Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 10 страница






Mark. Natychmiast uś miechną ł się radoś nie, wcią gną ł ją do ś rodka, zamkną ł drzwi, po czym

obją ł ją mocno.

Czuł a się tak samo nielojalna wobec niego, jak jeszcze nie tak dawno w stosunku do

Mervyna. Pocał ował a go, czują c w ż ył ach znajomy, gorą cy strumień poż ą dania, lecz mimo to

odsunę ł a się od niego i powiedział a:

- Nie mogę z tobą lecieć.

Zbladł jak ś ciana.

- Nie mó w takich rzeczy!

Rozejrzał a się po pokoju. Najwyraź niej Mark wł aś nie się pakował. Szafa był a otwarta,

szuflady powysuwane, walizki leż ał y na podł odze, wszę dzie zaś pię trzył y się sterty schludnie

poskł adanych koszul, czystej bielizny i butó w schowanych do papierowych toreb. Był bardzo

porzą dny.

- Nie mogę z tobą lecieć - powtó rzył a.

Wzią ł ją za rę kę i zaprowadził do sypialni. Usiedli na ł ó ż ku. Sprawiał wraż enie bardzo

przygnę bionego.

- Chyba nie mó wisz serio - powiedział.

- Mervyn mnie kocha i spę dziliś my razem pię ć lat. Nie mogę mu tego zrobić.

- A co ze mną?

Spojrzał a na niego. Miał na sobie szaroró ż owy sweter, bł ę kitnoszare flanelowe spodnie

i buty z kurdybanu. Wyglą dał jak cukierek.

- Obaj mnie kochacie, ale on jest moim mę ż em.

- Tak, obaj cię kochamy, ale ja opró cz tego jeszcze cię lubię.

- Myś lisz, ż e on mnie nie lubi?

- Wą tpię, czy nawet cię zna. Posł uchaj mnie, Diano: mam trzydzieś ci pię ć lat, kilka razy

był em już zakochany, kiedyś nawet przez cał e sześ ć lat. Nigdy się nie oż enił em, ale wiem, ż e

to, co robimy, jest sł uszne. Jeszcze nic nie wydawał o mi się aż tak sł uszne. Jesteś pię kna,

dowcipna, otwarta na ś wiat, inteligentna, uwielbiasz się kochać. Ja jestem przystojny,

dowcipny, otwarty na ś wiat, inteligentny i mam ochotę kochać się z tobą teraz, tutaj...

- Nie - szepnę ł a na przekó r temu, co czuł a.

Przygarną ł ją delikatnie i pocał ował.

- Jesteś my stworzeni dla siebie. Pamię tasz, jak pisał aś do mnie w bibliotece liś ciki pod

tabliczką z napisem: „cisza”? Od razu zrozumiał aś zasady gry, bez ż adnych wyjaś nień. Inne

kobiety uważ ają mnie za wariata, a ty bierzesz mnie takim, jakim jestem.

Musiał a przyznać, ż e Mark ma rację. Kiedy ona z kolei robił a ró ż ne dziwne rzeczy - na

przykł ad palił a fajkę, nie zakł adał a bielizny, chodził a na zebrania faszystó w lub bawił a się

alarmem przeciwpoż arowym - Mervyn wś ciekał się, Mark natomiast ś miał się jak dziecko.

Pogł adził a go po wł osach, potem po policzku. Stopniowo panika ustę pował a. Poł oż ył a

gł owę na jego ramieniu, dotykają c wargami delikatnej skó ry na karku. Poczuł a na swojej

nodze, pod sukienką, dotknię cie jego palcó w; gł askał wewnę trzną stronę jej uda, tuż nad

miejscem, w któ rym koń czył a się poń czocha. To nie powinno tak być... - pomyś lał a

pó ł przytomnie.

Pchną ł ją delikatnie na ł ó ż ko; kiedy kł adł a się na wznak, kapelusz zsuną ł się jej z

gł owy.

- To nie w porzą dku... - szepnę ł a sł abo. Pocał ował ją w usta, pieszczą c lekko jej wargi.

Poczuł a dotknię cie jego palcó w przez delikatny jedwab majteczek i zadrż ał a z podniecenia.

Po chwili dł oń Marka wsunę ł a się pod cienki materiał.

Doskonale wiedział, co robić.

Pewnego dnia na począ tku lata, kiedy leż eli nadzy w hotelowej sypialni, a przez

otwarte okno wpadał przytł umiony szum morskich fal, powiedział:

- Pokaż mi, co robisz, kiedy sama się dotykasz.

Udał a, ż e nie rozumie.

- Co masz na myś li?

- Przecież wiesz. Kiedy się dotykasz. Pokaż mi. Dzię ki temu bę dę wiedział, co lubisz.

- Nie robię tego - skł amał a.

- Ale na pewno robił aś, kiedy był aś dziewczynką i jeszcze nie wyszł aś za mą ż.

Wszyscy to robią. Pokaż mi.

Chciał a już odmó wić, ale potem uś wiadomił a sobie, jak bardzo bę dzie to podniecają ce.

- Chcesz, ż ebym się masturbował a, a ty bę dziesz na mnie patrzył? - zapytał a niskim,

przepeł nionym poż ą daniem gł osem.

Uś miechną ł się ł obuzersko i skiną ł gł ową.

- Aż do... koń ca?

- Aż do koń ca.

- Nie mogę tego zrobić - powiedział a, ale jednak zrobił a to.

Teraz jego palce dotykał y dokł adnie tych miejsc, któ rych powinny, wykonują c znajome

ruchy, przesuwają c się tam, gdzie chciał a je poczuć. Diana zamknę ł a oczy i poddał a się

rozkosznym doznaniom.

Wkró tce zaczę ł a delikatnie poję kiwać, a potem poruszać rytmicznie biodrami w gó rę i w

dó ł. Mark nachylił się nad nią tak nisko, ż e twarz Diany owioną ł jego ciepł y oddech. Potem,

kiedy niemal przestał a już nad sobą panować, nakazał jej kategorycznym tonem:

- Spó jrz na mnie!

Podniosł a powieki. Pieś cił ją dalej w ten sam sposó b, tylko nieco szybciej.

- Nie zamykaj oczu - polecił.

Wpatrują c się w jego ź renice i czują c, co robi, doznawał a wraż enia jakiejś szokują cej

hipernagoś ci; był o to tak, jakby Mark wszystko widział i wszystko o niej wiedział, ona zaś stał a

się zupeł nie wolna, ponieważ nie miał a przed nim już nic do ukrycia. Wreszcie nadszedł

orgazm. Drż ą c spazmatycznie na cał ym ciele i wykonują c gwał towne ruchy biodrami

wpatrywał a się w dalszym cią gu w jego twarz, on zaś uś miechał się i powtarzał:

- Kocham cię, Diano. Bardzo cię kocham.

Nic nie powiedział a Mervynowi.

Mark wymyś lił rozwią zanie, a Diana w drodze do domu zastanawiał a się nad jego

pomysł em, spokojna, skupiona i cał kowicie zdeterminowana. Zastał a Mervyna w piż amie i

szlafroku, palą cego papierosa i sł uchają cego muzyki przez radio.

- To był a dł uga wizyta - zauważ ył.

- Musiał am jechać bardzo wolno - odparł a, prawie nie zdenerwowana. Umilkł a na

chwilę, wzię ł a gł ę boki oddech i dodał a: - Jutro wyjeż dż am.

Zdziwił się.

- Doką d?

- Chcę odwiedzić Theę i zobaczyć dziewczynki. Muszę się upewnić, ż e nic im nie

brakuje, a nie wiadomo, kiedy mogę mieć nastę pną okazję. Pocią gi już teraz jeż dż ą bardzo

nieregularnie, a od nastę pnego tygodnia zaczyna się racjonowanie benzyny.

Mervyn skiną ł gł ową.

- Masz rację. Lepiej jedź teraz, pó ki moż esz.

- Pó jdę na gó rę spakować walizkę.

- Zapakuj też moją, dobrze?

Przez kró tką, okropną chwilę myś lał a, ż e postanowił jej towarzyszyć.

- Po co? - zapytał a drż ą cym gł osem.

- Nie bę dę spał w pustym domu - odparł. - Pojadę jutro do klubu. Myś lisz, ż e wró cisz w

ś rodę?

- Chyba tak - skł amał a.

- To dobrze.

Weszł a na pię tro. Robię to po raz ostatni - myś lał a, wkł adają c do mał ej walizki bieliznę i

skarpetki Mervyna. Zł oż ył a biał ą koszulę i wzię ł a z szafy srebrnoszary krawat; stonowane

kolory pasował y do jego ciemnych wł osó w i brą zowych oczu. Przyję ł a z ulgą fakt, ż e uwierzył

w jej historyjkę, choć zarazem odczuwał a lekką frustrację, jakby nie zrobił a wszystkiego, co

planował a. Uś wiadomił a sobie, ż e choć ogromnie bał a się konfrontacji, to jednak bardzo

chciał a mu wyjaś nić przyczyny, dla któ rych zdecydował a się go opuś cić. Pragnę ł a powiedzieć

mu, ż e ją zawió dł, ż e stał się apodyktyczny i oboję tny, ż e nie wielbił jej tak jak kiedyś. Teraz

jednak wszystko wskazywał o na to, ż e Mervyn nigdy nie usł yszy od niej tych sł ó w, i w zwią zku

z tym odczuwał a dziwne rozczarowanie.

Zamknę ł a jego walizkę i zaczę ł a pakować swoją torbę podró ż ną. Chowają c skarpetki,

pastę do zę bó w i krem myś lał a, ż e to doś ć niezwykł y sposó b zakoń czenia pię cioletniego

mał ż eń stwa.

Niebawem w sypialni zjawił się Mervyn. Diana zdą ż ył a już prawie skoń czyć pakowanie

i siedział a przed lustrem w swoim najmniej atrakcyjnym peniuarze, ś cierają c makijaż z twarzy.

Podszedł do niej od tył u i zł apał ją za piersi.

Nie - pomyś lał a rozpaczliwie. - Tylko nie dzisiaj, proszę!

Choć był a wrę cz przeraż ona, jej ciał o zareagował o tak jak zwykle. Diana oblał a się

szkarł atnym rumień cem. Palce Mervyna ś ciskał y jej obrzmiał e sutki, oddychał a pł ytko i

szybko, zaró wno z powodu odczuwanej rozkoszy, jak i rozpaczy. Wzią ł ją za rę ce, podnió sł z

taboretu, po czym zaprowadził do ł ó ż ka. Po drodze wył ą czył ś wiatł o, wię c poł oż yli się w

cał kowitej ciemnoś ci. Natychmiast wszedł w nią i poruszał się ze zdesperowaną wś ciekł oś cią,

jakby wiedział, ż e postanowił a od niego odejś ć, a on nie moż e uczynić nic, by temu zapobiec.

Ciał o zdradził o ją, drż ą c z rozkoszy i podniecenia. Nagle uś wiadomił a sobie z ogromnym

wstydem, ż e jeś li tak dalej pó jdzie, to w cią gu dwó ch godzin osią gnie orgazm z dwoma

mę ż czyznami; spró bował a się opanować, ale bez powodzenia.

Kiedy nadszedł orgazm, rozpł akał a się. Na szczę ś cie Mervyn niczego nie zauważ ył.

 

* * *

Diana czuł a się wolna i radosna, siedzą c w ś rodę rano w eleganckim holu hotelu

 

South-Western i czekają c na taksó wkę, któ ra miał a zabrać ją i Marka do doku numer 108 w

porcie w Southampton, gdzie stał przycumowany Clipper linii Pan American.

Wszyscy albo patrzyli na nią, albo starali się tego nie robić. Szczegó lnie intensywnie

przyglą dał się jej pewien przystojny mę ż czyzna w granatowym garniturze, mniej wię cej

dziesię ć lat mł odszy od niej. Diana zdą ż ył a się już do tego przyzwyczaić. Dział o się tak

zawsze, kiedy wyglą dał a atrakcyjnie, dzisiaj zaś wydawał a się wrę cz olś niewają ca. Jej

kremowa sukienka w duż e czerwone kropki był a ś wież a i powabna, cał oś ć zaś znakomicie

uzupeł niał y ró wnież kremowe pantofle i sł omkowy kapelusz. Zaró wno usta jak i paznokcie

pomalował a na jasnoró ż owy kolor; zastanawiał a się, czy nie wł oż yć czerwonych pantofli, ale

doszł a do wniosku, ż e wyglą dał aby zbyt krzykliwie.

Uwielbiał a podró ż e oraz wszystko, co się z nimi wią zał o: pakowanie i rozpakowywanie

rzeczy, spotkania z nowymi ludź mi, komplementy, wystawne przyję cia, odwiedzanie

nieznanych miejsc. Trochę bał a się latać samolotem, ale wyprawa przez Atlantyk zapowiadał a

się najbardziej podniecają co z jej wszystkich dotychczasowych podró ż y, gdyż po drugiej

stronie oceanu czekał a na nią Ameryka. Wyobraż ał a sobie siebie w supernowocześ nie

urzą dzonym apartamencie: pokojó wka pomaga jej wł oż yć biał e futro, na ulicy czeka wielki

czarny samochó d z ciemnoskó rym szoferem, by zawieź ć ją do nocnego klubu, gdzie bę dzie

popijać wytrawne martini i tań czyć przy dź wię kach muzyki jazz - bandu Binga Crosby'ego.

Zdawał a sobie sprawę, ż e to tylko fantazja, lecz mimo to nie mogł a doczekać się chwili, kiedy

ujrzy rzeczywistoś ć.

Opuszczają c Wielką Brytanię niemal dokł adnie w chwili wybuchu wojny doznawał a

mieszanych uczuć. Miał a wraż enie, ż e zachował a się jak tchó rz, choć jednocześ nie wrę cz

palił a się do wyjazdu.

Znał a wielu Ż ydó w. W Manchesterze ż ył a liczna społ ecznoś ć ż ydowska. Wywodzą cy

się z niej przyjaciele Diany ś ledzili rozwó j wydarzeń w Europie z obawą i przeraż eniem.

Zresztą, nie chodził o tylko o Ż ydó w; faszyś ci nienawidzili też kolorowych, Cyganó w,

homoseksualistó w, a takż e wszystkich, któ rzy nie zgadzali się z ich ideologią. Wujek Diany był

homoseksualistą, ale zawsze okazywał jej wiele czuł oś ci i traktował ją niemal jak có rkę.

Miał a już zbyt wiele lat, by wstą pić do armii, ale chyba powinna zostać w Manchesterze

i zgł osić się jako ochotniczka, na przykł ad do zwijania bandaż y dla Czerwonego Krzyż a...

To takż e był a fantazja, chyba jeszcze wię ksza od tej, w któ rej tań czył a przy muzyce

Binga Crosby'ego. Nie należ ał a do kobiet, któ re zwijają bandaż e. Skromnoś ć i mundury

zupeł nie do niej nie pasował y.

Jednak to wszystko w gruncie rzeczy nie miał o ż adnego znaczenia. Liczył się tylko

fakt, ż e znowu był a zakochana. Podą ż y wszę dzie za Markiem, nawet w samo serce bitwy, jeś li

zajdzie taka koniecznoś ć. Pobiorą się i bę dą mieli dzieci. Wracał do domu, a ona wraz z nim.

Bę dzie tę sknił a za swoimi siostrzenicami. Zastanawiał a się, kiedy zobaczy je

ponownie. Na pewno bę dą już dorosł e, w dł ugich sukniach i ze starannie dobranym

makijaż em, a nie w podkolanó wkach i z wł osami zwią zanymi w kucyki.

Moż e jednak bę dzie miał a wł asne mał e dziewczynki...

Perspektywa lotu Clipperem wprawiał a ją w ogromne podniecenie. Czytał a o tej

maszynie w Manchester Guardian, nawet nie marzą c o tym, ż e kiedyś wsią dzie na jej pokł ad.

Moż liwoś ć dostania się do Nowego Jorku w cią gu niewiele wię cej niż dwudziestu czterech

godzin zakrawał a niemal na cud.

Zostawił a Mervynowi list, ale nie napisał a w nim ani jednej rzeczy, o któ rych chciał a mu

powiedzieć. Nie wyjaś nił a mu, ż e przez swoją beztroskę i oboję tnoś ć stopniowo roztrwonił ich

mił oś ć ani nawet tego, jak bardzo pokochał a Marka.

Drogi Mervynie, opuszczam Cię. Odnoszę wraż enie, iż stał am się dla Ciebie zupeł nie

oboję tna, a poza tym zakochał am się w kimś innym. Kiedy przeczytasz te sł owa, bę dziemy już

w Ameryce. Nie chcę sprawiać Ci bó lu, ale to w znacznej mierze Twoja wina.

Nie bardzo wiedział a, jak zakoń czyć - bo przecież nie „Twoja” ani „cał uję Cię ” - wię c po

prostu napisał a „Diana”.

Począ tkowo miał a zamiar zostawić list w domu, na kuchennym stole. Potem jednak

doszł a do wniosku, ż e gdyby Mervyn zmienił plany i zamiast zostać na noc w klubie, wró cił do

domu, znalazł by list zbyt wcześ nie i mó gł by narobić im jakichś kł opotó w. W koń cu wysł ał a go

pod adresem fabryki, gdzie powinien dotrzeć dziś, czyli w ś rodę.

Zerknę ł a na zegarek (prezent od Mervyna, któ ry lubił punktualnoś ć). Znał a jego rozkł ad

dnia: niemal cał y ranek spę dzał w hali produkcyjnej, by okoł o poł udnia pó jś ć do biura i jeszcze

przed lunchem przejrzeć pocztę. Diana napisał a na kopercie „Osobiste”, by listu nie otworzył a

jego sekretarka. Bę dzie leż ał na biurku w stercie zamó wień, ponagleń, wyjaś nień i

zawiadomień. Moż liwe, ż e Mervyn czyta go wł aś nie w tej chwili. Ta myś l sprawił a, ż e

natychmiast posmutniał a, ale jednocześ nie odczuł a ogromną ulgę z powodu, ż e dzielił o ją od

niego ponad trzysta kilometró w.

- Taksó wka już przyjechał a - oznajmił Mark.

Był a nieco zdenerwowana. Przelecieć przez Atlantyk samolotem!

- Pora ruszać - powiedział.

Stł umił a niepokó j. Odstawił a filiż ankę, wstał a z krzesł a i obdarzył a go najbardziej

promiennym spoś ró d swoich uś miechó w.

- Tak - odparł a radoś nie. - Pora ruszać.

 

* * *

Dziewczę ta zawsze bardzo onieś mielał y Eddiego.

 

Skoń czył Annapolis jako prawiczek. Stacjonują c w Pearl Harbor korzystał czasem z

usł ug prostytutek, ale to doś wiadczenie napeł nił o go ogromnym niesmakiem. Po opuszczeniu

Marynarki był samotnikiem, któ ry od czasu do czasu jeź dził do odległ ego o kilka kilometró w

baru, kiedy już nie mó gł obejś ć się bez czyjegoś towarzystwa. Carol-Ann pracował a jako

hostessa w Port Washington na Long Island, gdzie mieś cił się obsł ugują cy Nowy Jork port

lotniczy dla ł odzi latają cych. Był a opaloną blondynką o oczach w kolorze bł ę kitu Pan American

i Eddie nigdy w ż yciu nie odważ ył by się z nią umó wić na randkę, gdyby nie to, ż e pewnego

dnia znajomy radiooperator dał mu w kantynie dwa bilety do teatru na Broadwayu, a kiedy

Eddie powiedział, ż e nie ma z kim iś ć, tamten odwró cił się do są siedniego stolika i zapytał

Carol-Ann, czy miał aby ochotę zobaczyć przedstawienie.

- Czemu nie - odparł a i Eddie natychmiast zrozumiał, ż e dziewczyna należ y do tego

samego ś wiata co on.

Pó ź niej dowiedział się, ż e ró wnież był a rozpaczliwie samotna. Pochodził a ze wsi i

wyrafinowane rozrywki nowojorczykó w napeł niał y ją niepokojem i wydawał y się jej podejrzane.

Był a bardzo zmysł owa, lecz nie wiedział a, jak się zachować w sytuacji, kiedy mę ż czyź ni

pozwalają sobie na trochę wię cej, niż powinni, w zwią zku z czym odtrą cał a z gó ry wszelkie

zaloty. Zyskał a dzię ki temu opinię „kró lowej lodu” i prawie nikt nie chciał się z nią umawiać.

Ale Eddie nic wó wczas o tym nie wiedział. Prowadzą c ją pod rę kę czuł się jak kró l.

Zaprosił ją na kolację, potem odwió zł do domu taksó wką, a na schodach podzię kował za mił y

wieczó r i pocał ował w policzek, wezwawszy uprzednio na pomoc cał ą swą odwagę. Carol-

Ann wybuchnę ł a pł aczem i powiedział a mu, ż e jest pierwszym przyzwoitym czł owiekiem,

jakiego spotkał a w Nowym Jorku. Nie bardzo zdają c sobie sprawę z tego, co robi, umó wił się z

nią na nastę pną randkę.

Wł aś nie wtedy zakochał się w niej. Poszli do wesoł ego miasteczka na Coney Island;

był gorą cy lipcowy dzień, Carol-Ann zaś miał a na sobie biał e spodnie i bł ę kitną bluzkę. W

pewnej chwili uś wiadomił sobie ze zdziwieniem, iż jest dumny z tego, ż e wszyscy widzą ich

razem. Jedli lody, jeź dzili kolejką gó rską, kupowali idiotyczne czapeczki, trzymali się za rę ce i

zdradzali sobie nawzajem mał e, ś mieszne sekrety. Kiedy odprowadził ją do domu, powiedział,

ż e jeszcze nigdy w ż yciu nie był tak szczę ś liwy, ona zaś po raz kolejny wprawił a go w

zdumienie mó wią c, ż e z nią sprawa ma się dokł adnie tak samo.

Wkró tce Eddie zaczą ł zaniedbywać swó j wiejski dom i spę dzać wszystkie wolne dni w

Nowym Jorku, ś pią c na kanapie w domu pewnego lekko zdziwionego, ale dodają cego mu

szczerze odwagi inż yniera. Carol-Ann zabrał a go do Bristolu, gdzie poznał jej rodzicó w -

dwoje nieduż ych, szczupł ych ludzi w ś rednim wieku, ubogich, ale bardzo cię ż ko pracują cych.

Przypominali mu jego wł asnych rodzicó w, tyle ż e nie otaczał a ich aura surowej religijnoś ci. Nie

bardzo byli w stanie poją ć, jak to się stał o, ż e spł odzili tak pię kną có rkę; Eddie doskonale

wiedział, co dzieje się w ich sercach, gdyż on z kolei nie potrafił zrozumieć, jak to się stał o, ż e

tak pię kna dziewczyna zakochał a się w nim po uszy.

Teraz, stoją c na trawniku przed hotelem Langdown Lawri i wpatrują c się w korę dę bu,

myś lał o tym, jak bardzo ją kocha. Znalazł się w samym ś rodku koszmaru, jednego z tych

paskudnych snó w, w któ rych czujesz się zupeł nie bezpieczny i szczę ś liwy, lecz wystarczy, byś

popuś cił choć na chwilę wodze fantazji i wyobraził sobie, ż e dzieje się coś niedobrego, by

zaraz przekonać się, iż myś l przybiera realne kształ ty, ś wiat wali ci się na gł owę, a ty nie

moż esz zrobić nic, ż eby temu zapobiec.

Najgorsze był o to, ż e tuż przed jego wyjazdem z domu pokł ó cili się i rozstali w gniewie.

Siedział a na kanapie ubrana w jego roboczą koszulę i niewiele wię cej, z wycią gnię tymi

przed siebie dł ugimi, opalonymi nogami i jasnymi wł osami spł ywają cymi na ramiona niczym

szal. Czytał a jakieś czasopismo: Jej piersi był y zwykle niezbyt duż e, ale ostatnio

zdecydowanie się powię kszył y. Odczuł nagł e pragnienie, by ich dotkną ć. Czemu nie? -

pomyś lał. Wsuną ł rę kę za koszulę i dotkną ł sutka. Carol-Ann podniosł a na niego wzrok,

uś miechnę ł a się ciepł o, po czym wró cił a do lektury.

Pocał ował ją w czubek gł owy i usiadł obok niej. Zaskoczył a go niemal od samego

począ tku. W pierwszych dniach mał ż eń stwa oboje byli bardzo nieś miali, lecz wkró tce po

powrocie z podró ż y poś lubnej, kiedy zamieszkali w jego wiejskim domu, pozbył a się wszelkich

zahamowań.

Najpierw zapragnę ł a kochać się przy wł ą czonym ś wietle. Eddie nie był zachwycony

tym pomysł em, ale zgodził się i po pewnym czasie nawet mu się to spodobał o, choć wcią ż nie

mó gł uwolnić się od uczucia lekkiego zaż enowania. Potem zauważ ył, ż e jego ż ona biorą c

ką piel nie zamyka drzwi ł azienki. W zwią zku z tym sam ró wnież przestał to robić; pewnego

dnia weszł a zupeł nie naga i wskoczył a wraz z nim do wanny! Eddie jeszcze nigdy w ż yciu nie

czuł takiego wstydu. Od chwili kiedy skoń czył cztery lata, ż adna kobieta nie widział a go bez

ubrania. Patrzą c, jak Carol-Ann myje się pod pachami, dostał niesamowitego wzwodu. Zakrył

się gą bką, ale ona wyś miał a go i kazał a mu przestać.

Potem zaczę ł a chodzić po domu w ró ż nych stadiach roznegliż owania. Dzisiaj, wedł ug

jej standardó w, był a niemal kompletnie ubrana - spod koszuli wystawał rą bek biał ych

majteczek. Zwykle bywał o znacznie gorzej. Na przykł ad potrafił a jakby nigdy nic wejś ć do

kuchni ubrana tylko w bieliznę akurat wtedy, kiedy Eddie przyrzą dzał sobie kawę, i wzią ć się

za smaż enie naleś nikó w, albo pojawić się w ł azience w samych majtkach i jakby nigdy nic

zaczą ć myć zę by, albo naga jak ją Pan Bó g stworzył przynieś ć mu rano ś niadanie do pokoju.

Zastanawiał się czasem, czy nie jest „nadseksowna”; usł yszał kiedyś to okreś lenie w jakiejś

rozmowie. Z drugiej strony jednak lubił, kiedy zachowywał a się w ten sposó b. Bardzo to lubił.

Nigdy nie marzył o tym, ż e kiedyś bę dzie miał ż onę, któ ra bę dzie chodził a nago po domu. Był

bardzo szczę ś liwy.

Rok wspó lnego mieszkania bardzo go zmienił. Teraz takż e on potrafił rozebrać się w

sypialni i przejś ć bez ubrania do ł azienki. Czasem kł adł się spać bez piż amy, a raz nawet wzią ł

Carol-Ann w salonie, na kanapie.

Zastanawiał się, czy w takim zachowaniu nie ma czegoś nienormalnego, ale

ostatecznie doszedł do wniosku, ż e to nie ma ż adnego znaczenia; mogli robić wszystko, na co

mieli ochotę. Kiedy wreszcie to zrozumiał, poczuł się jak ptak wypuszczony z klatki. Był o to

niewiarygodne, cudowne i wspaniał e.






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.