Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 40 страница






wł asnych problemach.

- Dogonię cię pó ź niej - szepną ł do wychodzą cej z kabiny Margaret, po czym skierował

się do mę skiej toalety.

Uczesał się i umył rę ce - nie dlatego, ż eby tego potrzebował, ale po to, by się czymś

zają ć. W nocy w jakiś sposó b został o wybite okno i w miejsce szyby wstawiono aluminiową

pł ytę. Usł yszał, jak zał oga schodzi z pokł adu nawigacyjnego i mija toaletę. Zerkną wszy na

zegarek postanowił zaczekać jeszcze dwie minuty.

Domyś lał się, ż e niemal wszyscy zdecydują się wyjś ć na brzeg. W Botwood wię kszoś ć

pasaż eró w był a jeszcze zbyt senna, ale teraz na pewno zapragną rozprostować nogi i

zaczerpną ć ś wież ego powietrza. Ollis Field i jego wię zień jak zwykle pozostaną na pokł adzie:

Dziwne jednak, ż e wyszedł Membury, któ ry przecież takż e powinien mieć na oku Frankiego

Gordina. Harry'ego nadal intrygował tajemniczy mę ż czyzna w czerwonej kamizelce.

Wkró tce powinny wejś ć na pokł ad sprzą taczki. Harry nasł uchiwał uważ nie, ale z drugiej

strony drzwi nie dobiegał ż aden odgł os. Uchylił je ostroż nie i wyjrzał na zewną trz. Nikogo.

Wyś lizgną ł się na korytarz.

Kuchnia znajdują ca się naprzeciwko ł azienki był a pusta. Zajrzał do kabiny numer dwa:

pusta. Dopiero w drzwiach prowadzą cych do saloniku dostrzegł plecy kobiety zamiatają cej

podł ogę, wię c bez wahania ruszył w gó rę po krę conych schodkach.

Stą pał najlż ej, jak potrafił, starają c się robić jak najmniej hał asu. W poł owie schodó w

zatrzymał się i rozejrzał uważ nie po tej czę ś ci kabiny nawigacyjnej, któ rą mó gł dostrzec z tego

miejsca. Nikogo. Miał już ponownie ruszyć w gó rę, kiedy w jego polu widzenia pojawił a się

para umundurowanych nó g. Cofną ł się szybko, a nastę pnie ostroż nie wystawił gł owę. Nogi

należ ał y do Mickeya Finna, drugiego inż yniera, któ ry przył apał go poprzednim razem.

Mę ż czyzna zatrzymał się przy swoim stanowisku, po czym odwró cił się w jego stronę. Harry

poś piesznie schował gł owę, zastanawiają c się, co zrobi mł ody oficer. Czy skieruje się w stronę

schodó w? Wytę ż ył sł uch. Kroki oddalił y się, po czym ucichł y. Harry przypomniał sobie, ż e

ostatnio widział Mickeya w pomieszczeniu na dziobie maszyny, zajmują cego się cumami. Czy

teraz ró wnież tam zszedł? Musiał zaryzykować, wierzą c, ż e tak wł aś nie był o.

Bezszelestnie wbiegł po schodach.

Natychmiast obrzucił wzrokiem przednią czę ś ć kabiny. Okazał o się, ż e miał rację: klapa

w podł odze był a otwarta, a Mickey znikną ł bez ś ladu. Harry nie zatrzymał się, by sprawdzić to

dokł adniej, tylko przemkną ł przez kabinę, otworzył drzwi, wś lizgną ł się do wą skiego

korytarzyka i delikatnie zamkną ł drzwi za sobą. Dopiero wtedy odważ ył się gł ę biej odetchną ć.

Poprzednio przeszukał luk po lewej stronie maszyny, teraz wię c wszedł do tego po

prawej.

Od razu przekonał się, ż e jest blisko celu. Poś rodku pomieszczenia stał ogromny kufer

podró ż ny obity zielono - zł otą skó rą, z solidnymi mosię ż nymi okuciami. Sprawdził

przywieszkę. Był a bez nazwiska, ale za to z adresem: Dwó r Oxenford, Berkshire.

- Bingo... - wyszeptał.

Kufer był zamknię ty na prosty zamek, któ ry bez najmniejszego problemu dał się

otworzyć ostrzem scyzoryka, oraz sześ ć zatrzaskó w. Skonstruowano go z myś lą o tym, by

podczas podró ż y statkiem sł uż ył jako miniaturowa garderoba. Harry postawił go pionowo i

otworzył. Kufer dzielił się na dwie obszerne czę ś ci: w jednej znajdował o się miejsce na

powieszenie pł aszczy i sukien oraz szafka na obuwie, w drugiej zaś sześ ć szuflad.

Najpierw zają ł się szufladami. Wykonano je z lekkiego drewna obitego z zewną trz

skó rą, od ś rodka zaś aksamitem. Lady Oxenford trzymał a w nich jedwabne bluzki, swetry z

delikatnej weł ny, koronkową bieliznę i paski z krokodylej skó ry.

Wierzch drugiej poł owy kufra moż na był o unieś ć, by ł atwiej dostać się do wiszą cych

ubrań. Harry przesuną ł dł oń mi wzdł uż wszystkich sukni, ale nic nie znalazł.

Wreszcie otworzył szafkę na obuwie. Był y w niej tylko buty.

Ogarnę ł a go rozpacz. Był cał kowicie pewien, ż e lady Oxenford zabrał a ze sobą swą

bezcenną biż uterię, ale wyglą dał o na to, ż e pomylił się w przewidywaniach.

Był o jednak za wcześ nie na to, by tracić nadzieję.

W pierwszej chwili chciał zabrać się za przeszukiwanie pozostał ych bagaż y rodziny

Oxenford, ale po namyś le zrezygnował z tego zamiaru. Gdyby to on miał zamiar przewieź ć tak

wartoś ciowy przedmiot, na pewno spró bował by go jakoś ukryć, a bez wą tpienia ł atwiej był o

umieś cić skrytkę w wielkim kufrze niż w mał ej walizce.

Postanowił spró bować jeszcze raz.

Zaczą ł od szafy na ubrania. Wsuną ł jedną rę kę do wnę trza kufra, drugą zaś

obmacywał go od zewną trz, starają c się ocenić gruboś ć ś cianek; gdyby okazał a się

nienaturalnie duż a, oznaczał oby to, ż e znajduje się tam schowek. Jednak nie odkrył niczego

niezwykł ego. Zają ł się wię c drugą poł ową kufra. Wycią gną ł wszystkie szuflady...

I znalazł skrytkę.

Serce zabił o mu ż ywiej.

Do tylnej ś cianki kufra był y przyklejone taś mą duż a koperta z szarego papieru i

skó rzany portfel.

- Amatorzy - mrukną ł krę cą c gł ową.

Z rosną cym podnieceniem zabrał się do odklejania taś my. Jako pierwsza znalazł a się

w jego rę kach koperta. Odnió sł wraż enie, ż e znajdują się w niej tylko jakieś papiery, lecz mimo

to otworzył ją, by się upewnić. Ujrzał okoł o pię ć dziesię ciu kartek, z któ rych każ da był a pokryta

z jednej strony ozdobnym, wymyś lnym drukiem. Przez dł uż szą chwilę nie mó gł się

zorientować, co to jest, ale wreszcie doszedł do wniosku, ż e trzyma w dł oni obligacje, każ da

wartoś ci stu tysię cy dolaró w.

Pię ć dziesią t razy sto tysię cy dolaró w ró wnał o się pię ciu milionom dolaró w, czyli

milionowi funtó w.

Harry stał jak osł upiał y, wpatrują c się w obligacje. Milion funtó w. Wprost trudno był o

sobie wyobrazić taką sumę.

Wiedział, dlaczego się tutaj znalazł y. Rzą d brytyjski wprowadził surowe przepisy

mają ce za zadanie uniemoż liwić odpł yw pienię dzy poza granice kraju. Lord Oxenford

przemycił swoje obligacje, co stanowił o poważ ne przestę pstwo.

Jest takim samym oszustem jak ja - pomyś lał Harry ze zł oś liwą uciechą.

Nigdy nie miał do czynienia z papierami wartoś ciowymi. Czy udał oby mu się je

sprzedać? Zgodnie z wydrukowaną na nich informacją był y wystawione na okaziciela, ale

każ da z obligacji miał a wł asny numer, dzię ki któ remu moż na był o je zidentyfikować. Czy

Oxenford zgł osił by kradzież? Musiał by wtedy przyznać się do przeszmuglowania ich z Anglii,

ale na pewno wymyś lił by jakieś kł amstwo, któ re uwolnił oby go od odpowiedzialnoś ci.

Sprawa wyglą dał a na zbyt niebezpieczną. Harry nie miał ż adnego doś wiadczenia w tej

dziedzinie. Mó gł zostać schwytany przy pró bie spienię ż enia obligacji. Z ż alem odł oż ył je na

bok.

Drugi przedmiot znaleziony w skrytce przypominał mę ski portfel, tyle tylko, ż e był nieco

wię kszy. Harry odkleił podtrzymują cą go taś mę.

W ś rodku mogł a znajdować się biż uteria.

Rozpią ł suwak.

Na wyś ció ł ce z czarnego atł asu leż ał Komplet Delhijski.

Zdawał się lś nić we wnę trzu luku niczym witraż w katedrze. Gł ę boka czerwień rubinó w

mieszał a się z tę czowym blaskiem brylantó w. Kamienie był y ogromne, wspaniale dobrane i

doskonale oszlifowane, każ dy osadzony na zł otej podstawie i otoczony takimiż pł atkami. Harry

osł upiał z zachwytu.

Wreszcie wzią ł ostroż nie naszyjnik do rę ki i pozwolił, by kamienie przemykał y mu

mię dzy palcami jak krople kolorowej wody. To niesamowite, ż eby coś miał o tak ciepł e barwy, a

jednocześ nie był o tak zimne - pomyś lał ze zdumieniem. Był a to najpię kniejsza biż uteria, jaką

kiedykolwiek widział, a kto wie, czy nie najwspanialsza, jaką w ogó le wykonano.

I miał a zmienić jego ż ycie.

Po minucie lub dwó ch odł oż ył naszyjnik, by przyjrzeć się pozostał ym czę ś ciom

kompletu. Bransoleta takż e skł adał a się z umieszczonych na przemian rubinó w i brylantó w,

tyle tylko, ż e proporcjonalnie mniejszych. Szczegó lnie zachwycił y go kolczyki: każ dy miał

rubinowy sł upek zakoń czony wiszą cą na zł otym ł ań cuszku kroplą z okruchó w brylantó w i

rubinó w, przy czym każ dy był okolony miniaturową koroną nadzwyczaj delikatnych zł otych

pł atkó w.

Harry wyobraził sobie, jak w tej biż uterii wyglą dał aby Margaret. Czerwień i zł oto

znakomicie pasował yby do jej jasnej cery. Chciał bym zobaczyć ją ubraną tylko w te klejnoty...

pomyś lał i natychmiast poczuł erekcję.

Nie miał poję cia, jak dł ugo siedział bez ruchu na podł odze, wpatrują c się w bezcenne

kamienie, kiedy nagle usł yszał czyjeś kroki.

W pierwszej chwili przemknę ł a mu przez gł owę myś l, ż e to zapewne drugi inż ynier, ale

te kroki był y inne: gł oś ne i pewne.

Zmartwiał z przeraż enia, a cał e jego ciał o pokrył o się gę sią skó rką.

Ktoś zbliż ał się szybko. Harry nagle oż ył, bł yskawicznie wsadził szuflady na miejsce,

wrzucił do ś rodka kopertę z obligacjami i zatrzasną ł kufer. Wł aś nie wpychał do kieszeni

Komplet Delhijski, kiedy ktoś otworzył drzwi luku.

Harry dał nura za kufer.

Przez dł ugą chwilę nic się nie dział o. Opanował o go okropne przeczucie, ż e nie

schował się doś ć szybko i został dostrzeż ony. Sł yszał czyjś gł oś ny oddech, jakby otył ego

mę ż czyzny, któ ry przed chwilą wchodził po schodach. Czy ten ktoś zaraz zajrzy za kufer? A

jeś li nie, to co zrobi? Harry wstrzymał oddech.

Drzwi zamknę ł y się.

Czy tajemniczy mę ż czyzna wyszedł, czy też został w pomieszczeniu? Harry nie sł yszał

już jego sapania. Wstał i rozejrzał się ostroż nie. Był sam.

Westchną ł z ulgą.

Ale co się wł aś ciwie dzieje?

Miał przeczucie, ż e cię ż kie kroki i sapią cy oddech należ ał y do policjanta albo celnika.

Moż e jednak był a to tylko rutynowa kontrola.

Podkradł się do drzwi i uchylił je odrobinę. Sł yszał stł umione gł osy dobiegają ce z

kabiny nawigacyjnej, ale w korytarzyku chyba nikogo nie był o. Wymkną ł się z luku

bagaż owego i staną ł przy drzwiach kabiny. Był y nie domknię te, dzię ki czemu nie miał ż adnych

problemó w z usł yszeniem rozmowy prowadzonej przez dwó ch mę ż czyzn.

- Nie ma go na pokł adzie.

- Musi być, bo nie wychodził na brzeg.

Obaj mę ż czyź ni mó wili z kanadyjskim akcentem. Ale kogo mieli na myś li?

- Moż e wyś lizgną ł się na samym koń cu?

- Jeś li tak, to gdzie się podział? Nigdzie go nie ma.

Czyż by Frankie Gordino uciekł Ollisowi Fieldowi? - przemknę ł o Harry'emu przez myś l.

- A kto to wł aś ciwie jest?

- Podobno jakiś wspó lnik tego ptaszka, któ rego wiozą do Stanó w.

A wię c to nie Gordino uciekł, tylko jeden z czł onkó w jego gangu, któ rego obecnoś ć

odkryto na pokł adzie samolotu. Ciekawe, któ ry z tak zacnie wyglą dają cych pasaż eró w okazał

się zwykł ym gangsterem?

- To chyba nie przestę pstwo być czyimś wspó lnikiem?

- Nie, ale on posł uguje się fał szywym paszportem.

Harry'ego ogarnę ł y niedobre przeczucia. On takż e miał fał szywy paszport. Ale chyba to

nie jego szukają?

- No wię c, co teraz zrobimy?

- Zameldujemy się sierż antowi Morrisowi.

Harry'emu zaś witał a mroż ą ca krew w ż ył ach myś l, ż e to on moż e być obiektem

poszukiwań. Gdyby policja domyś lił a się, ż e któ raś spoś ró d osó b znajdują cych się na

pokł adzie ma zamiar dopomó c Frankiemu Gordinowi w ucieczce, przede wszystkim dokł adnie

sprawdził aby listę pasaż eró w. Bardzo szybko wyszł oby na jaw, ż e Harry Vandenpost przed

dwoma laty zgł osił w Londynie kradzież swojego paszportu, a jeden telefon do jego domu

pozwolił by stwierdzić, ż e nie podró ż uje Clipperem linii Pan American, lecz siedzi w kuchni

zajadają c pł atki kukurydziane na mleku lub czyta poranną gazetę. Wiedzą c, ż e podszywają cy

się pod niego czł owiek posł uguje się fał szywym paszportem, policja natychmiast doszł aby do

wniosku, ż e to on wł aś nie ma za zadanie wyrwać Frankiego Gordina z rą k sprawiedliwoś ci.

Nie wycią gaj zbyt pochopnych wnioskó w - pomyś lał. - Moż e jednak chodzi o kogoś

innego.

Do rozmowy wł ą czył się trzeci gł os, bez wą tpienia należ ą cy do Mickeya Finna.

- Kogo panowie szukają?

- Faceta podają cego się za Harry'ego Vandenposta.

To ostatecznie wyjaś nił o wszystkie wą tpliwoś ci. Harry zmartwiał z przeraż enia.

Zdemaskowano go. Wizja domu na wsi i kortu tenisowego zblakł a jak stara fotografia. Zamiast

niej ujrzał pogrą ż ony w ciemnoś ci Londyn, salę rozpraw, wię zienną celę, a wreszcie wojskowe

koszary. To był najwię kszy pech, o jakim sł yszał w ż yciu.

- Wyobraź cie sobie, ż e przył apał em go, jak tu wę szył, kiedy staliś my w Botwood! -

powiedział drugi inż ynier.

- Ale teraz nigdzie go nie ma.

- Jesteś cie pewni?

Stul pysk, Mickey! - rykną ł bezgł oś nie Harry.

- Zajrzeliś my we wszystkie ką ty.

- A sprawdziliś cie stanowiska kontroli silnikó w?

- Gdzie to jest?

- W skrzydł ach.

- Tak, patrzyliś my i tam.

- Ale czy weszliś cie do ś rodka? Są tam miejsca, któ rych nie widać z kabiny.

- W takim razie, lepiej sprawdź my jeszcze raz.

Obaj policjanci nie sprawiali wraż enia zbyt rozgarnię tych.

Miał poważ ne wą tpliwoś ci, czy dowodzą cy nimi sierż ant zaufa ich ś wiadectwu. Jeś li

dysponował choć odrobiną rozsą dku, powinien zarzą dzić ponowne przeszukanie samolotu, a

wtedy na pewno ktoś zajrzy za kufer lady Oxenford. Gdzie powinien się schować, ż eby nie

zostać odkryty?

W maszynie był o sporo miejsc, któ re nadawał y się na kryjó wkę, ale zał oga wszystkie je

znał a. Zostaną przetrzą ś nię te nie tylko kabiny, lecz ró wnież puste pomieszczenia w dziobie i

ogonie Clippera, toalety i oba skrzydł a. Każ dy zakamarek, któ ry udał oby się znaleź ć

Harry'emu, był doskonale znany czł onkom zał ogi.

Znalazł się w puł apce.

A gdyby spró bować ucieczki? Mó gł by wyś lizgną ć się z samolotu i popę dzić przed

siebie plaż ą. Szanse miał niewielkie, ale i tak był o to lepsze rozwią zanie, niż oddać się

dobrowolnie w rę ce policji. Jednak doką d miał by pó jś ć, nawet gdyby udał o mu się wymkną ć

niepostrzeż enie z osady? W mieś cie na pewno dał by sobie radę, lecz drę czył o go

nieprzyjemne przeczucie, ż e od najbliż szego miasta dzieli go szmat drogi. W otwartym terenie

był bez szans. Potrzebował tł oku, wą skich zauł kó w, stacji kolejowych i sklepó w, natomiast z

informacji, jakie miał na temat Kanady, wynikał o jednoznacznie, ż e jest to ogromny kraj niemal

w cał oś ci poroś nię ty lasem.

Wszystko był oby dobrze, gdyby udał o mu się dotrzeć do Nowego Jorku.

Ale jak tego dokonać?

Usł yszał odgł osy ś wiadczą ce o tym, ż e policjanci wchodzą do wnę trza skrzydeł. Na

wszelki wypadek cofną ł się do luku bagaż owego...

I ujrzał przed sobą rozwią zanie gnę bią cego go problemu.

Odbę dzie pozostał ą czę ś ć podró ż y w kufrze lady Oxenford.

Tylko czy uda mu się wejś ć do ś rodka? Wydawał o mu się, ż e tak. Kufer miał wysokoś ć

okoł o pó ł tora metra i gł ę bokoś ć mniej wię cej sześ ć dziesię ciu centymetró w. Gdyby był pusty,

spokojnie zmieś cił oby się w nim nawet dwó ch ludzi. Teraz jednak nie był pusty, wię c należ ał o

zrobić w nim miejsce, wyjmują c czę ś ć ubrań. Ale co z nimi zrobić? Przecież nie mogą leż eć na

wierzchu. Doszedł do wniosku, ż e upchnie je we wł asnej, prawie pustej walizce.

Musiał się ś pieszyć.

Wycią gną ł z ką ta swoją walizkę, otworzył ją i wrzucił do ś rodka czę ś ć sukien lady

Oxenford. Musiał usią ś ć na niej, by ją ponownie zamkną ć.

Teraz mó gł już wejś ć do kufra. Okazał o się, ż e nie bę dzie ż adnych problemó w z

zamknię ciem go od wewną trz. A co z oddychaniem? Nie zamierzał przebywać w nim zbyt

dł ugo. Moż e zrobi się trochę duszno, ale powinien jakoś wytrzymać.

Czy policjanci zwró cą uwagę na nie zasunię te zatrzaski? Był o to cał kiem

prawdopodobne. Czy uda mu się zamkną ć je od ś rodka? Przyjrzał im się uważ nie i doszedł do

wniosku, ż e gdyby wywiercił scyzorykiem dziury w pobliż u nich, chyba zdoł ał by przesuną ć

zasuwki jego ostrzem, a dzię ki tym otworom miał by czym oddychać.

Wyją ł z kieszeni scyzoryk. Kufer wykonano z drewna obitego skó rą, pokrytą

wytł aczanym ornamentem przedstawiają cym zł ociste kwiaty. Jak wszystkie scyzoryki, jego

takż e był wyposaż ony w ostry szpikulec do wydł ubywania kamieni z koń skich podkó w.

Przył oż ył czubek do ś rodka jednego z kwiatkó w i naparł cał ym cię ż arem ciał a. Skó ra ustą pił a

bez ż adnych problemó w, drewno natomiast stawił o wyraź ny opó r. Pracował najszybciej, jak

potrafił. Ś cianka miał a okoł o pó ł centymetra gruboś ci, lecz po niespeł na dwó ch minutach

udał o mu się ją przebić.

Wycią gną ł szpikulec. Dzię ki skomplikowanemu ornamentowi dziura był a prawie

niewidoczna.

Wś lizgną ł się do kufra i stwierdził z ulgą, ż e moż e od ś rodka zamykać i otwierać

zatrzask.

Pozostał o mu ich jeszcze pię ć. Najpierw zają ł się tymi przy gó rnej krawę dzi, jako ż e

najbardziej rzucał y się w oczy. Wł aś nie z nimi skoń czył, kiedy ponownie usł yszał kroki.

Wskoczył do kufra i zamkną ł go starannie.

Co prawda sprawił o mu to trochę kł opotó w, ale wreszcie uporał się z zadaniem. Jednak

już po kilku minutach stwierdził, ż e pozycja, w jakiej stoi, jest okropnie niewygodna. Spró bował

ją zmienić, ale niewiele mu to dał o. Musiał cierpliwie czekać, aż tortury się skoń czą.

Wydawał o mu się, ż e oddycha niezmiernie gł oś no. Dobiegają ce z zewną trz odgł osy

był y mocno przytł umione, lecz i tak dobrze sł yszał, jak ktoś przechodzi korytarzykiem - być

moż e dlatego, ż e w tej czę ś ci maszyny nie był o dywanu i dź wię k bez przeszkó d rozchodził się

po metalowym pokł adzie. W korytarzu musiał o znajdować się co najmniej trzech ludzi. Nie

usł yszał, jak otworzył y się drzwi, ale doskonale wiedział, ż e ktoś wszedł do luku.

Nagle tuż obok niego rozległ się donoś ny gł os:

- Nie rozumiem, w jaki sposó b temu draniowi udał o się nam wymkną ć!

Boż e, spraw, ż eby nie spojrzał na boczne zatrzaski - modlił się w duchu Harry.

Ktoś stukną ł w wierzch kufra. Harry wstrzymał oddech. Moż e tylko oparł się ł okciem... -

pomyś lał rozpaczliwie.

Ktoś zawoł ał coś z daleka.

- Nie, nie ma go w samolocie - odparł mę ż czyzna stoją cy przy kufrze. - Już wszę dzie

sprawdziliś my.

Tamten znowu coś zawoł ał. Harry nie czuł już kolan. Na litoś ć boską, idź cie pogadać

gdzieś indziej! - zaklinał ich w duchu.

- Na pewno go zł apiemy, nie ma obawy. Przecież nie przejdzie dwustu pię ć dziesię ciu

kilometró w do granicy tak, ż eby go nikt nie zauważ ył!

Dwieś cie pię ć dziesią t kilometró w! Oznaczał o to co najmniej tydzień marszu. Moż e

udał oby mu się poprosić kogoś o podwiezienie, ale wtedy zostawił by za sobą wyraź ny ś lad.

Przez kilka sekund w pomieszczeniu panował a zupeł na cisza, a potem rozległ się

odgł os cichną cych krokó w.

Harry odczekał jeszcze chwilę, a potem wsuną ł w otwó r szpikulec, by odsuną ć

zatrzask.

Tym razem szł o mu jeszcze trudniej. Kolana bolał y go tak bardzo, ż e z trudem mó gł

utrzymać się na nogach. Gdyby był o tu wię cej miejsca, na pewno już by się przewró cił.

Poruszał scyzorykiem z coraz wię kszą niecierpliwoś cią, czują c, jak chwyta go za gardł o

najpierw przeraż enie, a potem najprawdziwsza klaustrofobia. Uduszę się tutaj! - pomyś lał

ogarnię ty paniką. Z najwyż szym trudem zmusił się do zachowania spokoju. Wreszcie, za

któ rymś razem, zdoł ał zahaczyć szpikulcem o zasuwkę. Pchną ł, ale czubek ześ lizgną ł się po

wypolerowanym metalu. Zacisną ł zę by i ponowił pró bę.

Udał o się.

Starają c się nie ś pieszyć, powtó rzył operację z drugim zatrzaskiem.

Po pewnym czasie nareszcie mó gł pchną ć obie pokrywy kufra i wyprostować się.

Kolana rwał y go tak okropnie, ż e o mał o nie krzykną ł, ale bó l szybko miną ł.

Co teraz?

Nie mó gł opuś cić tutaj samolotu. Do Nowego Jorku chyba już nic mu nie groził o, ale co

potem?

Bę dzie musiał ukryć się gdzieś na pokł adzie i uciec po zapadnię ciu zmroku.

Powinno mu się udać. Zresztą nie miał ż adnego wyboru. Ś wiat wkró tce się dowie, kto

ukradł klejnoty lady Oxenford, a wraz ze ś wiatem Margaret. Nie bę dzie go przy niej, ż eby jej

wszystko wytł umaczyć.

Im dł uż ej o tym myś lał, tym mniej mu się to podobał o.

Oczywiś cie przez cał y czas zdawał sobie doskonale sprawę, ż e zagarnię cie Kompletu

Delhijskiego narazi na poważ ne ryzyko jego stosunki z Margaret, ale do tej pory wyobraż ał

sobie, ż e bę dzie przy niej, kiedy dziewczyna dowie się, co zrobił, i zdoł a jakoś zł agodzić jej

gniew. Teraz jednak wszystko wskazywał o na to, ż e minie co najmniej kilka dni, zanim ją znó w

zobaczy, a moż e nawet lata, jeś li sprawy uł oż ą się naprawdę ź le i zostanie aresztowany.

Nie musiał specjalnie wysilać wyobraź ni, by odgadną ć, co bę dzie o nim myś lał a.

Zaprzyjaź nił się, kochał się z nią i obiecał jej pomó c znaleź ć nowy dom, a potem ukradł






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.