Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 42 страница






obszernej werandzie koł ysał się hamak, w ogrodzie znajdował się kort tenisowy, a na samym

skraju posiadł oś ci niewielki, pozbawiony okien hangar.

- Mó gł byś tu trzymać ł ó dkę - zauważ ył a. Peter uwielbiał ż eglowanie.

Boczne drzwi hangaru był y otwarte. Peter wszedł do ś rodka.

- Dobry Boż e! - wykrzykną ł nagle.

Weszł a za nim wytę ż ają c oczy, by dojrzeć cokolwiek w mroku.

- O co chodzi? - zapytał a z niepokojem. - Peter, nic ci się nie stał o?

Nagle pojawił się obok niej i chwycił ją za ramię. Na jego twarzy ujrzał a paskudny,

triumfalny grymas; natychmiast zrozumiał a, ż e popeł nił a okropny bł ą d, ale nie zdą ż ył a

zareagować, gdyż Peter szarpną ł ją gwał townie, wcią gają c gł ę biej do hangaru. Krzyknę ł a

przeraź liwie, zatoczył a się i upadł a na zakurzoną podł ogę, wypuszczają c pantofle i torebkę.

- Peter! - zawoł ał a z wś ciekł oś cią. Usł yszał a jego szybkie kroki, a zaraz potem drzwi

zatrzasnę ł y się z hukiem; został a sama w cał kowitej ciemnoś ci. - Peter? - Coś skrzypnę ł o, a

potem stuknę ł o, jakby jej brat podpierał drzwi od zewną trz. - Peter, powiedz coś! - krzyknę ł a

rozpaczliwie.

Odpowiedział a jej cisza.

Ogarną ł ją paniczny strach. Niewiele brakował o, by zaczę ł a wrzeszczeć, ile sił w

pł ucach. Przycisnę ł a dł onie do ust i zacisnę ł a zę by na palcach. Po chwili panika zaczę ł a

stopniowo ustę pować.

Stoją c nieruchomo w ciemnoś ci, ś lepa i zdezorientowana, uś wiadomił a sobie, ż e

wszystko został o z gó ry zaplanowane. Najpierw znalazł ten hangar, a potem zwabił ją tu i

zamkną ł, ż eby nie wsiadł a do samolotu, a tym samym spó ź nił a się na zebranie rady

nadzorczej. Jego skrucha, przeprosiny, bajki o wycofaniu się z interesó w, bolesna szczeroś ć -

wszystko był o udawane. Z cał kowitym cynizmem odwoł ał się do wspomnień z dzieciń stwa,

aby zmię kczyć jej serce. Znowu mu zaufał a, on zaś znowu ją oszukał. Chciał o jej się pł akać.

Przygryzł a wargi i zaczę ł a się zastanawiać nad swoją sytuacją. Kiedy jej oczy

przyzwyczaił y się do ciemnoś ci, ujrzał a wą ski pasek ś wiatł a są czą cego się przez szparę pod

drzwiami. Ruszył a w tamtą stronę z wycią gnię tymi do przodu rę kami. Dotarł szy do drzwi

zaczę ł a po omacku szukać po obu stronach futryny, aż trafił a na wył ą cznik. Kiedy go

przekrę cił a, wnę trze mał ego hangaru zalał o ś wiatł o. Bez wię kszej nadziei spró bował a

nacisną ć klamkę, ale nie ustą pił a; był a czymś podparta z zewną trz. Naparł a cał ym cię ż arem

ciał a na drzwi, lecz one ró wnież ani drgnę ł y.

Po upadku bolał y ją kolana i ł okcie. Poń czochy nadawał y się już tylko do wyrzucenia.

- Ty ś winio - powiedział a do nieobecnego Petera.

Zał oż ył a pantofle, podniosł a torebkę i rozejrzał a się dookoł a. Wię kszoś ć miejsca

zajmował a duż a ż agló wka spoczywają ca na niskim wó zku. Maszt wisiał poziomo pod sufitem,

a starannie zł oż one ż agle leż ał y na pokł adzie. W przedniej ś cianie hangaru znajdował y się

szerokie dwuskrzydł owe drzwi, ale, jak należ ał o się spodziewać, okazał y się dokł adnie

zamknię te.

Hangar nie stał przy samej plaż y, lecz mimo to istniał a szansa, ż e ktoś z pasaż eró w

Clippera, albo ktokolwiek inny, bę dzie przechodził w pobliż u. Nancy wzię ł a gł ę boki oddech i

zaczę ł a krzyczeć najgł oś niej, jak mogł a:

- Na pomoc! Na pomoc!

Postanowił a powtarzać woł anie w minutowych odstę pach, ż eby zbyt szybko nie

ochrypną ć.

Zaró wno gł ó wne, jak i boczne drzwi był y dobrze dopasowane i sprawiał y doś ć solidne

wraż enie, ale moż e udał oby się wyważ yć je za pomocą ł omu lub czegoś w tym rodzaju?

Rozejrzał a się uważ nie; niestety, wł aś ciciel ł odzi musiał bardzo lubić porzą dek, gdyż nie

trzymał w hangarze ż adnych narzę dzi.

Krzyknę ł a ponownie o pomoc, po czym wdrapał a się na pokł ad ż agló wki, w dalszym

cią gu szukają c czegoś, co pozwolił oby jej uporać się z drzwiami. Niestety, wszystkie szafki

był y solidnie pozamykane. Jeszcze raz rozejrzał a się po wnę trzu hangaru, lecz nie dostrzegł a

niczego, co wcześ niej mogł o umkną ć jej uwagi.

- Niech to szlag trafi! - zaklę ł a gł oś no.

Usiadł a na podniesionym mieczu i pogrą ż ył a się w ponurych rozważ aniach. W

hangarze był o doś ć zimno; dobrze, ż e miał a weł niany pł aszcz. Mniej wię cej co minutę

powtarzał a woł anie o pomoc, lecz w miarę upł ywu czasu jej nadzieje coraz bardziej malał y.

Pasaż erowie z pewnoś cią wró cili już na pokł ad Clippera. Wkró tce maszyna wystartuje do

dalszego lotu, a ona zostanie tutaj, zamknię ta jak w wię zieniu.

Nagle przyszł o jej do gł owy, ż e utrata firmy moż e okazać się najmniej istotnym z jej

zmartwień. Przypuś ć my, ż e przez najbliż szy tydzień nikt nie pojawi się w pobliż u hangaru?

Wtedy po prostu tu umrze. Ponownie ogarnię ta paniką zaczę ł a krzyczeć bez przerwy,

najgł oś niej jak mogł a. W swoim gł osie sł yszał a coraz wyraź niejszą nutę histerii, co przeraził o

ją jeszcze bardziej.

Dopiero zmę czenie przywró cił o jej spokó j. Peter był podstę pnym draniem, ale nie

mordercą; na pewno nie pozwoli jej umrzeć. Prawdopodobnie zadzwoni do policji w Shediac i

poinformuje ich, ż e w hangarze w pobliż u plaż y siedzi zamknię ta kobieta. Oczywiś cie zrobi to

dopiero po posiedzeniu rady nadzorczej. Powtarzał a sobie, ż e nic jej nie grozi, lecz w gł ę bi

duszy nadal odczuwał a poważ ny niepokó j. A jeś li Peter okaż e się bardziej bezwzglę dny, niż

przypuszczał a? Albo jeś li zapomni o niej? Moż e przecież zachorować albo mieć wypadek...

Kto ją wtedy uratuje?

Do jej uszu dotarł stł umiony ryk potę ż nych silnikó w Clippera. Nancy przestał a się bać,

pogrą ż ył a się natomiast w czarnej rozpaczy. Nie doś ć, ż e został a zdradzona i pokonana, to

jeszcze stracił a Mervyna, któ ry siedzi teraz na pokł adzie samolotu, czekają c na start. Moż e

nawet zastanawia się, co się z nią stał o, ale ponieważ ostatnie sł owa, jakie od niej usł yszał,

brzmiał y: „Ty gł upcze”, dojdzie zapewne do wniosku, ż e postanowił a z nim ostatecznie

zerwać.

Zachował się bardzo arogancko przypuszczają c, ż e Nancy poleci z nim do Anglii, ale

dokł adnie tak samo postą pił by każ dy mę ż czyzna, któ ry znalazł by się na jego miejscu.

Zupeł nie niepotrzebnie urzą dził a mu z tego powodu awanturę. Rozstali się w gniewie i kto wie,

czy kiedykolwiek się zobaczą. Na pewno nie, jeś li ona tu umrze.

Ryk przybrał na sile. Clipper rozpę dzał się do startu. Przez minutę lub dwie hał as

utrzymywał się na tym samym poziomie, a potem zaczą ł cichną ć, kiedy samolot wzbił się w

niebo i skierował w stronę punktu docelowego podró ż y. Już po wszystkim - pomyś lał a Nancy. -

Stracił am firmę, stracił am Mervyna, a wszystko wskazuje na to, ż e umrę ś miercią gł odową.

Znacznie bardziej prawdopodobne był o jednak, ż e wcześ niej umrze z pragnienia,

skrę cają c się w nieludzkich cierpieniach...

Starł a z policzka samotną ł zę. Musi wzią ć się w garś ć. Na pewno istnieje jakaś szansa

ratunku. Po raz kolejny rozejrzał a się dookoł a. Moż e udał oby się uż yć masztu jako tarana?

Wstał a i spró bował a go poruszyć. Nie, był zbyt cię ż ki, ż eby posł uż ył a się nim jedna osoba.

Moż e wię c uda się przedostać przez drzwi w inny sposó b? Przypomniał a sobie opowieś ci o

wię ź niach przetrzymywanych w gł ę bokich lochach, któ rzy cał ymi latami wydł ubywali ze ś cian

kamienie w pł onnej nadziei, ż e tą drogą uda im się wydostać na wolnoś ć. Ona jednak nie

miał a tyle czasu, w zwią zku z czym przydał oby się jej coś twardszego niż palce i paznokcie.

Zajrzał a do torebki; miał a w niej niewielki grzebień z koś ci sł oniowej, prawie zuż ytą szminkę,

tanią puderniczkę, któ rą dostał a od chł opcó w na trzydzieste urodziny, haftowaną chusteczkę,

ksią ż eczkę czekową, jeden banknot pię ciofuntowy, kilka pię ć dziesię ciodolarowych oraz zł ote

wieczne pió ro. Jednym sł owem nic, co mogł aby wykorzystać. Pomyś lał a o ubraniu; miał a

przecież na sobie pasek z krokodylej skó ry z pozł acaną klamrą. Ostry szpikulec powinien być

wystarczają co twardy, by wydł ubać nim drewno wokó ł zamka. Bę dzie to cię ż ka i dł uga praca,

ale ona nie miał a przecież teraz innych zaję ć.

Zeszł a z ł odzi i odszukał a zamek w duż ych dwuskrzydł owych drzwiach. Drewno

wyglą dał o na doś ć grube, ale moż e nie bę dzie musiał a przebijać się na wylot, tylko wystarczy,

jeś li zrobi gł ę bokie wyż ł obienie, a nastę pnie uderzy czymś mocno.

- Na pomoc! - krzyknę ł a ponownie, lecz i tym razem nikt jej nie odpowiedział.

Zdję ł a pasek, potem zaś takż e spó dnicę, któ ra nie chciał a utrzymać się bez niego na

biodrach. Zł oż ył a ją starannie i poł oż ył a na burcie ż agló wki. Choć nikt jej nie widział, był a

zadowolona, ż e ma na sobie ł adne, obszyte koronką majteczki i elegancki pas.

Wykonał a kwadratową rysę wokó ł zamka, po czym zaczę ł a ją pogł ę biać. Metal, z

któ rego wykonano klamerkę, nie był zbyt twardy, i bolec wkró tce się wygią ł. Mimo to

kontynuował a pracę, przerywają c ją od czasu do czasu tylko po to, by zawoł ać o pomoc. Rysa

zamienił a się w wyraź ny rowek, na podł odze zaś zbierał o się coraz wię cej drzewnego pył u.

Drewno okazał o się doś ć mię kkie, być moż e z powodu wilgotnego powietrza. Praca

posuwał a się szybko naprzó d; Nancy zaczę ł a ś witać nadzieja, ż e już wkró tce znajdzie się na

wolnoś ci.

Kiedy nadzieja zamienił a się już prawie w pewnoś ć, bolec się zł amał.

Podniosł a go natychmiast z podł ogi i pró bował a ż ł obić dalej, lecz bez klamerki nie

bardzo miał a jak go zł apać. Jeś li wzmacniał a nacisk, bolec wrzynał się jej boleś nie w palce, a

jeś li trzymał a go zbyt lekko, ani trochę nie pogł ę biał a rowka. Kiedy po raz kolejny wypadł jej z

dł oni, rozpł akał a się i bezsilnie zabę bnił a pię ś ciami w drzwi.

- Jest tam kto? - usł yszał a czyjś gł os.

Zamarł a w bezruchu. Czyż by miał a halucynacje?

- Halo! Na pomoc! - krzyknę ł a co sił w pł ucach.

- Czy to ty, Nancy?

Serce zabił o jej jak szalone. Ten brytyjski akcent poznał aby wszę dzie na ś wiecie.

- Mervyn! Dzię ki Bogu!

- Wszę dzie cię szukam. Co się stał o, do stu diabł ó w?

- Wypuś ć mnie stą d, dobrze?

Drzwi zatrzę sł y się.

- Zamknię te na klucz.

- Są jeszcze drugie, z boku.

- Już tam idę.

Nancy podbiegł a do bocznych drzwi, omijają c stoją cą na ś rodku hangaru ł ó dź.

- Są podparte. Jedną chwilę... - usł yszał a gł os Mervyna.

Uś wiadomił a sobie, ż e stoi w samych majtkach i poń czochach, wię c otulił a się

pł aszczem, by ukryć swó j negliż. W chwilę pó ź niej drzwi otworzył y się, ona zaś rzucił a się

Mervynowi w ramiona.

- Bał am się, ż e tu umrę! - wyznał a, po czym wybuchnę ł a pł aczem.

Przytulił ją i gł askał po wł osach.

- No już, już... - mruczał uspokajają co.

- To Peter mnie tu zamkną ł - powiedział a przez ł zy.

- Domyś lił em się, ż e coś zbroił. Ten twó j braciszek to kawał drania, jeś li chcesz znać

moje zdanie.

Jednak Nancy tak bardzo ucieszył widok Mervyna, ż e nie był a w stanie myś leć o

Peterze. Przez chwilę wpatrywał a mu się w oczy przez zasł onę z ł ez, a potem zaczę ł a

obsypywać pocał unkami jego twarz - oczy, policzki, nos, wreszcie usta. Ogarnę ł o ją ogromne

podniecenie. Rozchylił a namię tnie wargi, on zaś obją ł ją mocno i przycisną ł do siebie. Dotyk

jego ciał a sprawiał jej wielką rozkosz.

Mervyn wsuną ł rę ce pod pł aszcz i nagle znieruchomiał, kiedy dotkną ł jej bielizny.

Odsuną ł się, by na nią spojrzeć. Pł aszcz rozchylił się nieco.

- Co się stał o z twoją spó dnicą?

Parsknę ł a ś miechem.

- Usił ował am wydł ubać w drzwiach dziurę klamerką od paska, ale spó dnica wcią ż mi

spadał a, wię c ją zdję ł am...

- Có ż za mił a niespodzianka... - mrukną ł, po czym pogł adził ją po poś ladkach i nagich

udach. Czuł a przez ubranie jego erekcję. Się gnę ł a tam rę ką.

Po chwili oboje ogarnę ł o szaleń cze poż ą danie. Chciał a się z nim kochać tutaj,

natychmiast, i wiedział a, ż e on pragnie tego samego. Ję knę ł a, kiedy nakrył jej mał e piersi

swymi silnymi dł oń mi. Rozpię ł a mu rozporek i wsunę ł a rę kę w spodnie. Przez cał y czas po jej

gł owie koł atał a się oderwana myś l: mogł am umrzeć, mogł am umrzeć. - Tym bardziej pragnę ł a

zaspokojenia. Natrafił a na jego penis, zł apał a go i wycią gnę ł a na wierzch. Obydwoje dyszeli

jak sprinterzy po biegu. Nancy cofnę ł a się o pó ł kroku, spojrzał a na wielki penis w swojej mał ej

dł oni, a nastę pnie, ulegają c niepohamowanemu pragnieniu, uklę kł a i wzię ł a go do ust.

Był naprawdę ogromny. Czuł a wilgoć i lekko sł onawy smak. Ję knę ł a gł oś no; prawie

zdą ż ył a zapomnieć, jak bardzo to lubił a. Mogł aby robić to bez koń ca, ale Mervyn w pewnej

chwili wyprę ż ył się i szepną ł:

- Przestań, bo zaraz eksploduję!

Schylił się, by powoli ś cią gną ć jej majtki. Był a jednocześ nie podniecona i zawstydzona.

Pocał ował tró jką t jej wł osó w, po czym ś cią gną ł majtki do samej ziemi, by mogł a z nich wyjś ć.

Nastę pnie wyprostował się, obją ł ją mocno i wreszcie dotkną ł jej najczulszego miejsca.

Wkró tce potem poczuł a, jak jego palec wś lizgną ł się ł atwo do jej wnę trza. Przez cał y czas

cał owali się namię tnie, pozwalają c ję zykom i wargom toczyć rozkoszną wojnę, odrywają c się

od siebie tylko po to, by zaczerpną ć powietrza. W pewnej chwili odsunę ł a się od niego,

rozejrzał a dookoł a i zapytał a:

- Gdzie?

- Obejmij mnie mocno za szyję - odparł.

Zrobił a to, on zaś wsuną ł rę ce pod jej uda i unió sł ją bez wysił ku, po to tylko, by

opuś cić ostroż nie na sterczą cy penis. Wprowadził a go do ś rodka, a nastę pnie oplotł a Mervyna

nogami w pasie.

Jakiś czas stali bez ruchu; Nancy rozkoszował a się doznaniem, któ rego był a tak dł ugo

pozbawiona, uczuciem cał kowitego zbliż enia się i jednoś ci z mę ż czyzną, z któ rym stanowił a

teraz cał oś ć. Był o to najwspanialsze uczucie na ś wiecie. Chyba oszalał am, dobrowolnie

odmawiają c sobie tego przez dziesię ć lat - pomyś lał a.

Potem zaczę ł a się poruszać, na przemian wznoszą c się i opadają c. Sł yszał a niski ję k

wzbierają cy w jego gardle; ś wiadomoś ć rozkoszy, jaką mu dawał a, rozpalił a ją jeszcze

bardziej. Czuł a się jak bezwstydna dziwka, kochają c się w tak wymyś lnej pozycji z prawie

nieznanym mę ż czyzną.

Począ tkowo zastanawiał a się, czy Mervyn da radę ją utrzymać, ale był bardzo silny,

ona zaś nie waż ył a zbyt wiele. Chwycił ją za poś ladki i sam poruszał nią w gó rę i w dó ł.

Przymknę ł a powieki, myś lą c tylko o jego penisie wsuwają cym się i wysuwają cym z jej pochwy,

oraz o swojej ł echtaczce przyciś nię tej do jego podbrzusza. Przestał a niepokoić się o jego

wytrzymał oś ć, a skoncentrował a się wył ą cznie na chł onię ciu rozkoszy.

Po pewnym czasie otworzył a oczy i spojrzał a na Mervyna. Chciał a powiedzieć mu, ż e

go kocha, ale jakiś umiejscowiony bardzo gł ę boko w jej ś wiadomoś ci gł os szepną ł

ostrzegawczo, ż e jeszcze na to za wcześ nie. Mimo to był a przekonana, ż e tak jest naprawdę.

- Jesteś bardzo kochany - szepnę ł a.

Wyraz jego oczu powiedział jej, ż e zrozumiał, co chciał a wyrazić.

Wymamrotał jej imię, po czym zwię kszył tempo.

Ponownie zamknę ł a oczy, myś lą c wył ą cznie o falach rozkoszy wypł ywają cych z

miejsca, w któ rym ł ą czył y się ich ciał a. Sł yszał a swó j dobiegają cy jakby z wielkiego oddalenia

gł os, ciche okrzyki, któ re wyrywał y się jej z ust za każ dym razem, kiedy opadał a na jego

sterczą cy maszt. Mervyn oddychał cię ż ko, lecz nadal trzymał ją bez najmniejszego wysił ku.

Wyczuł a, ż e stara się powstrzymać, czekają c na nią, by razem osią gnę li szczyt uniesienia.

Wyobraził a sobie ciś nienie wzbierają ce w nim wraz z każ dym poruszeniem jej bioder... i jej

ciał em wstrzą sną ł nie kontrolowany dreszcz. Krzyknę ł a gł oś no, przywarł a do niego cał ym

ciał em, a on raz za razem napeł niał ją cudownie gorą cym strumieniem nasienia. Wreszcie

szał miną ł; Mervyn uspokoił się, ona zaś przytulił a się do jego piersi.

- Do licha, zawsze reagujesz w taki sposó b? - zapytał, obejmują c ją ramionami.

Roześ miał a się, dyszą c gł oś no. Uwielbiał a mę ż czyzn, któ rzy potrafili ją rozbawić.

Po pewnym czasie postawił ją delikatnie na podł odze, lecz ona jeszcze przez dobre

kilka minut opierał a się o niego, drż ą c na cał ym ciele. Potem ocią gają c się zał oż ył a ubranie.

Uś miechają c się do siebie wyszli w ł agodny blask sł oń ca i trzymają c się za rę ce

skierowali wolnym krokiem w stronę pomostu.

Nancy zastanawiał a się, czy jej przeznaczeniem jest zamieszkać w Anglii i poś lubić

Mervyna. Przegrał a walkę o uzyskanie kontroli nad firmą; nie miał a już ż adnych szans na to,

by dotrzeć w porę do Bostonu, co oznaczał o, ż e Peter przegł osuje Danny'ego Rileya i ciotkę

Tilly i postawi na swoim. Pomyś lał a o chł opcach. Byli już samodzielni, nie musiał a wię c

dostosowywać swego ż ycia do ich potrzeb. Dodatkowo odkrył a przed chwilą, ż e jako

kochanek Mervyn speł niał wszystkie jej oczekiwania. Wcią ż jeszcze czuł a się lekko

oszoł omiona tym, co zrobili. Ale czym mogł a zają ć się w Anglii? Nie potrafił a sobie wyobrazić

siebie tylko jako pani domu.

Dotarł szy do pomostu zatrzymali się, spoglą dają c na zatokę. Ciekawe, jak czę sto

przyjeż dż ają tu pocią gi? - pomyś lał a Nancy. Miał a już zaproponować, ż eby spró bowali się

tego dowiedzieć, kiedy spostrzegł a, ż e Mervyn uważ nie przyglą da się czemuś w oddali.

- Na co patrzysz? - zapytał a.

- Na Gę ś Grummana - odparł z namysł em.

- Nigdzie nie widzę ż adnych gę si...

Wskazał jej palcem.

- Ten mał y hydroplan nazywa się Gę ś Grummana. To nowy typ, produkują go dopiero

od dwó ch lat. Jest bardzo szybki, znacznie szybszy niż Clipper.

Spojrzał a na samolot. Był a to nowocześ nie wyglą dają ca maszyna o jednym pł acie,

zamknię tej kabinie i dwó ch silnikach. Dopiero po chwili zrozumiał a, co oznacza ten widok;

dzię ki tej maszynie mogł aby dotrzeć na czas do Bostonu.

- Myś lisz, ż e dał oby się ją wynają ć? - zapytał a ostroż nie, starają c się nie rozbudzać w

sobie zbyt wielkich nadziei.

- Wł aś nie nad tym się zastanawiał em.

- Spró bujmy!

Pobiegł a do budynku dworca lotniczego, a Mervyn ruszył za nią, dzię ki swoim dł ugim

nogom nie zostają c zbytnio z tył u. Moż e uda jej się uratować firmę! Był o jednak jeszcze za

wcześ nie na radoś ć.

Kiedy wpadli do budynku, powitał ich zdumiony mł ody czł owiek w mundurze Pan

American:

- O rety, spó ź niliś cie się na samolot!

Nancy przeszł a od razu do rzeczy.

- Czy zna pan wł aś ciciela tego mał ego hydroplanu?

- Gę si? Jasne. Należ y do Alfreda Southborne'a, wł aś ciciela mł ynu.

- Wynajmuje ją czasem?

- Kiedy tylko nadarza się okazja. Bylibyś cie chę tni?

Serce o mał o nie wyskoczył o jej z piersi.

- Tak!

- Akurat jest tu jeden z pilotó w. Przyszedł obejrzeć Clippera. - Mł ody czł owiek zajrzał do

są siedniego pokoju. - Ned, ktoś chce wynają ć twoją Gę ś.

W chwilę potem do poczekalni wszedł Ned, mniej wię cej trzydziestoletni mę ż czyzna o

pogodnej twarzy, w koszuli z epoletami. Skiną ł uprzejmie gł ową, po czym powiedział:

- Chę tnie bym wam pomó gł, ale nie mam drugiego pilota, a Gę ś wymaga dwuosobowej

zał ogi.

Nancy poczuł a się jak balon, z któ rego nagle spuszczono powietrze.

- Ja też jestem pilotem - odezwał się Mervyn.

Ned popatrzył na niego sceptycznie.

- Latał pan kiedyś na hydroplanach?

Nancy wstrzymał a oddech.

- Tak. Na Supermarine'ach. Sł yszał a tę nazwę po raz pierwszy w ż yciu, ale na Nedzie

sł owa Mervyna wywarł y spore wraż enie.

- Bierze pan udział w wyś cigach? - zapytał z szacunkiem.

- Brał em, kiedy był em mł ody. Teraz latam wył ą cznie dla przyjemnoś ci. Mam wł asną

maszynę.

- Skoro latał pan na Supermarine'ach, nie bę dzie pan miał ż adnych kł opotó w z Gę sią. A

pan Southborne wraca dopiero jutro. Doką d chcecie lecieć?

- Do Bostonu.

- To bę dzie kosztował o tysią c dolaró w.

- Nie ma sprawy! - wykrzyknę ł a radoś nie Nancy. - Ale musimy wyruszyć jak najprę dzej.

Pilot spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem; przypuszczał, ż e decyzje bę dzie

podejmował mę ż czyzna.

- Nawet za kilka minut, proszę pani. W jaki sposó b chcecie zapł acić?

- Mogę wypisać czek na swoje nazwisko albo na firmę, Buty Blacka z Bostonu.

- Pani dla nich pracuje?

- Jestem wł aś cicielką.

- Do licha, noszę pani buty!

Spojrzał a w dó ł. Pilot miał na nogach czarne pó ł buty model Oksford numer 9, za sześ ć

dolaró w dziewię ć dziesią t pię ć centó w.

- Jak się noszą? - zapytał a odruchowo.

- Ś wietnie. To dobre buty. Ale myś lę, ż e sama pani o tym wie.

Uś miechnę ł a się.

- Rzeczywiś cie. To dobre buty.

CZĘ Ś Ć SZÓ STA

Z SHEDIAC DO ZATOKI FUNDY

ROZDZIAŁ 26

Margaret nie posiadał a się z niepokoju, kiedy Clipper nabierał wysokoś ci nad Nowym

Brunszwikiem, a potem skierował się w stronę Nowego Jorku. Gdzie podział się Harry?






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.