanych szufladach. - Wyglą da na to, ż e interesował a go pani

biż uteria.

Wspaniale to rozegrał em - pomyś lał z uznaniem. - Powinienem wystę pować w radiu.

Lady Monkford przył oż ył a dł oń do czoł a.

- Och, co za okropna historia! - ję knę ł a sł abym gł osem.

- Myś lę, ż e powinna pani usią ś ć - powiedział troskliwie Harry, podsuwają c jej mał e,

obite ró ż owym materiał em krzeseł ko.

- Pomyś leć tylko, ż e gdyby go pan nie spł oszył, zastał abym go, kiedy tu weszł am!

Obawiam się, ż e zaraz zemdleję. - Chwycił a rę kę Harry'ego i ś cisnę ł a ją mocno. - Jestem

panu ogromnie wdzię czna.

Harry powstrzymał cisną cy mu się na usta uś miech. Znowu mu się udał o.

Zastanawiał się intensywnie, co począ ć dalej. Nie chciał, ż eby kobieta narobił a zbyt

wielkiego zamieszania. Najlepiej gdyby udał o mu się ją przekonać, ż eby zachował a cał ą rzecz

w tajemnicy.

- Proszę nie mó wić Rebece, co się stał o. Jest bardzo nerwowa, a po takim wstrzą sie

przychodził aby do siebie co najmniej przez tydzień.

- Tak samo jak ja - odparł a lady Monkford. - Tydzień albo i dł uż ej. - Był a zbyt przeję ta,

by uś wiadomić sobie, ż e umię ś niona, potę ż na Rebeka z pewnoś cią nie należ y do nerwowych,

ł atwo wpadają cych w histerię osó b.

- Chyba bę dzie pani musiał a wezwać policję, ale to zepsuje cał e przyję cie... - cią gną ł

Harry.

- O mó j Boż e, to był oby okropne! Czy naprawdę musimy ich wzywać?

- Có ż... - Harry starał się ukryć satysfakcję. - To zależ y od tego, jak wiele zdoł ał zabrać

ten rzezimieszek. Moż e zechciał aby pani sprawdzić?

- Tak, zaraz to zrobię.

Dla dodania otuchy Harry uś cisną ł jej rę kę i pomó gł wstać z krzesł a. Weszli we dwó jkę

do garderoby. Na widok pootwieranych szuflad kobieta ję knę ł a gł oś no. Usiadł a na krześ le

podsunię tym przez Harry'ego i zaję ł a się przeglą daniem biż uterii. Po chwili powiedział a:

- Nie wydaje mi się, ż eby zabrał zbyt wiele.

- Widocznie spł oszył em go, zanim zdą ż ył zabrać się na dobre do dzieł a - zauważ ył

Harry.

Lady Monkford w dalszym cią gu sortował a naszyjniki, bransolety i broszki.

- Też tak mi się wydaje. Jak to dobrze, ż e pan się zjawił!

- Skoro wię c nic nie zginę ł o, nie musi pani nikogo zawiadamiać.

- Z wyją tkiem sir Simona, ma się rozumieć.

- Oczywiś cie - zgodził się Harry, choć w gruncie rzeczy uważ ał akurat odwrotnie. -

Powie mu pani zaraz po przyję ciu. Dzię ki temu przynajmniej on bę dzie się dobrze bawił.

- Znakomity pomysł - odparł a z wdzię cznoś cią.

Wszystko odbył o się tak, jak sobie tego ż yczył. Poczuł ogromną ulgę. Postanowił

wykorzystać sytuację i znikną ć.

- Myś lę, ż e powinienem zejś ć na dó ł - oś wiadczył. - Zostawię panią samą, by mogł a

pani dojś ć do siebie. - Nachylił się szybko i pocał ował ją w policzek. Zaskoczona lady

Monkford zarumienił a się jak uczennica. - Był a pani bardzo dzielna - szepną ł jej do ucha, po

czym wyszedł.

Z kobietami w ś rednim wieku rozmawia się znacznie ł atwiej niż z ich có rkami -

pomyś lał, idą c w kierunku schodó w. W wiszą cym w korytarzu lustrze dostrzegł swoje odbicie;

zatrzymał się, poprawił krawat i uś miechną ł się triumfalnie.

- Prawdziwy diabeł z ciebie, Haroldzie - mrukną ł.

Przyję cie zbliż ał o się do koń ca. Kiedy Harry wszedł do salonu, natychmiast dopadł a go

zirytowana Rebeka.

- Gdzie był eś tak dł ugo?

- Rozmawiał em z naszą gospodynią - odparł. - Wybacz mi. Nie są dzisz, ż e powinniś my

już wyjś ć?

Opuś cił rezydencję Monkfordó w z dwudziestoma funtami i spinkami lorda w kieszeni.

Na placu Belgravii zatrzymali taksó wkę i kazali się zawieź ć do restauracji na Piccadilly.

Harry uwielbiał dobre restauracje; sztywno nakrochmalone serwetki, lś nią ce szklanki,

jadł ospisy po francusku i usł uż ni kelnerzy dawali mu wspaniał e poczucie zamoż noś ci. Jego

ojciec nigdy nawet nie widział wnę trza takiego lokalu. Matka, być moż e - jeś li akurat

zatrudniono ją do sprzą tania. Zamó wił butelkę szampana, wybierają c z karty win gatunek, o

któ rym wiedział, ż e jest dobry, ale nie nazbyt drogi.

Na począ tku, kiedy zaczą ł zapraszać dziewczę ta do restauracji, zdarzył o mu się

popeł nić kilka bł ę dó w, ale szybko się uczył. Niezł ym sposobem był o w ogó le nie otwierać

menu, tylko powiedzieć: „Mam ochotę na solę, znajdzie się jakaś? ” Wó wczas kelner podsuwał

mu kartę, w któ rej był o napisane jak wó ł: Sole meuniere, Les goujons de sole avec sauce

tartare oraz Sole grillee. Widzą c jego wahanie, mó wił zazwyczaj: „Pozwolę sobie polecić

goujons, sir.” W ten sposó b Harry doś ć szybko nauczył się francuskich nazw najczę ś ciej

spotykanych potraw. Zauważ ył takż e, ż e nawet stali bywalcy ekskluzywnych restauracji czę sto

pytają kelnera o angielskie nazwy niektó rych dań. Nie wszyscy zamoż ni Anglicy znali

francuski. Od tamtej pory za każ dym razem, kiedy zjawiał się w eleganckim lokalu, prosił o

przetł umaczenie nazwy jednej potrawy, dzię ki czemu po doś ć kró tkim czasie radził sobie z

menu lepiej niż wię kszoś ć jego ró wieś nikó w. Wina ró wnież nie nastrę czał y ż adnych

problemó w. Kelnerzy zwykle byli bardzo zadowoleni, jeś li proszono ich o radę, a poza tym i

tak nie oczekiwali od mł odego czł owieka znakomitej orientacji w tej dziedzinie. Cał a sztuka

polegał a na tym - zaró wno w restauracji, jak i w ż yciu - by zachowywać się moż liwie

najswobodniej, nawet jeż eli wcale się tak nie czuł eś.

Wybrany przez niego szampan okazał się cał kiem niezł y, ale mimo to nastró j Harry'ego

był wcią ż nie najlepszy. Szybko ustalił przyczynę: był a nią Rebeka. Cał y czas myś lał o tym, jak

przyjemnie był oby zjawić się tutaj z jaką ś ł adną dziewczyną. Spotykał się wył ą cznie z mał o

atrakcyjnymi dziewczę tami - tł ustymi, chudymi, wysokimi, gł upimi, pryszczatymi. Nawią zanie

znajomoś ci nie nastrę czał o ż adnych problemó w, potem zaś, kiedy już wzbudził ich

zainteresowanie, nie nagabywał y go ani nie wypytywał y, boją c się, ż e mó gł by się obrazić i je

porzucić. Był to wyś mienity sposó b na dostanie się do zamoż nych domó w, ale miał tę wadę,

ż e Harry musiał przebywać niemal bez przerwy w towarzystwie dziewczą t, któ re wcale mu się

nie podobał y. Kto wie, moż e pewnego dnia...

Rebeka ró wnież był a jakaś nieswoja. Najwyraź niej coś nie dawał o jej spokoju.

Prawdopodobnie po trzech tygodniach regularnego widywania się z Harrym nie mogł a

zrozumieć, dlaczego jeszcze nie usił ował „posuną ć się za daleko”, co w jej rozumieniu

oznaczał o pró bę dotknię cia jej piersi. Prawda wyglą dał a w ten sposó b, ż e po prostu nie był w

stanie udawać, ż e jej poż ą da. Kiedyś znalazł się już w podobnej sytuacji; pewna chuda jak

szczapa, zdecydowana za wszelką cenę stracić dziewictwo dziewczyna zacią gnę ł a go do

stajni, lecz jego ciał o kategorycznie odmó wił o wspó ł pracy. Jeszcze do tej pory za każ dym

razem, kiedy o tym pomyś lał, aż skrę cał o go ze wstydu.

Swoje dotychczasowe doś wiadczenia seksualne zawdzię czał gł ó wnie dziewczę tom

należ ą cym do tej samej klasy społ ecznej, co on, i ż adna z tych znajomoś ci nie trwał a zbyt

dł ugo. Miał do tej pory tylko jedną naprawdę satysfakcjonują cą przygodę mił osną. W wieku

osiemnastu lat został w bezwstydny sposó b zagadnię ty na Bond Street przez znacznie

starszą od siebie kobietę, znudzoną ż onę pochł onię tego pracą radcy prawnego. Byli

kochankami przez dwa lata. Wiele się od niej nauczył: o uprawianiu mił oś ci, o obyczajach klas

wyż szych i o poezji, któ rą czytali i omawiali w ł ó ż ku. Harry bardzo się do niej przywią zał.

Zerwał a znajomoś ć w niezwykle nagł y i brutalny sposó b, kiedy jej mą ż dowiedział się o tym,

ż e ma kochanka (jednak nigdy nie odkrył, kto nim był). Od tamtej pory Harry wielokrotnie

spotykał ich oboje, lecz ona traktował a go jak powietrze. Uważ ał, ż e to bardzo okrutne z jej

strony. Duż o dla niego znaczył a i wydawał o mu się, ż e on też jest dla niej kimś. Czy miał a tak

silną wolę, czy też po prostu był a pozbawiona serca? Wą tpił, czy kiedykolwiek uda mu się

tego dowiedzieć.

Szampan i smaczne jedzenie nie poprawił y ani nastroju Harry'ego, ani Rebeki.

Stopniowo zaczą ł go ogarniać coraz wię kszy niepokó j. Zamierzał delikatnie uwolnić się od niej

pod koniec wieczoru, lecz nagle uś wiadomił sobie, ż e nie jest w stanie znieś ć ani chwili dł uż ej

jej obecnoś ci. Ż ał ował, ż e wydał tyle pienię dzy na kolację. Spoglą dają c na jej pozbawioną

makijaż u, nieł adną twarz wciś nię tą pod idiotyczny kapelusik z pió rem, poczuł, ż e w jego sercu

budzi się najzwyklejsza nienawiś ć.

Po deserze zamó wił kawę i wyszedł do ł azienki. Szatnia znajdował a się tuż obok, przy

samym wyjś ciu, niewidoczna z sali jadalnej. Uległ nieodpartemu pragnieniu, wzią ł kapelusz,

dał napiwek szatniarzowi i wymkną ł się z restauracji.

Wyszedł w ciepł ą noc. Obowią zują ce zaciemnienie sprawiał o, ż e wszę dzie był o bardzo

ciemno, ale Harry dobrze znał West End, a w dodatku mrok rozpraszał y nieco ś wiatł a

pozycyjne suną cych powoli samochodó w. Poczuł się tak, jakby w poł owie lekcji wypuszczono

go ze szkoł y. Dzię ki jednemu znakomitemu manewrowi pozbył się Rebeki, zaoszczę dził

siedem lub osiem funtó w, a w dodatku zyskał wolny wieczó r.

Teatry, kina i dansingi został y decyzją rzą du zamknię te aż do chwili, kiedy „zostanie

oszacowana skala niemieckiego ataku na Wielką Brytanię ”, ale nocne kluby zawsze dział ał y

na pograniczu prawa i moż na ich był o znaleź ć bardzo wiele, pod warunkiem, ż e wiedział o się,

gdzie szukać. Harry wł aś nie sadowił się wygodnie przy stoliku w piwnicy w Soho, są czą c

whisky, sł uchają c pierwszorzę dnego amerykań skiego jazz-bandu i snują c leniwe plany

poderwania dziewczyny sprzedają cej papierosy, kiedy do lokalu wszedł brat Rebeki.

 

* * *

Nastę pnego ranka siedział w celi w podziemiach gmachu są dó w, przygnę biony i

 

ponury, czekają c na wstę pne przesł uchanie. Znalazł się w poważ nych kł opotach.

Ucieczka z restauracji okazał a się potworną gł upotą. Rebeka nie należ ał a do

dziewczą t, któ re był yby gotowe zapomnieć o dumie i zapł acić pokornie rachunek. Narobił a

zamieszania, kierownik wezwał policję, ś cią gnię to rodzinę... Jednym sł owem, stał o się to,

czego Harry do tej pory starał się unikać za wszelką cenę. Jednak nawet wtedy zapewne

wszystko uszł oby mu na sucho, gdyby nie wyją tkowy pech, któ ry zetkną ł go w kilka godzin

pó ź niej z bratem Rebeki.

Znajdował się w obszernej celi wspó lnie z pię tnastoma lub dwudziestoma innymi

wię ź niami, któ rzy ró wnież mieli tego samego ranka staną ć przed są dem. W pomieszczeniu nie

był o okien, w zwią zku z czym celę wypeł niał y kł ę by papierosowego dymu. Harry'ego czekał o

na razie tylko wstę pne przesł uchanie; rozprawa miał a się odbyć znacznie pó ź niej.

Nie ulegał o ż adnej wą tpliwoś ci, ż e prę dzej czy pó ź niej zostanie skazany. Ś wiadczył y

przeciwko niemu niepodważ alne dowody. Gł ó wny kelner z pewnoś cią potwierdzi zarzuty

Rebeki, sir Simon Monkford zaś zidentyfikuje swoje spinki.

Nie to jednak był o najgorsze. Harry'ego przesł uchiwał już inspektor z Wydział u

Kryminalnego. Miał na sobie typowy stró j detektywa: garnitur z serż y, biał ą koszulę, czarny

krawat, bł yszczą ce, mocno znoszone buty. Był doś wiadczonym policjantem o przenikliwym

umyś le i czujnym spojrzeniu.

- W cią gu ostatnich dwó ch lub trzech lat otrzymywaliś my dziwne zgł oszenia od wielu

zamoż nych rodzin, dotyczą ce zaginionej biż uterii. Nie „skradzionej”, ma się rozumieć, tylko

wł aś nie „zaginionej”.

Bransolety, kolczyki, ł ań cuszki, spinki... Wł aś ciciele są pewni, ż e te przedmioty nie

mogł y zostać skradzione, gdyż jedynymi ludź mi, któ rzy mieliby okazję tego dokonać, byli ich

goś cie. Zgł aszali nam fakt zaginię cia wył ą cznie po to, by odzyskać swoją wł asnoś ć, gdybyś my

przypadkiem kiedyś na nią natrafili.

Harry nie pisną ł ani sł owa podczas cał ego przesł uchania, ale w jego wnę trzu wszystko

aż się skrę cał o z przeraż enia. Był pewien, ż e jego dokonania do tej chwili pozostał y nie

zauważ one. Doznał prawdziwego wstrzą su, gdy nieoczekiwanie dowiedział się, ż e tak nie jest

i ż e policja od jakiegoś czasu był a na jego tropie.

Detektyw otworzył grubą teczkę.

- Hrabia Dorset - georgiań ska srebrna bombonierka i tabakiera z laki, z tego samego

okresu. Pani Harry Jaspers - bransoleta z pereł z rubinowym zapię ciem, pracownia

Tiffany'ego. Hrabina di Mavoli - diamentowa przywieszka na srebrnym ł ań cuszku. Zł odziej miał

dobry gust. - Powiedziawszy to detektyw spojrzał znaczą co na diamentową szpilkę tkwią cą w

krawacie Harry'ego.

Harry uś wiadomił sobie, ż e teczka najprawdopodobniej zawiera informacje dotyczą ce

dziesią tkó w przestę pstw, jakie popeł nił. Wiedział, ż e nawet drobna ich czę ś ć wystarczył aby w

zupeł noś ci, aby go skazać.

Ten przebiegł y detektyw szybko skojarzył podstawowe fakty; zebranie ś wiadkó w

gotowych zeznać pod przysię gą, ż e Harry był obecny na miejscu każ dego z nie wyjaś nionych

zdarzeń, nie powinno nastrę czyć wię kszych problemó w. Prę dzej czy pó ź niej policja przeszuka

mieszkania jego i matki. Wię kszoś ć biż uterii sprzedał, ale zostawił sobie kilka drobiazgó w;

szpilkę do krawata, na któ rą zwró cił uwagę detektyw, zabrał jakiemuś ś pią cemu pijakowi

podczas balu na Grosvenor Square, jego matka zaś miał a broszkę odpię tą od sukni jakiejś

hrabiny podczas przyję cia weselnego w ogrodzie Surrey. Poza tym, co im odpowie, kiedy

zapytają o ź ró dł o dochodó w?

Znalazł się na począ tku dł ugiej, prostej drogi wiodą cej do wię zienia. Kiedy go

wypuszczą, zostanie natychmiast wcielony do armii, co oznaczał o mniej wię cej to samo. Na

myś l o tym zrobił o mu się potwornie zimno.

Milczał uparcie nawet wtedy, kiedy detektyw zł apał go za klapy marynarki i rą bną ł nim o

ś cianę. Ale milczenie nie mogł o mu nic pomó c. Czas dział ał na korzyś ć prawa.

Istniał a tylko jedna szansa na odzyskanie wolnoś ci. Musi przekonać ł awnikó w, by

wypuś cili go za kaucją z aresztu, a potem natychmiast znikną ć. Nagle zapragną ł znaleź ć się

na swobodzie tak bardzo, jakby spę dził tu nie kilka godzin, a co najmniej kilkanaś cie lat.

Zniknię cie nie był o ł atwą rzeczą, lecz na myś l o wię zieniu przechodził y go lodowate

dreszcze.

Rabują c bogaczy przywykł jednocześ nie do ich stylu ż ycia. Wstawał pó ź no, pił herbatę

z chiń skiej porcelany, nosił eleganckie ubrania i jadał w drogich restauracjach. Co prawda

wcią ż lubił wracać do korzeni, zaglą dają c od czasu do czasu do pubu, gdzie spotykali się jego

dawni koledzy, albo zabierają c matkę do Odeonu. Jednak myś l o wię zieniu był a nie do

zniesienia; brudne ubranie, okropne jedzenie, cał kowity brak prywatnoś ci oraz, co najgorsze,

gryzą ca nuda bezsensownej egzystencji.

Zatrzą sł się z obrzydzeniem i skoncentrował na obmyś laniu sposobu, w jaki mó gł by

skł onić sę dzió w do nał oż enia kaucji.

Policja bę dzie temu przeciwna, ma się rozumieć, ale decyzja należ ał a do ł awnikó w.






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.