Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 19 страница






lustrem, by poprawić makijaż. Mark nazywał to „przepisywaniem twarzy”. Na stoliku leż ał y

papierowe chusteczki i krem nawilż ają cy.

Jednak kiedy spojrzał a na swoje odbicie w lustrze, zobaczył a twarz nieszczę ś liwej

kobiety. Lulu Bell pojawił a się niczym ciemna chmura zasł aniają ca blask sł oń ca. Skierował a

na siebie uwagę Marka, a on zaczą ł traktować Dianę jak drobną niedogodnoś ć. Przecież Lulu

był a prawie jego ró wieś niczką - na pewno przekroczył a czterdziestkę, a on miał trzydzieś ci

dziewię ć lat! Czy wiedział o tym? Mę ż czyź ni czę sto wykazywali cał kowitą ignorancję w takich

sprawach.

Najwię kszy problem polegał na tym, ż e Mark i Lulu mieli ze sobą tyle wspó lnego; oboje

pracowali w show businessie, oboje byli Amerykanami, oboje wystę powali w radiu niemal od

począ tku jego istnienia. Diana nie mogł a pochwalić się niczym w tym rodzaju. Mó wią c

brutalnie, nie mogł a się pochwalić w ogó le niczym opró cz tego, ż e udzielał a się aktywnie w

towarzyskich krę gach prowincjonalnego miasta.

Czy Mark zawsze bę dzie się zachowywał w taki sposó b? Leciał a przecież do jego

ojczyzny, o któ rej on wiedział wszystko, a gdzie dla niej każ da rzecz bę dzie stanowił a

cał kowitą nowoś ć. Bę dą się obracać wył ą cznie w krę gu jego przyjació ł, gdyż ona nie miał a

ż adnych znajomych w Ameryce. Ile jeszcze razy bę dzie naraż ana na poś miewisko tylko

dlatego, ż e nie bę dzie wiedział a o czymś oczywistym, jak na przykł ad o tym, ż e wytrawne

martini smakuje po prostu jak zwykł y gin?

Jak szybko zacznie jej brakować wygodnego, znajomego ś wiata, któ ry zdecydował a

się opuś cić, ś wiata skł adają cego się z zabaw na cele dobroczynne i obiadó w w hotelowych

restauracjach, w któ rych znał a wszystkich ludzi, wszystkie rodzaje drinkó w i potraw? Nawet

jeś li był to ś wiat monotonny, to jednocześ nie z cał ą pewnoś cią był bezpieczny.

Potrzą snę ł a gł ową, tak ż e jej wł osy rozsypał y się w uroczą chmurę. Nie wolno jej tak

myś leć. Tamten ś wiat znudził ją ś miertelnie. Poż ą dał a przygó d i nowych doznań, i teraz, kiedy

miał a szansę zrealizować marzenia, powinna ją wykorzystać.

Postanowił a przystą pić do zdecydowanego kontrataku, by odzyskać wzglę dy Marka.

Jak powinna postą pić? Nie chciał a powiedzieć mu wprost, ż e nie podoba jej się jego

zachowanie; dowiodł aby w ten sposó b swojej sł aboś ci. Moż e zaaplikuje mu nieco jego

wł asnego specyfiku? Przecież moż e zaczą ć traktować kogoś w taki sam sposó b, w jaki on

traktował Lulu. To powinno go trochę otrzeź wić. Kogo ma wybrać? Ten przystojny mł ody

mę ż czyzna siedzą cy po drugiej stronie przejś cia bę dzie w sam raz. Był mł odszy od Marka i

znacznie potę ż niej zbudowany. Mark bę dzie zazdrosny jak diabli.

Poperfumował a się za uszami i mię dzy piersiami, po czym wyszł a z ł azienki. Wracają c

na swoje miejsce koł ysał a biodrami nieco bardziej niż zwykle, odnotowują c z zadowoleniem

ł akome spojrzenia mę ż czyzn oraz peł ne podziwu lub zazdrosne popatrywanie kobiet. Jestem

najpię kniejszą kobietą na pokł adzie tego samolotu i Lulu Bell doskonale o tym wie -

pomyś lał a.

Znalazł szy się w kabinie nie usiadł a w fotelu, lecz nachylił a się nad mł odym mę ż czyzną

w prą ż kowanym garniturze i spojrzał a w okno po jego stronie. Uś miechną ł się do niej

przyjaź nie.

- Czyż to nie wspaniał y widok? - zauważ ył a.

- Zgadza się - potwierdził. Nie uszł o jej uwagi, ż e jednocześ nie zerkną ł z niepokojem

na swego towarzysza, jakby spodziewał się ostrej reprymendy. Moż na był o odnieś ć wraż enie,

iż ł ysy mę ż czyzna jest jego straż nikiem.

- Panowie jesteś cie razem? - zapytał a Diana.

- W pewnym sensie - odparł zwię ź le ł ysy, po czym, jakby dopiero teraz przypomniał

sobie o czymś takim jak dobre maniery, wycią gną ł rę kę i przedstawił się:

- Ollis Field.

- Diana Lovesey.

Bez specjalnego entuzjazmu uś cisnę ł a jego dł oń. Miał brudne paznokcie.

Spojrzał a na mł odszego mę ż czyznę.

- Frank Gordon.

Obaj bez wą tpienia byli Amerykanami, lecz na tym koń czył o się wszelkie

podobień stwo. Frank Gordon miał na sobie elegancki garnitur, zł otą szpilkę w koł nierzyku

koszuli i jedwabną chusteczkę w kieszonce marynarki. Czuł o się od niego zapach wody

koloń skiej, a jego czarne wł osy lś nił y, jakby lekko natł uszczone.

- Nad czym teraz lecimy? - zapytał. - To jeszcze Anglia?

Diana ponownie nachylił a się nad nim i spojrzał a przez okno.

- Wydaje mi się, ż e to Devon - powiedział a, choć w rzeczywistoś ci wiedział a tyle samo

co on.

- A pani ską d jest?

Usiadł a obok niego.

- Z Manchesteru - odparł a. Ką tem oka zerknę ł a na Marka, zauważ ył a, ż e przyglą da się

jej ze zdziwieniem, wię c czym prę dzej skoncentrował a uwagę na Franku Gordonie. - To na

pó ł nocnym zachodzie kraju.

Ollis Field chrzą kną ł z dezaprobatą i zapalił papierosa. Diana zał oż ył a nogę na nogę.

- Moja rodzina pochodzi z Wł och - poinformował ją Frank.

Wł ochami rzą dzili faszyś ci.

- Czy myś li pan, ż e Wł ochy przystą pią do wojny? - zapytał a.

Potrzą sną ł gł ową.

- Wł osi nie chcą wojny.

- Wydaje mi się, ż e nikt nie chce wojny.

- Wię c czemu wszyscy walczą?

Nie mogł a go rozgryź ć. Najwyraź niej miał duż o pienię dzy, ale był zupeł nie pozbawiony

wykształ cenia. Wię kszoś ć znanych jej mę ż czyzn wrę cz palił a się, by podzielić się z nią swoją

wiedzą i oszoł omić rozległ ymi horyzontami myś lowymi, bez wzglę du na to, czy sobie tego

ż yczył a, czy nie. On jednak nie przejawiał takich cią got.

- A co pan o tym myś li, panie Field? - zapytał a, spoglą dają c na jego towarzysza.

- Nie mam zdania - bą kną ł pod nosem.

- Być moż e wojna ma sł uż yć tylko temu, by faszystowscy przywó dcy mogli utrzymać

kontrolę nad swym narodem - powiedział a, zwracają c się ponownie do Gordona, po czym

zerknę ł a na Marka, lecz z rozczarowaniem stwierdził a, ż e znowu pogrą ż ył się w rozmowie z

Lulu Bell. Oboje chichotali jak uczniaki. Poczuł a do niego ż al. Co się z nim stał o? Za takie

zachowanie Mervyn już dawno dał by po twarzy.

Otwierał a już usta, by poprosić Franka, ż eby opowiedział jej coś o sobie, kiedy nagle

poczuł a, ż e nie da rady wysł uchać jego zapewne dł ugiej i nudnej opowieś ci. Wł aś nie w tej

chwili Davy przynió sł jej szampana i grzankę z kawiorem, wię c skorzystał a z tego pretekstu i

przygnę biona wró cił a na swoje miejsce.

Przez jakiś czas przysł uchiwał a się niechę tnie rozmowie Marka z Lulu, a potem

pogrą ż ył a się w myś lach. Chyba gł upio postę pował a przejmują c się aż tak bardzo tą

podstarzał ą gwiazdą filmową. Mark kochał tylko ją, Dianę. Po prostu starał się wykorzystać

okazję, ż eby porozmawiać o dawnych czasach. Nie powinna też obawiać się Ameryki; decyzja

zapadł a, koś ci został y rzucone. Mervyn na pewno przeczytał już jej list. Idiotyzmem był o

roztrzą sać wszystko na nowo z powodu jakiejś tlenionej, czterdziestopię cioletniej blondynki.

Na pewno uda jej się szybko poznać amerykań ski styl ż ycia, miejscowe drinki, sł uchowiska

radiowe i obyczaje. W kró tkim czasie bę dzie miał a wię cej przyjació ł niż Mark; gdziekolwiek się

znalazł a, zawsze przycią gał a do siebie ludzi.

Z niecierpliwoś cią czekał a na dł ugi przelot nad Atlantykiem. Kiedy czytał a o Clipperze

w Manchester Guardian, wydawał o jej się, ż e to najbardziej romantyczne przedsię wzię cie na

ś wiecie. Irlandię dzielił o od Nowej Fundlandii przeszł o trzy tysią ce kilometró w, któ rych

pokonanie miał o zają ć nieco ponad siedemnaś cie godzin. Bę dzie miał a doś ć czasu, by zjeś ć

kolację, poł oż yć się do ł ó ż ka, przespać cał ą noc i wstać na dł ugo przed lą dowaniem. Nie

uważ ał a za stosowne zakł adać tego samego nocnego stroju, w któ rym sypiał a z Mervynem, a

przed startem nie zdą ż ył a zrobić zakupó w, ale na cał e szczę ś cie zabrał a pię kny jedwabny

szlafrok i ł ososiową piż amę, któ rych jeszcze ani razu nie miał a na sobie. Nawet w

apartamencie dla nowoż eń có w nie był o podwó jnych ł ó ż ek - Mark sprawdził to natychmiast, jak

tylko weszli na pokł ad - lecz jego koja bę dzie znajdował a się bezpoś rednio nad nią.

Perspektywa spę dzenia nocy wysoko nad oceanem, setki kilometró w od lą du, niosł a ze sobą

coś niezwykle podniecają cego i zarazem przeraż ają cego. Zastanawiał a się, czy w ogó le uda

się jej zasną ć. Silniki nie przerwą pracy bez wzglę du na to, czy bę dzie czuwał a, czy też nie,

ale nie uda jej się wyzwolić od czają cego się gł ę boko w podś wiadomoś ci lę ku, ż e umilkną

akurat wtedy, kiedy bę dzie pogrą ż ona we ś nie.

Zerkną wszy przez okno stwierdził a, ż e znaleź li się znowu nad wodą. Prawdopodobnie

był o to Morze Irlandzkie. Podobno hydroplany nie mogł y wodować na otwartym morzu ze

wzglę du na fale, lecz Dianie wydawał o się, ż e i tak w razie awarii mają znacznie wię cej szans

na przeż ycie niż pasaż erowie zwykł ego samolotu.

Zaraz potem przestał a cokolwiek widzieć, gdyż wlecieli w chmury. Po chwili dał y się

odczuć wyraź ne drgania. Pasaż erowie spoglą dali na siebie i uś miechali się nerwowo, a

steward poprosił wszystkich, by zapię li pasy. Diana zaniepokoił a się, nie widzą c w pobliż u

ż adnego lą du. Księ ż na Lavinia kurczowo zacisnę ł a palce na porę czy fotela, ale Mark i Lulu

rozmawiali dalej, jakby nic się nie stał o. Frank Gordon i Ollis Field sprawiali wraż enie zupeł nie

spokojnych, lecz obaj zapalili papierosy i zacią gnę li się gł ę boko.

- A co wł aś ciwie stał o się z Muriel Fairfield? - zapytał gł oś no Mark. W tym samym

momencie rozległ się donoś ny ł omot i samolot raptownie zmniejszył wysokoś ć. Diana odniosł a

wraż enie, ż e ż oł ą dek podszedł jej do samego gardł a. Z są siedniej kabiny dobiegł krzyk

któ regoś z pasaż eró w. Sekundę pó ź niej maszyna wyró wnał a lot.

- Muriel wyszł a za milionera - odparł a Lulu.

- Nie ż artuj! Takie brzydactwo?

- Mark, boję się - powiedział a Diana.

Odwró cił do niej gł owę.

- To nic takiego, kochanie. Zwykł a dziura powietrzna.

- Myś lał am, ż e zaraz się rozbijemy.

- Nic nam nie grozi. To bardzo czę ste zjawisko.

Ponownie skoncentrował uwagę na Lulu, któ ra patrzył a przez chwilę na Dianę, jakby

oczekują c, ż e ta coś powie. Diana uciekł a spojrzeniem, wś ciekł a na Marka.

- W jaki sposó b Muriel zdobył a tego milionera? - zapytał.

- Nie wiem, ale teraz mieszkają w Hollywood i inwestują pienią dze w filmy.

- Niewiarygodne!

To dobre sł owo - pomyś lał a Diana. Jak tylko przydybie Marka gdzieś na osobnoś ci,

powie mu, co myś li o jego zachowaniu.

Brak jakiegokolwiek zainteresowania z jego strony sprawił, ż e ogarną ł ją jeszcze

wię kszy lę k. O zmroku znajdą się już nad Oceanem Atlantyckim; co bę dzie wtedy czuł a?

Wyobraż ał a sobie Atlantyk jako ogromną, bezkształ tną pustkę, lodowato zimną i martwą,

cią gną cą się tysią cami kilometró w. Wedł ug autora artykuł u w Manchester Guardian jedyną

rzeczą, jaką moż na był o od czasu do czasu zobaczyć, był y gó ry lodowe. Diana czuł aby się

znacznie pewniej, gdyby monotonny krajobraz urozmaicał y rozrzucone tu i ó wdzie wyspy.

Najbardziej przeraż ał a ją okropna pustka oceanu: nic tylko samolot, księ ż yc i falują ce morze.

Ten lę k przypominał trochę obawy, jakie wzbudzał a w niej perspektywa rozpoczę cia ż ycia w

obcym kraju: w gł ę bi duszy był a przekonana, ż e nie grozi jej ż adne niebezpieczeń stwo, ale

obcy krajobraz i brak jakichkolwiek znajomych punktó w odniesienia dział ał ogromnie

deprymują co.

Stawał a się coraz bardziej nerwowa. Spró bował a zają ć myś li czymś innym. Oczekiwał a

z utę sknieniem na skł adają cy się z siedmiu dań obiad, gdyż uwielbiał a dł ugie, eleganckie

posił ki. Noc w ł ó ż kach, któ rych funkcję peł nił y rozkł adane fotele, zapowiadał a się ró wnie

ekscytują co jak dziecię ce, nocne wyprawy z namiotem do ogrodu. A po drugiej stronie Wielkiej

Wody czekał y na nią oszał amiają ce wież owce Nowego Jorku. Jednak podniecenie wywoł ane

podró ż ą w nieznane zniknę ł o bez ś ladu, pozostawiają c po sobie wył ą cznie strach. Diana

opró ż nił a kieliszek i zamó wił a nastę pny, ale szampan wcale nie podział ał na nią uspokajają co.

Pragnę ł a znowu poczuć pod stopami stał y lą d. Jej ciał em wstrzą sną ł dreszcz na myś l o tym,

jak lodowate musi być teraz morze. W ż aden sposó b nie mogł a uwolnić się od drę czą cego ją

strachu. Gdyby był a sama, z pewnoś cią zacisnę ł aby mocno powieki i zakrył a twarz dł oń mi.

Obrzucił a nienawistnym spojrzeniem Marka i Lulu, któ rzy gawę dzili pogodnie, nieś wiadomi,

jakie przechodzi tortury. Kusił o ją, by urzą dzić wielką scenę ze ł zami lub dostać ataku histerii,

ale zagryzł a tylko wargi i nie pisnę ł a ani sł owa. Wkró tce samolot wylą duje w Foynes; wreszcie

bę dzie mogł a staną ć na suchym lą dzie.

Lecz zaraz potem bę dzie musiał a ponownie wejś ć na pokł ad i odbyć dł ugą podró ż

przez Atlantyk.

Jakoś nie mogł a sobie tego wyobrazić.

Jeż eli nie jestem w stanie wytrzymać nawet godziny, to jak poradzę sobie z cał ą nocą?

Chyba umrę. Ale czy mam jakiś wybó r? - myś lał a.

Przecież nikt jej nie zmusi, ż eby wró cił a do samolotu.

A jeż eli nikt jej nie zmusi, to ona na pewno nie zrobi tego z wł asnej woli.

W takim razie, co mam robić? - zastanawiał a się. - Już wiem. Zadzwonię do Mervyna.

Nie mogł a uwierzyć, ż e jej radosny sen zakoń czy się w taki sposó b, ale przeczuwał a,

ż e tak wł aś nie się stanie.

Na jej oczach Marka poż erał a ż ywcem starsza od niej kobieta o tlenionych wł osach i

zbyt krzykliwym makijaż u. Zadzwoni do Mervyna i powie: „Wybacz mi, popeł nił am bł ą d, chcę

wró cić do domu.”

Wiedział a, ż e jej wybaczy. Wstydził a się sama przed sobą tej pewnoś ci, bo przecież

sprawił a mu ogromny bó l, lecz mimo to wierzył a, iż weź mie ją w ramiona i bę dzie się cieszył z

tego, ż e wró cił a.

Tyle tylko, ż e ja wcale tego nie chcę - pomyś lał a z rozpaczą. - Chcę polecieć z

Markiem do Ameryki, wyjś ć za niego za mą ż i zamieszkać z nim w Kalifornii. Kocham go.

Nie, to tylko gł upi sen. Był a przecież panią Lovesey z Manchesteru, siostrą Thei, ciotką

Dianą dla uroczych bliź niaczek, niespecjalnie groź ną buntowniczką z krę gó w prowincjonalnej

ś mietanki towarzyskiej. Nigdy nie zamieszka w otoczonym palmami domu z basenem. Wyszł a

za mą ż za uczciwego, niezbyt wraż liwego czł owieka, któ ry znacznie bardziej niż nią zajmował

się swoimi interesami. Wię kszoś ć znanych jej kobiet znajdował a się w dokł adnie takiej samej

sytuacji, wię c zapewne był o to cał kowicie normalne. Wszystkie doznał y pewnego zawodu,

lecz zarazem powodził o im się o niebo lepiej niż tym, któ re poś lubił y obibokó w i pijakó w, wię c

wspó ł czuł y sobie nawzajem, pocieszał y się, ż e mogł o być gorzej, oraz wydawał y zarobione

przez cię ż ko pracują cych mę ż ó w pienią dze w domach towarowych i salonach fryzjerskich. I

nawet nie marzył y o tym, by polecieć do Kalifornii.

Samolot znowu wpadł w dziurę powietrzną, po czym natychmiast wyró wnał lot. Diana

walczył a z wzbierają cymi mdł oś ciami, ale z jakiegoś powodu zupeł nie przestał a się bać.

Wiedział a już, co przyniesie jej przyszł oś ć. Czuł a się bezpieczna.

Tyle tylko, ż e chciał o jej się pł akać.

ROZDZIAŁ 10

Inż ynier pokł adowy Eddie Deakin traktował Clippera jak ogromną, delikatną bań kę

mydlaną, któ rą miał nietknię tą przenieś ć przez Atlantyk, podczas gdy siedzą cy w niej ludzie

powinni cieszyć się i bawić, nieś wiadomi, jak cienka granica dzieli ich od groź nej nocy.

Podró ż był a znacznie bardziej ryzykowna, niż przypuszczali, przede wszystkim ze

wzglę du na zastosowanie wielu zupeł nie nowych, nie do koń ca sprawdzonych technologii, a

takż e dlatego, ż e nocne niebo nad Atlantykiem stanowił o jeszcze dziewiczy teren, peł en

zaskakują cych niebezpieczeń stw. Mimo to Eddiemu zawsze towarzyszył o nie pozbawione

dumy przekonanie, iż doś wiadczenie kapitana poł ą czone z poś wię ceniem zał ogi i

niezawodnoś cią amerykań skiego sprzę tu pozwolą wszystkim dotrzeć spokojnie do domu.

Jednak podczas tej podró ż y drę czył go okropny strach.

Na liś cie pasaż eró w znajdował się takż e Tom Luther. Eddie przyglą dał się przez okno

wchodzą cym na pokł ad samolotu ludziom, zastanawiają c się, kto z nich ponosi

odpowiedzialnoś ć za porwanie Carol-Ann, ale, rzecz jasna, nie mó gł tego stwierdzić; stanowili

typową zbieraninę doskonale ubranych, dobrze odkarmionych rekinó w przemysł u, gwiazd

filmowych i arystokrató w.

Podczas przygotowań do startu udał o mu się na chwilę odwró cić myś li od Carol-Ann i

skoncentrować je na wykonywaniu rutynowych czynnoś ci: sprawdzaniu aparatury,

uruchamianiu czterech ogromnych silnikó w, ustalaniu skł adu mieszanki, regulowaniu luzu

klapek chł odzenia i kontrolowaniu obrotó w podczas rozpę dzania maszyny. W chwili kiedy

samolot osią gną ł planowaną wysokoś ć, pozostał o mu jedynie zsynchronizowanie pracy

silnikó w oraz kontrola ich temperatury i skł adu mieszanki, nastę pnie zaś już tylko

sprawowanie ogó lnego dozoru nad dział aniem wszystkich mechanizmó w. Wtedy natychmiast

wró cił myś lami do drę czą cego go tematu.

Chciał koniecznie wiedzieć, co Carol-Ann ma na sobie. Czuł by się odrobinę lepiej,

gdyby mó gł wyobrazić ją sobie w starannie zapię tym koż uchu i ciepł ych butach, bynajmniej

nie dlatego, ż e mogł aby zmarzną ć - był przecież dopiero wrzesień - ale dlatego, ż e taki stró j

ukrywał by apetyczne okrą gł oś ci jej ciał a. Obawiał się jednak, iż bandyci zastali ją w tak bardzo

przez niego lubianej lawendowej sukience bez rę kawó w, nie kryją cej niemal wcale jej

wdzię kó w. Jeszcze przez co najmniej dwadzieś cia cztery godziny miał a przebywać w

towarzystwie brutalnych przestę pcó w; przeszł y go ciarki na myś l o tym, do czego moż e dojś ć,

jeś li zaczną raczyć się alkoholem.

Czego mogli od niego chcieć, do diabł a?

Miał nadzieję, ż e pozostali czł onkowie zał ogi nie zauważ ą, w jakim znajduje się stanie.

Na szczę ś cie wszyscy byli zaję ci swoimi obowią zkami, a w dodatku nie tł oczyli się na tak

ograniczonej powierzchni jak w wię kszoś ci maszyn. Pokł ad nawigacyjny boeinga 314 był

bardzo obszerny. Duż y kokpit stanowił tylko jego czę ś ć. Kapitan Baker i drugi pilot Johnny

Dott siedzieli za sterami na wysokich fotelach; w podł odze mię dzy nimi znajdował a się klapa

prowadzą ca do pomieszczenia w dziobie samolotu. Za plecami pilotó w moż na był o w nocy

zacią gną ć grubą zasł onę, by ś wiatł o z tylnej czę ś ci kabiny nie utrudniał o im widocznoś ci.

Wł aś nie ta czę ś ć pokł adu nawigacyjnego wywierał a najwię ksze wraż enie. Z tył u po

lewej stronie, jeś li patrzył o się w kierunku dzioba maszyny, znajdował się dwumetrowy stó ł z

mapami, nad któ rym wł aś nie pochylał się nawigator Jack Ashford. Obok stał mał y stolik

konferencyjny, przy któ rym mó gł siedzieć kapitan, jeś li akurat nie był zaję ty prowadzeniem

samolotu, nieco dalej zaś umieszczono owalny wł az, przez któ ry moż na był o dostać się do

wnę trza skrzydł a. Jedną z niezwykł ych cech Clippera stanowił o to, ż e istniał a moż liwoś ć

dotarcia do silnikó w w czasie lotu. Dzię ki temu Eddie był w stanie dokonać ogó lnego

przeglą du lub prostych napraw w rodzaju usunię cia wycieku oleju bez koniecznoś ci

lą dowania.

Po prawej stronie, bezpoś rednio za fotelem drugiego pilota, zaczynał y się schody

prowadzą ce na pokł ad pasaż erski, dalej zaś znajdował o się stanowisko radiooperatora, czyli

Bena Thompsona. Obok Bena siedział Eddie. Był zwró cony twarzą do ś ciany, na któ rej

umieszczono mnó stwo wskaź nikó w oraz szereg dź wigni. Po prawej rę ce miał drugi owalny

wł az, prowadzą cy do prawego skrzydł a. Drzwi usytuowane w tylnej ś cianie kabiny prowadził y

do lukó w bagaż owych.

Pokł ad nawigacyjny mierzył w sumie ponad sześ ć metró w dł ugoś ci i niemal trzy

szerokoś ci. Wył oż ony mię kkim dywanem, obity dź wię kochł onną wykł adziną i kosztownymi

tkaninami, wyposaż ony w skó rzane fotele przewyż szał komfortem wszystko, co stworzono do

tej pory. Kiedy Eddie zobaczył go po raz pierwszy, pomyś lał, ż e to jakiś ż art.

Teraz jednak widział tylko pochylone plecy i skoncentrowane twarze pozostał ych

czł onkó w zał ogi. Z ulgą stwierdził, iż ż aden z nich nie zorientował się, co się dzieje w jego

duszy.

Rozpaczliwie pragną ł dowiedzieć się jak najprę dzej, dlaczego musi przeż ywać ten

koszmar, w zwią zku z czym postanowił jak najszybciej dać tajemniczemu panu Lutherowi

okazję, by się ujawnił i przekazał mu wiadomoś ć. Od samego startu Eddie usił ował wymyś lić

jakiś powó d, któ ry pozwolił by mu zejś ć na pokł ad pasaż erski. Nic sensownego nie chciał o mu

jednak przyjś ć do gł owy, wię c postanowił zadowolić się doś ć mał o prawdopodobną wymó wką.

- Idę sprawdzić linki steró w kierunku - mrukną ł do nawigatora, po czym wstał z fotela i

zbiegł po schodach. Gdyby ktoś zapytał go, dlaczego akurat w tej chwili wpadł na pomysł

sprawdzenia stanu linek, odpowiedział by, ż e kazał mu to uczynić wyostrzony podczas lat

pracy szó sty zmysł.

Nieś piesznym krokiem szedł przez kabiny przeznaczone dla pasaż eró w. Nicky i Davy

roznosili koktajle oraz przeką ski. Pasaż erowie odpoczywali lub prowadzili rozmowy w ró ż nych

ję zykach. W saloniku grano już w karty. Eddie dostrzegł kilka powszechnie znanych twarzy,

ale był zbyt zaprzą tnię ty myś lami, by skojarzyć je ze sł ynnymi nazwiskami. Nawią zał kontakt

wzrokowy z paroma osobami, mają c nadzieję, ż e któ raś z nich ujawni się jako Tom Luther, ale






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.