Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 41 страница






biż uterię matki i znikną ł, pozostawiają c ją na lodzie. Na pewno uzna, ż e od samego począ tku

miał na uwadze wył ą cznie klejnoty. Najpierw bę dzie zrozpaczona, a potem znienawidzi go i

zacznie nim gardzić.

Na myś l o tym ogarnę ł a go czarna rozpacz.

Aż do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, jak wiele zaczę ł a dla niego znaczyć Margaret.

Jej mił oś ć był a cał kowicie szczera, podczas gdy cał e jego ż ycie był o udawane: akcent,

maniery, ubranie, wszystko to stanowił o wył ą cznie kamuflaż. Jednak Margaret zakochał a się

w prawdziwym Harrym - zł odzieju, wychowanym bez ojca chł opaku z klasy robotniczej. Nigdy

nie przydarzył o mu się coś ró wnie cudownego. Gdyby ją odtrą cił, jego ż ycie pozostał oby takie,

jakie był o do tej pory: nieuczciwe i nieprawdziwe. Ona jednak sprawił a, ż e zaczą ł pragną ć

czegoś wię cej. Nadal marzył o wiejskim domu z kortem tenisowym, ale cieszył by się z jego

posiadania tylko wtedy, gdyby ona mogł a cieszyć się wraz z nim.

Westchną ł gł ę boko. Gagatek Harry przestał być gagatkiem. Niewykluczone, ż e

stopniowo stawał się mę ż czyzną.

Otworzył kufer lady Oxenford i wyją ł z kieszeni portfel z Kompletem Delhijskim, po

czym rozpią ł go, by spojrzeć jeszcze raz na bezcenne klejnoty. Rubiny jarzył y się jak mał e

ogniki. Kto wie, czy jeszcze kiedyś zobaczę coś takiego - pomyś lał.

Z cię ż kim sercem zapią ł portfel i wł oż ył go do kufra.

ROZDZIAŁ 25

Nancy Lenehan siedział a na dł ugim, pokrytym deskami molu portu w Shediac, blisko

brzegu, niedaleko budynku peł nią cego funkcję dworca lotniczego. Przypominał nadmorski

dom wypoczynkowy, ale wystają ca z dachu wież yczka obserwacyjna i stoją cy obok maszt

radiowy zdradzał y jego prawdziwe przeznaczenie.

Obok niej, na takim samym pł ó ciennym leż aku, siedział Mervyn Lovesey. Nancy

przymknę ł a powieki, wsł uchują c się w koją cy szept fal chlupoczą cych pod deskami pomostu.

Niewiele spał a tej nocy. Uś miechnę ł a się lekko przypomniawszy sobie, jak oboje zachowywali

się podczas sztormu. Był a zadowolona, ż e nie poszł a na cał oś ć. Stał oby się to zbyt szybko, a

tak przynajmniej miał a na co z utę sknieniem oczekiwać.

Shediac był o rybacką wioską, a zarazem miejscowoś cią wypoczynkową. Na zachó d od

mola znajdował a się ską pana w promieniach sł oń ca zatoka. Na jej wodach unosił o się kilka

ł odzi sł uż ą cych do poł owu homaró w, parę jachtó w oraz dwa samoloty - Clipper i znacznie od

niego mniejszy hydroplan. Na wschó d cią gnę ł a się szeroka, na pierwszy rzut oka nie mają ca

koń ca, piaszczysta plaż a. Wię kszoś ć pasaż eró w Clippera siedział a wś ró d wydm lub

przechadzał a się wzdł uż brzegu.

Sielankowy spokó j zakł ó cił o przybycie dwó ch samochodó w, któ re zahamował y z

piskiem opon przy nabrzeż u. Wyskoczył o z nich siedmiu lub oś miu policjantó w, któ rzy nie

zwlekają c wbiegli do budynku dworca lotniczego.

- Zupeł nie jakby mieli zamiar kogoś aresztować - mruknę ł a sennie do Mervyna.

Skiną ł gł ową.

- Tylko ciekawe kogo?

- Moż e Frankiego Gordina?

- Wą tpię. Przecież on już jest aresztowany.

W chwilę pó ź niej policjanci wyszli z budynku. Trzech z nich udał o się na pokł ad

Clippera, dwó ch poszł o na plaż ę, a dwó ch ruszył o na piechotę drogą. Najwyraź niej kogoś

szukali. Kiedy na pomoś cie pojawił się jeden z czł onkó w zał ogi Clippera, Nancy zapytał a go:

- O kogo im chodzi?

Mę ż czyzna zawahał się, jakby nie był pewien, czy moż e powiedzieć prawdę, ale

wreszcie wzruszył ramionami i odparł:

- O niejakiego Harry'ego Vandenposta, ale to nie jest jego prawdziwe nazwisko.

Nancy zmarszczył a brwi.

- To chyba ten chł opak, któ ry siedział w kabinie z pań stwem Oxenford. - Odniosł a

wraż enie, ż e Margaret jest nim doś ć poważ nie zainteresowana.

- Zgadza się - potwierdził Mervyn. - Wysiadł z samolotu? Nie widział em go.

- Nie jestem pewien.

- Rzeczywiś cie wyglą dał nieco podejrzanie.

- Naprawdę? - Nancy był a skł onna uznać go po prostu za syna jakiejś zamoż nej

rodziny. - Miał nienaganne maniery.

- Wł aś nie o to chodzi.

Powstrzymał a cisną cy się jej na wargi uś miech. Nic dziwnego, ż e Mervyn nie lubił

mę ż czyzn o nienagannych manierach.

- Wydaje mi się, ż e spodobał się Margaret. Mam nadzieję, iż nie przejmie się tym za

bardzo.

- Zał oż ę się, ż e jej rodzice są szczę ś liwi, ż e sprawa wydał a się w porę.

Nancy niewiele obchodził y uczucia rodzicó w dziewczyny. Wraz z Mervynem był a w

jadalni ś wiadkiem skandalicznego zachowania lorda Oxenford. Tacy ludzie nie zasł ugiwali na

wspó ł czucie. Był o jej natomiast bardzo przykro z powodu Margaret.

- Musisz wiedzieć, Nancy, ż e nie należ ę do ludzi ł atwo ulegają cych uczuciom.

Natychmiast wzmogł a czujnoś ć.

- Poznał em cię zaledwie kilkanaś cie godzin temu - cią gną ł Mervyn - ale jestem

cał kowicie pewien, ż e chcę być z tobą do koń ca ż ycia.

Jak moż esz być tego pewien, idioto!? - pomyś lał a Nancy, choć musiał a przyznać, ż e

wyznanie Mervyna sprawił o jej przyjemnoś ć. Nic jednak nie odpowiedział a.

- Zastanawiał em się, czy powinienem rozstać się z tobą w Nowym Jorku i wró cić do

Manchesteru, lecz doszedł em do wniosku, ż e nie chcę tego robić.

Uś miechnę ł a się. Wł aś nie to chciał a od niego usł yszeć. Dotknę ł a jego rę ki.

- Bardzo się cieszę - powiedział a.

- Naprawdę? - Pochylił się ku niej. - Kł opot polega na tym, ż e wkró tce nie bę dzie

moż na przedostać się przez Atlantyk.

Skinę ł a gł ową. Ona ró wnież zdawał a sobie z tego sprawę. Co prawda nie zastanawiał a

się nad tym zbyt wiele, ale był a przekonana, ż e znajdą jakieś rozwią zanie, jeś li bardzo się

postarają.

- Jeż eli teraz się rozdzielimy, miną lata, zanim zobaczymy się ponownie - dodał

Mervyn. - Nie mogę się z tym pogodzić.

- Ani ja.

- W takim razie, czy wró cisz ze mną do Anglii?

Nancy przestał a się uś miechać.

- Sł ucham?

- Wró ć ze mną. Moż esz zamieszkać w hotelu, jeś li zechcesz, albo kupić sobie

mieszkanie, moż e dom... Cokolwiek sobie zaż yczysz.

Nancy stł umił a wzbierają cą w niej zł oś ć. Zagryzł a wargi, zmuszają c się do zachowania

spokoju.

- Chyba oszalał eś - odparł a lodowatym tonem i odwró cił a wzrok, by ukryć gorzkie

rozczarowanie.

Mervyn sprawiał wraż enie zaskoczonego i boleś nie dotknię tego jej reakcją.

- O co ci chodzi?

- Mam dom, dwó ch synó w i prowadzę interes wart wiele milionó w dolaró w, a ty

oczekujesz ode mnie, ż ebym rzucił a to wszystko i przeniosł a się do hotelu w Manchesterze?

- Oczywiś cie, ż e nie - odparł z urazą. - Przecież moż esz mieszkać ze mną!

- Jestem szanowaną wdową i mam swoją pozycję w społ eczeń stwie. Ani mi się ś ni

zaczynać ż ycie utrzymanki!

- Przecież pobierzemy się, jestem tego pewien, ale nie chciał em ci teraz tego

proponować. Chyba nie jesteś gotowa do podję cia tak waż nej decyzji zaledwie po kilku

godzinach znajomoś ci?

- Nie o to chodzi, Mervyn - powiedział a, choć w pewnym sensie chodził o takż e o to. -

Nie interesują mnie twoje dalekosię ż ne plany. Po prostu jestem oburzona, ż e uznał eś za

pewne, iż porzucę moje dotychczasowe ż ycie i na ł eb, na szyję polecę z tobą do Anglii.

- A w jaki inny sposó b moż emy być razem?

- Dlaczego najpierw nie zadał eś tego pytania, tylko od razu udzielił eś odpowiedzi?

- Ponieważ istnieje tylko jedna odpowiedź.

- Moim zdaniem są przynajmniej trzy: ja przeprowadzam się do Anglii; ty

przeprowadzasz się do Stanó w; oboje przeprowadzamy się w jakieś inne miejsce, na przykł ad

na Bermudy.

Wprawił a go w zakł opotanie.

- Mó j kraj znajduje się w stanie wojny, muszę mu pomó c... Jestem za stary, ż eby sł uż yć

w armii, ale lotnictwo bę dzie potrzebował o mnó stwo ś migieł do samolotó w, a ja jestem w tej

dziedzinie najlepszym specjalistą w cał ej Anglii. Potrzebują mnie tam.

Wszystko, co mó wił, jedynie pogarszał o sytuację.

- Dlaczego z gó ry zakł adasz, ż e mó j kraj mnie nie potrzebuje? - zapytał a. - Produkuję

buty dla ż oł nierzy, a kiedy Stany przystą pią do wojny, zapotrzebowanie wzroś nie kilkakrotnie!

- Ale ja mam swoją fabrykę w Manchesterze!

- A ja swoją w Bostonie - duż o wię kszą, nawiasem mó wią c.

- Kobiety podchodzą do tego w zupeł nie inny sposó b.

- W dokł adnie taki sam, ty gł upcze!

Natychmiast poż ał ował a, ż e nazwał a go gł upcem. Twarz Mervyna zastygł a w grymasie

lodowatej wś ciekł oś ci; Nancy obraził a go ś miertelnie. Poderwał się z leż aka. Chciał a

powiedzieć coś, co powstrzymał oby Mervyna przed odejś ciem, ale nie mogł a znaleź ć

odpowiednich sł ó w, a w chwilę pó ź niej już go nie był o.

- Cholera! - zaklę ł a z goryczą. Był a wś ciekł a zaró wno na niego, jak i na siebie. Nie

chciał a, by się do niej zraził, bo bardzo go polubił a. Już wiele lat temu przekonał a się, ż e nigdy

nie należ y doprowadzać do otwartej konfrontacji z mę ż czyznami; byli gotowi zaakceptować

każ dą agresję, tylko nie ze strony kobiety. W interesach zawsze starał a się okieł znać swó j

bojowy temperament, ł agodzić ton i osią gać zamierzony cel raczej manipulują c ludź mi, niż

narzucają c im swoją wolę. Teraz jednak zapomniał a na chwilę o mą drych zasadach i wdał a

się w kł ó tnię z najbardziej atrakcyjnym mę ż czyzną, jakiego spotkał a od dziesię ciu lat.

Jestem kompletną idiotką - pomyś lał a. - Przecież wiedział am, jak bardzo jest dumny.

Wł aś nie na tym polega jego sił a. Jest też szorstki w obejś ciu, ale nie ukrywa wszystkich

uczuć, jak to zwykle czynią mę ż czyź ni. Przebył za swoją ż oną pó ł ś wiata. Wystą pił w obronie

Ż ydó w, kiedy lord Oxenford tak okropnie zachował się podczas kolacji. Pocał ował mnie...

Najgorsze w tym wszystkim był o to, ż e ostatnio cał kiem serio zaczę ł a się zastanawiać

nad dokonaniem pewnych zmian w ż yciu.

Wiadomoś ci na temat ojca uzyskane od Danny'ego Rileya rzucił y nowe ś wiatł o na cał ą

historię. Do tej pory zawsze przypuszczał a, iż gł ó wnym powodem cią gł ych kł ó tni z Peterem

jest jego zazdroś ć i niechę ć wynikają ca z faktu, ż e zdawał sobie sprawę z tego, ż e Nancy

gó ruje nad nim pod każ dym niemal wzglę dem. Jednak tego rodzaju rywalizacja mię dzy

rodzeń stwem, zupeł nie naturalna w dzieciń stwie i wczesnej mł odoś ci, w wieku dojrzał ym

zazwyczaj znikał a bez ś ladu. Jej dwaj synowie, przez dwadzieś cia lat walczą cy ze sobą jak

pies z kotem, teraz szczerze się przyjaź nili i byli wobec siebie cał kowicie lojalni. Jednak

wrogoś ć mię dzy nią a Peterem przetrwał a znacznie dł uż ej, ona zaś dopiero teraz zrozumiał a,

ż e odpowiedzialnoś ć za to ponosił ich ojciec.

Powiedział jej, ż e to ona zostanie jego nastę pcą, ale to samo obiecał takż e Peterowi.

W rezultacie oboje byli przekonani, ż e to im wł aś nie należ y się fotel prezesa rady nadzorczej.

Konflikt się gał jednak znacznie gł ę biej, jako ż e ojciec zawsze unikał sytuacji, w któ rych

musiał by jasno i precyzyjnie okreś lić granice kompetencji swoich dzieci. Na przykł ad kupował

zabawki, któ re miał y być ich wspó lną wł asnoś cią, a nastę pnie uchylał się od rozstrzygania

wybuchają cych w cał kiem naturalny sposó b sporó w. Kiedy oboje zrobili prawa jazdy, kupił im

samochó d, o któ ry toczyli boje przez wiele lat.

W przypadku Nancy plan ojca powió dł się w stu procentach: wyrosł a na zaradną

kobietę o silnej woli. Peter natomiast stał się sł abym, przebiegł ym i mś ciwym mę ż czyzną.

Teraz miał a się mię dzy nimi rozegrać ostateczna bitwa o najważ niejsze miejsce w firmie.

Dokł adnie tak, jak zaplanował ojciec.

To wł aś nie nie dawał o Nancy spokoju: wszystko dział o się zgodnie z planem ojca.

Ś wiadomoś ć, ż e jej ruchy został y dawno temu przewidziane, a nawet zaprogramowane, psuł a

smak zwycię stwa. Cał e jej ż ycie wyglą dał o teraz jak praca domowa zadana przez ojca; co

prawda dostał a pią tkę, ale w wieku czterdziestu lat był a już trochę za stara, ż eby chodzić do

szkoł y. Pragnę ł a samodzielnie wytyczać sobie cele i ż yć wł asnym ż yciem.

W gruncie rzeczy znajdował a się w odpowiednim nastroju, by odbyć z Mervynem

zasadniczą rozmowę dotyczą cą przyszł oś ci ich obojga, on jednak obraził ją, zakł adają c z gó ry,

ż e bę dzie gotowa rzucić wszystko i polecieć za nim na drugą stronę kuli ziemskiej. Zamiast

wię c poważ nej rozmowy skoń czył o się na kł ó tni.

Oczywiś cie nie oczekiwał a, ż e padnie przed nią na kolana i poprosi ją o rę kę, ale...

W gł ę bi duszy uważ ał a jednak, ż e powinien tak postą pić. Bą dź co bą dź nie był a jaką ś

podfruwajką, tylko dojrzał ą kobietą z katolickiej amerykań skiej rodziny i jeś li jakiś mę ż czyzna

oczekiwał od niej uczuciowego zaangaż owania, to mó gł to uzyskać tylko w jeden sposó b -

proponują c mał ż eń stwo. Jeż eli nie był w stanie tego uczynić, to w ogó le nie powinien o nic

prosić.

Westchnę ł a cię ż ko. Ł atwo jest się oburzać, ale przy okazji niechcą cy zraził a go do

siebie. Miał a nadzieję, ż e nie na zawsze. Dopiero teraz, kiedy mogł a go utracić, uś wiadomił a

sobie, jak bardzo jej na nim zależ y.

Rozmyś lania Nancy przerwał o pojawienie się innego mę ż czyzny, któ rego kiedyś

odtrą cił a: Nata Ridgewaya. Staną ł przed nią, uchylił grzecznie kapelusza i powiedział:

- Wyglą da na to, ż e znowu mnie pokonał aś.

Przyglą dał a mu się uważ nie przez dł uż szą chwilę. Nat nigdy nie potrafił by zbudować

od podstaw prę ż nego przedsię biorstwa, tak jak jej ojciec stworzył z niczego Buty Blacka;

brakował o mu albo wizjonerskich zdolnoś ci, albo chę ci, by je wykorzystać. Znakomicie

natomiast nadawał się do zarzą dzania duż ą firmą, gdyż był inteligentny, twardy i pracowity.

- Teraz wiem, ż e pię ć lat temu popeł nił am bł ą d - odparł a. - O ile moż e to stanowić dla

ciebie jaką ś pociechę, rzecz jasna.

- Bł ą d w ż yciu osobistym czy w interesach? - zapytał z lekkim przeką sem ś wiadczą cym

o skrywanej urazie.

- W interesach - powiedział a szybko, by zamkną ć temat. Zerwany romans wł aś ciwie

nawet się na dobre nie rozpoczą ł. Nie chciał a teraz o tym mó wić. - Najlepsze ż yczenia z okazji

ś lubu, Nat. Widział am zdję cie twojej ż ony. Jest bardzo pię kna.

Był a to nieprawda. W najlepszym razie ledwo moż na ją był o uznać, za atrakcyjną.

- Dzię kuję. Ale wracają c do interesó w... Dziwię się, ż e uciekł aś się aż do szantaż u,

ż eby uzyskać to, na czym ci zależ ał o.

- Chodził o o poważ ną sprawę, nie o jaką ś bł ahostkę. Sam mi to wczoraj powiedział eś.

- Trafienie. - Zawahał się. - Mogę usią ś ć?

Miał a już dosyć tego pokazu dobrych manier.

- Tak, do licha! Pracowaliś my razem przez wiele lat, a przez kilka tygodni nawet

chodziliś my ze sobą. Nie musisz prosić mnie o pozwolenie, kiedy chcesz usią ś ć.

Uś miechną ł się.

- Dzię ki. - Przysuną ł sobie leż ak Mervyna i usiadł tak, by ją widzieć. - Pró bował em

przeją ć Buty Blacka bez twojej pomocy. Przegrał em, bo to był gł upi pomysł. Postą pił em jak

idiota.

- Cał kowicie się z tobą zgadzam. - Ponieważ zabrzmiał o to dosyć wrogo, dodał a

poś piesznie: - Ale nie mam o to pretensji.

- Cieszę się, ż e to powiedział aś... ponieważ nadal chcę wykupić twoją firmę.

Nancy ledwo zdoł ał a ukryć zaskoczenie. Niewiele brakował o, a popeł nił aby fatalny

bł ą d, nie doceniają c przeciwnika. Musiał a cał y czas mieć się na bacznoś ci.

- Co masz na myś li?

- Spró buję jeszcze raz. Oczywiś cie, nastę pnym razem bę dę musiał zł oż yć

atrakcyjniejszą ofertę, ale co najważ niejsze, chcę mieć cię po swojej stronie, i to zaró wno

przed, jak i po transakcji. Chcę się z tobą dogadać, a nastę pnie uczynić cię jednym z

dyrektoró w General Textiles. Podpiszemy kontrakt na pię ć lat.

Nie spodziewał a się tego i nie bardzo wiedział a, co powinna myś leć o jego propozycji.

- Kontrakt? - zapytał a, by zyskać na czasie. - A co miał abym robić?

- Nadal kierować swoją firmą, któ ra stanowił aby czę ś ć General Textiles.

- Stracił abym niezależ noś ć. Był abym najemnym pracownikiem.

- To zależ y wył ą cznie od tego, na jakich zasadach dokonalibyś my fuzji. Ró wnie dobrze

mogł abyś zostać udział owcem. A dopó ki zarabiał abyś pienią dze, miał abyś tyle niezależ noś ci,

ile tylko byś sobie ż yczył a. Nigdy nie wtrą cam się do interesó w, któ re przynoszą zyski. Jeś li

jednak ponosił abyś straty, wtedy rzeczywiś cie stracił abyś niezależ noś ć. Razem z pracą. U

mnie nie ma miejsca dla nieudacznikó w. - Potrzą sną ł gł ową. - Ale ty do nich nie należ ysz.

Instynkt podpowiadał Nancy, ż eby odrzucił a propozycję Nata. Bez wzglę du na to, jak

bardzo starał się osł odzić piguł kę, prawda wyglą dał a w ten sposó b, ż e miał zamiar odebrać jej

firmę. Uś wiadomił a sobie jednak, ż e natychmiastowa odmowa był aby dokł adnie tym, czego

ż yczył by sobie ojciec, a ona przecież postanowił a kierować swym ż yciem na wł asną rę kę, by

uwolnić się spod jego wpł ywu. Musiał a jednak coś odpowiedzieć, wię c zostawił a sobie otwartą

furtkę.

- Być moż e bę dę zainteresowana.

- To mi wystarczy - odparł, podnoszą c się z leż aka. - Pomyś l nad tym i zastanó w się

nad rozwią zaniem, któ re by cię satysfakcjonował o. Oczywiś cie nie wystawię ci czeku in

blanco, ale wiedz, ż e jestem gotó w pó jś ć na daleko idą ce ustę pstwa. - Nancy sł uchał a go z

rosną cym zdumieniem; w cią gu ostatnich kilku lat zrobił się z niego znakomity negocjator.

Spojrzał nad jej gł ową w kierunku lą du. - Zdaje się, ż e twó j brat chce z tobą porozmawiać.

Obejrzał a się i zobaczył a zbliż ają cego się Petera. Nat oddalił się dyskretnie. Wyglą dał o

na to, ż e został a wzię ta w dwa ognie. Przyglą dał a się bratu z pogardą; oszukał ją i zdradził,

nic wię c dziwnego, ż e nie miał a najmniejszej ochoty na pogawę dkę. Wolał aby rozważ yć w

spokoju zaskakują cą propozycję Nata i spró bować dopasować ją do swoich nowych poglą dó w

na ż ycie, ale Peter nie dał jej na to czasu. Staną ł przed nią, przechylił w charakterystyczny

sposó b gł owę i zapytał:

- Moż emy pogadać?

- Wą tpię! - prychnę ł a.

- Chciał bym cię przeprosić.

- Dopiero teraz, kiedy twoje zamiary speł zł y na niczym.

- Chcę zawrzeć pokó j.

Każ dy ma dzisiaj do mnie jakiś interes - pomyś lał a z goryczą.

- W jaki sposó b masz zamiar wynagrodzić mi to, co uczynił eś?

- To mi się nie uda - odparł natychmiast. - Nigdy. - Usiadł na miejscu Nata. - Kiedy

przeczytał em twó j raport, poczuł em się ostatnim gł upcem. Napisał aś, ż e nie potrafię

prowadzić interesó w i ż e nie doró wnuję naszemu ojcu. Zrobił o mi się wstyd, bo w gł ę bi serca

wiedział em, ż e masz rację.

Có ż, to już pewien postę p - przemknę ł o jej przez myś l.

- Ale jednocześ nie wś ciekł em się jak diabli, Nan, nie bę dę tego ukrywał. - Jako dzieci

mó wili do siebie Nan i Petey; usł yszawszy to zdrobnienie poczuł a, ż e coś ją dł awi. - Nie

wiedział em, co robię.

Potrzą snę ł a gł ową. Był a to jego typowa wymó wka.

- Doskonale wiedział eś, co robisz - powiedział a bardziej ze smutkiem niż zł oś cią.

Przy wejś ciu do budynku zebrał a się grupka gł oś no rozmawiają cych pasaż eró w. Peter

obrzucił ich zniecierpliwionym spojrzeniem:

- Moż e przejdziemy się trochę wzdł uż brzegu? - zaproponował.

Nancy westchnę ł a cię ż ko i podniosł a się z leż aka. Bą dź co bą dź, był jej mł odszym

bratem.

Uś miechną ł się do niej promiennie.

Zeszli z mola, przekroczyli tory kolejowe, a kiedy znaleź li się na plaż y, Nancy zdję ł a

pantofle i szł a po piasku w samych poń czochach. Wiatr potargał jasne wł osy Petera;

stwierdził a ze zdumieniem, ż e zaczą ł już wyraź nie ł ysieć. Zastanowił o ją, dlaczego wcześ niej

nie zwró cił a na to uwagi, ale zaraz przypomniał a sobie, ż e zawsze bardzo starannie

zaczesywał wł osy na skronie - teraz już wiedział a dlaczego. Nagle poczuł a się bardzo staro.

Byli na plaż y sami, lecz mimo to Peter nie odzywał się ani sł owem. Wreszcie Nancy

postanowił a przerwać milczenie.

- Dowiedział am się od Danny'ego Rileya o bardzo dziwnej rzeczy. Otó ż nasz ojciec

podobno celowo starał się doprowadzić do tego, ż ebyś my cią gle mieli ze sobą na pień ku.

Peter zmarszczył brwi.

- Po co miał by to robić?

- Byś my stali się twardsi.

Parskną ł ś miechem.

- Wierzysz w to?

- Tak.

- Ja chyba też.

- Postanowił am, ż e jak najprę dzej muszę rozpoczą ć ż ycie na wł asny rachunek.

Skiną ł gł ową, po czym zapytał:

- Ale co to ma wł aś ciwie znaczyć?

- Jeszcze nie wiem. Moż e przyjmę propozycję Nata i sprzedam mu naszą firmę?

- To już nie jest nasza firma, Nan. Należ y do ciebie.

Spojrzał a na niego uważ nie. Czy mó wił serio? Czuł a się okropnie, nie mogą c wyzbyć

się podejrzliwoś ci. Postanowił a mu uwierzyć.

- A co ty bę dziesz robił?

- Pomyś lał em sobie, ż e kupię ten dom. - Mijali wł aś nie atrakcyjny biał y budynek o

pomalowanych na zielono okienniicach. - Bę dę miał mnó stwo czasu na wypoczynek.

Zrobił o jej się go ż al.

- To ł adny dom - przyznał a - ale czy jest na sprzedaż?

- Po drugiej stronie wisi tabliczka. Zdą ż ył em się już trochę rozejrzeć. Chodź, to sama

zobaczysz.

Obeszli budynek. Zaró wno drzwi, jak i okiennice był y starannie pozamykane, w

zwią zku z czym nie mogli zajrzeć do ś rodka, ale z zewną trz sprawiał imponują ce wraż enie. Na






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.