Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 15 страница






wysokoś ć domu i dł ugoś ć dwó ch kortó w tenisowych. Na jego wielorybim pysku namalowano

wielką amerykań ską flagę. Skrzydł a był y umiejscowione wysoko, na ró wni z wierzchem

kadł uba. Cztery silniki sprawiał y monstrualne wraż enie, ś rednica ś migieł zaś wynosił a na

pewno co najmniej cztery i pó ł metra.

Czy coś takiego moż e w ogó le wzbić się w powietrze?

- Ciekawe, ile waż y? - mruknę ł a pó ł gł osem. Percy dosł yszał pytanie.

- Czterdzieś ci jeden ton - poinformował ją natychmiast.

A wię c miał a wejś ć do domu, któ ry nauczył się latać.

Dotarli do koń ca mola, gdzie zaczynał się wą ski trap ł ą czą cy nabrzeż e z pł ywają cym

dokiem. Matka szł a bardzo ostroż nie, cał y czas trzymają c się relingu. Wyglą dał a tak, jakby

nagle postarzał a się o dwadzieś cia lat. Obie torby nió sł ojciec. Matka nigdy nie brał a do rę ki

ż adnego, nawet najmniejszego bagaż u. Był o to jedno z jej dziwactw.

Kolejny trap, tym razem znacznie kró tszy, prowadził na coś w rodzaju kró tkiego

dodatkowego skrzydł a, zanurzonego czę ś ciowo w wodzie.

- Hydrostabilizator - stwierdził fachowo Percy. - Niektó rzy nazywają go „wodnym

skrzydł em”. Dzię ki niemu samolot nie koł ysze się na boki.

Powierzchnia stabilizatora był a nieco wypukł a i Margaret przez chwilę bał a się, ż e się

poś liź nie, ale nic takiego nie nastą pił o. Znalazł a się w cieniu ogromnego skrzydł a

rozpoś cierają cego się nad jej gł ową. Chę tnie wycią gnę ł aby rę kę i dotknę ł a ł opatki któ regoś ze

ś migieł, ale znajdował y się zbyt daleko od niej.

Na kadł ubie samolotu widniał napis: „Pan american airways System”. Margaret

pochylił a gł owę i weszł a do ś rodka przez drzwi umieszczone bezpoś rednio pod sł owem

„American”.

Od podł ogi dzielił y ją trzy stopnie.

Znalazł a się w pomieszczeniu o powierzchni okoł o dziesię ciu metró w kwadratowych.

Miał o beż owe ś ciany, podł ogę wył oż ono grubym dywanem. Stał y tu wygodne fotele obite

granatową tapicerką w srebrne gwiazdy. W suficie zainstalowano elektryczne lampy, w

ś cianach zaś znajdował y się duż e prostoką tne okna zaopatrzone w weneckie ż aluzje.

Zaró wno ś ciany jak i sufit był y proste, nie oddają ce zewnę trznego kształ tu kadł uba. Odnosił o

się wię c wraż enie, ż e wchodzi się do domu, a nie na pokł ad samolotu.

Z pomieszczenia prowadził y dwa wyjś cia. Niektó rych pasaż eró w kierowano ku tył owi

maszyny. Margaret zerknę ł a przez otwarte drzwi i zobaczył a kilka kabin usytuowanych jedna

za drugą; wszystkie był y obite mię kkimi tkaninami w ró ż nych odcieniach brą zu i zieleni.

Rodzinę Oxenford zaprowadzono do przedniej czę ś ci samolotu. Niski, pulchny steward w

biał ej marynarce poinformował ich, ż e nazywa się Nicky, po czym wskazał im miejsca w

pierwszej kabinie.

Był a nieco mniejsza niż pomieszczenie, przez któ re przeszli, i utrzymana w innej

kolorystyce: turkusowy dywan, bladozielone ś ciany oraz beż owa tapicerka. Po prawej rę ce

Margaret znajdował y się dwie obszerne trzymiejscowe otomany, ustawione naprzeciwko

siebie. Oddzielał je mał y stolik umieszczony pod samym oknem. Po jej lewej rę ce, po drugiej

stronie biegną cego wzdł uż osi samolotu przejś cia, stał y ró wnież dwie otomany, ale mniejsze,

bo tylko dwuosobowe, i bardziej przypominają ce fotele.

Nicky wskazał im miejsca po prawej stronie. Ojciec i matka usiedli przy oknie, Margaret

i Percy zaś przy przejś ciu, pozostawiają c dwa wolne miejsca mię dzy nimi a rodzicami oraz

cztery pod drugim oknem kabiny. Margaret był a ogromnie ciekawa, kogo bę dą mieli za

są siadó w. Pię kna kobieta w kropkowanej sukience był aby bardzo interesują ca, podobnie

zresztą jak Lulu Bell, szczegó lnie jeś li chciał aby dowiedzieć się jeszcze czegoś o babci

Fishbein! Najbardziej jednak ucieszył aby się z tego, gdyby któ reś z pozostał ych miejsc zają ł

Carl Hartmann.

Czuł a, jak samolot koł ysze się lekko na falach. Ruch był niewielki, ale przypomniał jej,

ż e znajduje się na wodzie. Doszł a do wniosku, ż e Clipper przypomina latają cy dywan. Nie

potrafił a poją ć, w jaki sposó b cztery zwykł e silniki mogł y sprawić, ż eby wzbił się w powietrze.

Znacznie ł atwiej był o uwierzyć, ż e sprawiał a to moc staroż ytnego zaklę cia.

Percy wstał z fotela.

- Pó jdę się trochę rozejrzeć - oznajmił.

- Zostań tutaj! - polecił mu ojciec. - Bę dziesz wszystkim przeszkadzał, jeś li zaczniesz

się pę tać pod nogami.

Percy natychmiast usiadł. Ojciec zachował jeszcze resztki autorytetu.

Matka pudrował a sobie nos. Przestał a pł akać i chyba czuł a się już trochę lepiej.

- Wolał bym siedzieć przodem do kierunku lotu - usł yszał a Margaret gł os z wyraź nym

amerykań skim akcentem. Podniosł a gł owę i ujrzał a jakiegoś mę ż czyznę, któ remu Nicky

pomagał zają ć miejsce po drugiej stronie kabiny. Na razie nie mogł a stwierdzić, kto to jest,

gdyż był odwró cony do niej plecami. Miał jasne wł osy i granatowy garnitur.

- Oczywiś cie, panie Vandenpost - powiedział steward. - Moż e pan zają ć tamten fotel.

Mę ż czyzna odwró cił się. Margaret spojrzał a z zainteresowaniem w jego stronę i ich

oczy się spotkał y.

Z osł upieniem stwierdził a, ż e zna tego czł owieka. Nie był Amerykaninem i nie nazywał

się Vandenpost.

Zmruż ył ostrzegawczo swoje bł ę kitne oczy, ale był o już za pó ź no.

- Dobry Boż e! - wykrzyknę ł a Margaret. - Przecież to Harry Marks!

ROZDZIAŁ 7

W takich wł aś nie chwilach Harry Marks ujawniał swoje nadzwyczajne zdolnoś ci.

Wykorzystują c zwolnienie za kaucją pró bował uciec z kraju wystę pują c pod fał szywym

nazwiskiem i posł ugują c się skradzionym paszportem, ale tym razem miał potwornego pecha,

gdyż spotkał dziewczynę, któ ra wiedział a, ż e jest zł odziejem, znał a jego zdolnoś ci kameleona

i gł oś no wymienił a jego prawdziwe nazwisko.

Przez chwilę dał się ogarną ć ś lepej panice.

Ujrzał przeraż ają cą wizję tego wszystkiego, przed czym chciał uciec: są d, wię zienie, a

potem nę dzne ż ycie szeregowca w brytyjskiej armii. Zaraz potem jednak przypomniał sobie,

ż e jest dzieckiem szczę ś cia, i uś miechną ł się.

Dziewczyna sprawiał a wraż enie cał kowicie zdezorientowanej. Usił ował przypomnieć

sobie jej imię.

Margaret. Lady Margaret Oxenford.

Wpatrywał a się w niego z osł upieniem, zbyt zdumiona, ż eby wykrztusić choć sł owo. W

nastę pnym uł amku sekundy na Harry'ego spł ynę ł o olś nienie.

- Nazywam się Harry Vandenpost - powiedział. - Ale zdaje mi się, ż e mam lepszą

pamię ć niż pani. Margaret Oxenford, zgadza się? Jak się pani miewa?

- Dzię kuję, dobrze... - odparł a, zupeł nie oszoł omiona. Był a znacznie bardziej zbita z

tropu niż on. Bez problemu powinno mu się udać odzyskać kontrolę nad sytuacją.

Wycią gną ł rę kę, a ona podał a mu swoją, lecz w ostatniej chwili, tknię ty nagł ą myś lą,

nachylił się nad dziewczyną w staromodnym ukł onie, a kiedy ich gł owy niemal się stykał y,

szepną ł:

- Udawaj, ż e nigdy nie spotkał aś mnie na posterunku, a ja zrobię to samo dla ciebie.

Nastę pnie wyprostował się i spojrzał jej prosto w oczy. Dopiero teraz zauważ ył, ż e

miał y rzadko spotykany zielony odcień i był y bardzo pię kne.

Przez chwilę Margaret nie mogł a się zdecydować, jak postą pić, ale zaraz potem jej

twarz wypogodził a się i pojawił się na niej szeroki uś miech. Najwyraź niej postanowił a wzią ć

udział w mał ym oszustwie, któ re jej zaproponował.

- Oczywiś cie, panie Vandenpost - powiedział a. - Pomylił am pana z kimś innym.

Harry odetchną ł z ulgą. Jestem najwię kszym szczę ś ciarzem na ś wiecie - pomyś lał.

- A wł aś ciwie... to gdzie się poznaliś my? - zapytał a Margaret, marszczą c przekornie

brwi.

Harry stał już obiema nogami na twardym gruncie.

- Czy przypadkiem nie na balu u Pippy Matchingam?

- Chyba nie. Nie był o mnie tam.

Uś wiadomił sobie, jak mał o wie o Margaret. Czy przez cał y sezon spotkań

towarzyskich mieszkał a w Londynie, czy moż e ukrywał a się gdzieś na wsi? Czy polował a i

strzelał a, czy raczej zbierał a fundusze na cele dobroczynne, prowadził a kampanię na rzecz

praw kobiet, malował a akwarele, a moż e przeprowadzał a eksperymenty rolnicze na farmie

ojca? Postanowił zaryzykować i wymienić jedno z najważ niejszych wydarzeń sezonu.

- W takim razie jestem pewien, ż e spotkaliś my się w Ascot.

- Bez wą tpienia - odparł a.

Pozwolił sobie na lekki uś miech. Uczynił już z niej wspó ł konspiratorkę.

- Ale nie wydaje mi się, ż eby miał pan okazję poznać moją rodzinę - dodał a. - Mamo,

pozwó l, ż e przedstawię ci pana Vandenposta z...

- Pensylwanii - uzupeł nił poś piesznie Harry, po czym natychmiast tego poż ał ował.

Gdzie był a ta Pensylwania, do stu tysię cy diabł ó w? Nie miał najmniejszego poję cia.

- Moja mama, lady Oxenford. Mó j ojciec, markiz. A to mó j brat, lord Isley.

Harry sł yszał o nich wszystkich. Stanowili bardzo znaną rodzinę. Uś cisną ł wszystkim

rę ce z wylewną serdecznoś cią, któ ra, jak mu się wydawał o, stanowił a typowo amerykań ską

cechę.

Lord Oxenford wyglą dał dokł adnie na takiego czł owieka, jakim był: otył ego,

cholerycznego, starego faszystę. Miał na sobie brą zowy tweedowy garnitur z kamizelką, od

któ rej lada chwila mogł y poodskakiwać guziki, i nawet nie zdją ł kapelusza z brą zowego filcu.

- Niezmiernie mi mił o panią poznać, madam - zwró cił się Harry do lady Oxenford. -

Pasjonuję się starą biż uterią i sł yszał em, ż e posiada pani jedną z najwspanialszych kolekcji na

ś wiecie.

- Dzię kuję panu - odparł a. - Rzeczywiś cie, ja takż e się tym interesuję.

Doznał wstrzą su, kiedy usł yszał jej amerykań ski akcent. Wszystkie wiadomoś ci, jakie

miał na temat lady Oxenford, pochodził y z rubryk towarzyskich w snobistycznych

czasopismach. Dał by sobie ucią ć gł owę, ż e był a Angielką, ale teraz przypomniał sobie plotki,

któ re kiedyś dotarł y do jego uszu. Otó ż markiz, podobnie jak wielu posiadaczy ziemskich,

zaraz po wojnie znalazł się na krawę dzi bankructwa, w zwią zku z ogó lnoś wiatowym spadkiem

cen na artykuł y ż ywnoś ciowe. Niektó rzy sprzedawali wó wczas mają tki i przenosili się do Nicei

lub Florencji, gdzie topnieją ce fortuny mogł y zapewnić im wyż szy standard ż ycia, lecz

Algernon Oxenford poś lubił jedyną có rkę wł aś ciciela amerykań skiego banku i dzię ki jej

pienią dzom mó gł dalej ż yć tak, jak czynili to jego przodkowie.

Wszystko to oznaczał o, ż e Harry bę dzie musiał wznieś ć się na wyż yny swoich

umieję tnoś ci, by oszukać autentyczną Amerykankę. Wystę p musiał być bezbł ę dny, a co

najgorsze, miał trwać nieprzerwanie prawie trzydzieś ci godzin.

Natychmiast postanowił, ż e musi być dla niej nadzwyczaj czarują cy. Przypuszczał, iż

nie jest zupeł nie niewraż liwa na komplementy, szczegó lnie padają ce z ust przystojnych

mł odych mę ż czyzn. Przyjrzał się uważ nie broszce wpię tej w materiał jej kostiumu w kolorze

przejrzał ej pomarań czy; wykonana z szafiró w, rubinó w, diamentó w i szmaragdó w, miał a

niezwykle realistyczny kształ t motyla siadają cego na gał ą zce dzikiej ró ż y. Doszedł do wniosku,

ż e został a wykonana we Francji okoł o roku 1880 i postanowił zaryzykować pró bę odgadnię cia

jej twó rcy.

- Czy pani broszkę zrobił Oscar Massin?

- Owszem.

- Jest bardzo pię kna.

- Dzię kuję panu.

Wł aś cicielka broszki ró wnież był a pię kną kobietą. Wiedział, dlaczego Oxenford

zdecydował się ją poś lubić, ale nie był w stanie zrozumieć, co ją skł onił o do wyjś cia za niego

za mą ż. Moż e dwadzieś cia lat temu wyglą dał bardziej atrakcyjnie niż teraz?

- Zdaje się, ż e znam Vandenpostó w z Filadelfii - powiedział a lady Oxenford.

Sł odki Jezu, mam nadzieję, ż e nie! - pomyś lał Harry. Na szczę ś cie nie wydawał a się

tego zupeł nie pewna.

- Z domu jestem Glencarry. Pochodzę ze Stamford, Connecticut - dodał a.

- Doprawdy! - bą kną ł Harry, starają c się, by zabrzmiał o to z moż liwie najwię kszym

szacunkiem, choć jednocześ nie myś lał intensywnie o Filadelfii. Nie pamię tał, czy powiedział,

ż e pochodzi z Filadelfii czy z Pensylwanii. A moż e to był o to samo miejsce? Nazwy ł ą czył y się

w pary: Filadelfia - Pensylwania i Stamford - Connecticut. Przypomniał sobie, ż e kiedy

zapytał o się Amerykanina, gdzie mieszka, zawsze otrzymywał o się podwó jną odpowiedź:

Houston, Teksas. San Francisco, Kalifornia.

- Na imię mam Percy - odezwał się chł opiec.

- Harry - powiedział Harry, zadowolony, ż e znowu znalazł się na znanym terenie. Percy

nosił tytuł lorda Isley. Był to jedynie tytuł honorowy, któ ry miał mu towarzyszyć tylko do ś mierci

ojca, kiedy to Percy stanie się markizem Oxenford. Wię kszoś ć osó b z tej warstwy

przywią zywał a idiotycznie wielką wagę do swoich pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia

tytuł ó w. Harry został kiedyś przedstawiony pewnemu zasmarkanemu trzylatkowi, któ ry okazał

się baronem Portail. Jednak wyglą dał o na to, ż e Percy jest w porzą dku. Dał grzecznie

Harry'emu do zrozumienia, iż nie chce, by zwracano się do niego tak, jak nakazywał a etykieta.

Harry usiadł na swoim miejscu. Był zwró cony twarzą do przodu samolotu i od Margaret

dzielił o go tylko wą skie przejś cie, co dawał o im szansę rozmowy bez ryzyka, ż e ktoś mó gł by

ich podsł uchać. Jednak na razie w samolocie panował a cał kowita cisza. Wszyscy sprawiali

wraż enie bardzo przeję tych.

Spró bował się odprę ż yć. Zanosił o się na to, ż e w czasie podró ż y raczej nie bę dzie

mó gł sobie na to pozwolić. Margaret wiedział a, kim jest naprawdę, co stwarzał o nowe, bardzo

poważ ne zagroż enie. Mimo iż na razie przyję ł a jego grę, mogł a w każ dej chwili zmienić zdanie

albo przypadkiem powiedzieć coś, co skierował oby na niego podejrzenia. Harry nie mó gł do

tego dopuś cić. Przez kontrolę amerykań skiego Urzę du Imigracyjnego udał oby mu się przejś ć

tylko wó wczas, jeż eli nikt nie miał by co do niego ż adnych wą tpliwoś ci, ale jeś li zdarzył oby się

coś niespodziewanego i został by wzię ty pod lupę, wtedy natychmiast wydał oby się, ż e ma

skradziony paszport i to był by koniec.

Ktoś zają ł miejsce naprzeciwko Harry'ego. Był to wysoki mę ż czyzna w meloniku i

ciemnoszarym garniturze; zaró wno garnitur, jak i melonik stanowił y kiedyś ostatni krzyk mody,

ale teraz najlepsze lata miał y już dawno za sobą. W wyglą dzie pasaż era był o coś, co kazał o

Harry'emu przyglą dać mu się bacznie, kiedy zdejmował pł aszcz i siadał w fotelu. Jego stroju

dopeł niał y mocno znoszone czarne buty, grube weł niane skarpetki oraz kamizelka w kolorze

starego wina. Ciemnogranatowy krawat wyglą dał tak, jakby mę ż czyzna nosił go nieprzerwanie

od co najmniej dziesię ciu lat.

Gdybym nie wiedział, ile kosztuje bilet do tego latają cego pał acu, był bym gotó w

przysią c, ż e to gliniarz - pomyś lał Harry.

Miał jeszcze czas, by wstać i wyjś ć z samolotu.

Nikt by go nie zatrzymywał. Po prostu wyszedł by i znikną ł.

Ale przecież zapł acił dziewię ć dziesią t funtó w!

Poza tym, moż e miną ć kilka tygodni, zanim uda mu się kupić nastę pny bilet, a w tym

czasie w każ dej chwili bę dzie groził o mu aresztowanie.

Mimo to jeszcze raz zastanowił się nad pomysł em, by pozostać w Anglii, lecz znowu go

odrzucił. Ukrywanie się w czasie wojny, kiedy wszyscy szukali szpiegó w, był o podwó jnie

trudne, a opró cz tego - i to chyba najbardziej zaważ ył o na jego decyzji - ż ycie uciekiniera

wią zał o się z wieloma niewygodami, jak, koniecznoś ć mieszkania w tanich pokojach do

wynaję cia, cią gł e unikanie policjantó w i czę ste, potajemne przenosiny.

Jeż eli nawet siedzą cy naprzeciwko niego mę ż czyzna był policjantem, to na pewno nie

zjawił się tu z jego powodu, bo wtedy nie moś cił by się w fotelu i nie szykował do dł ugiej

podró ż y. Harry nie potrafił sobie wyobrazić, co w takim razie ten czł owiek robi na pokł adzie

Clippera; w zwią zku z tym, chwilowo przestał roztrzą sać ten problem i zają ł się wł asnymi

kł opotami. Margaret stanowił a dla niego poważ ne zagroż enie. Co mó gł uczynić, by moż liwie

najlepiej się zabezpieczyć?

Przył ą czył a się do jego gry są dzą c, ż e to zapewne jakaś zabawa. Biorą c pod uwagę

cał okształ t sytuacji musiał uznać, ż e to nie wystarczy na dł ugo. Mó gł jednak poprawić swoje

szanse zbliż ają c się do niej. Gdyby udał o mu się zyskać jej przychylnoś ć, wó wczas poczuł aby

wobec niego coś w rodzaju lojalnoś ci, podeszł aby do sprawy bardziej serio i uważ ał aby, ż eby

nie zdradzić go jakimś niebacznym sł owem.

Koniecznoś ć bliż szego zaznajomienia się z Margaret Oxenford bynajmniej nie

napawał a go odrazą. Pozornie nie zwracają c na nią uwagi przyglą dał się jej ką tem oka. Rude

wł osy, kremowa karnacja, skó ra pokryta niezbyt licznymi piegami i fascynują ce zielone oczy

przypominał y matkę. Nie był w stanie nic powiedzieć o jej figurze, ale miał a smukł e ł ydki i

nieduż e stopy. Był a ubrana w lekki beż owy pł aszcz i czerwonobrą zową sukienkę. Choć jej

ubranie wyglą dał o na doś ć kosztowne, brakował o jej wyczucia smaku, jakie charakteryzował o

jej matkę; to najczę ś ciej przychodził o z wiekiem i doś wiadczeniem. Nie zał oż ył a ż adnej

interesują cej biż uterii, tylko sznur zwykł ych pereł. Miał a ł adne, regularne rysy twarzy oraz

ostro zarysowaną brodę ś wiadczą cą o uporze. Wł aś ciwie nie był a w jego typie; zazwyczaj

wybierał dziewczę ta z jakimiś wadami, gdyż znacznie ł atwiej ulegał y jego wdzię kom. Margaret

natomiast był a ł adna, choć z drugiej strony wyglą dał o na to, ż e go lubi, a to stanowił o dobry

począ tek. Harry postanowił zdobyć jej serce.

Do kabiny wszedł steward Nicky. Był niewysokim, pulchnym, trochę zniewieś ciał ym

chł opcem w wieku dwudziestu kilku lat. Harry podejrzewał, ż e jest pedał em. Mnó stwo

kelneró w był o pedał ami. Nicky wrę czał wszystkim sporzą dzoną na maszynie listę pasaż eró w i

zał ogi.

Harry przejrzał ją z zainteresowaniem. O baronie Philippie Gabonie, zamoż nym

syjoniś cie, sł yszał już nieraz. Nastę pne nazwisko, profesora Carla Hartmanna, takż e nie był o

mu obce. Nie miał poję cia, kim jest księ ż na Lavinia Bazarov, lecz mó gł się domyś lać, ż e to

uciekają ca przed komunistami rosyjska arystokratka. Są dzą c z jej obecnoś ci na pokł adzie

tego samolotu, udał o się jej wywieź ć z kraju przynajmniej czę ś ć mają tku. O Lulu Bell, sł ynnej

gwieź dzie filmowej, nie tylko sł yszał, ale nawet widział ją wielokrotnie. Nie dalej jak tydzień

temu zabrał Rebekę Maugham - Flint do kina Gaumont przy Shaftesbury Avenue na „Szpiega

w Paryż u”. Lulu grał a tam, jak zwykle zresztą, bardzo energiczną dziewczynę. Harry był

szalenie ciekaw, jaka jest w rzeczywistoś ci.

- Zamknę li drzwi - oznajmił Percy, któ ry siedział twarzą do ogona samolotu i dzię ki

temu widział, co dzieje się w są siedniej kabinie.

Harry poczuł, ż e znowu ogarnia go zdenerwowanie. Dopiero teraz zwró cił uwagę, iż

samolot koł ysze się lekko na wodzie.

Rozległ się ł oskot przypominają cy nieco dobiegają cy z oddali odgł os gwał townej bitwy.

Harry spojrzał z niepokojem przez okno i zobaczył, ż e jedno z ogromnych ś migieł zaczyna się

powoli obracać. Uruchamiano silniki. Po chwili ruszył drugi, a po nim trzeci i czwarty. Choć

hał as tł umił a gruba warstwa materiał ó w dź wię kochł onnych, czuł o się wyraź ną wibrację.

Niepokó j Harry'ego wzró sł jeszcze bardziej.

Stoją cy na krawę dzi pł ywają cego doku czł owiek zwolnił cumy hydroplanu. Kiedy Harry

ujrzał, jak liny stanowią ce jedyną wię ź z lą dem wpadają rzucone beztrosko do wody, odnió sł

idiotyczne wraż enie, ż e oto został przesą dzony zaró wno los samolotu, jak i jego pasaż eró w.

Wstydził się swojego strachu i nie chciał, by ktoś domyś lił się, jak się czuje, wię c wycią gną ł

gazetę, rozł oż ył ją i rozsiadł się wygodnie z nogą zał oż oną na nogę.

Margaret dotknę ł a jego kolana. Tł umienie dobiegają cych z zewną trz dź wię kó w był o tak

znakomite, ż e nawet nie musiał a podnosić gł osu.

- Ja też się boję - powiedział a.

Harry doznał najwię kszego upokorzenia w ż yciu. Wydawał o mu się, ż e zdoł ał ukryć

swoje przeraż enie.

Samolot ruszył z miejsca. Harry zacisną ł kurczowo dł oń na porę czy fotela, po czym z

najwyż szym trudem zmusił się, by cofną ć rę kę. Nic dziwnego, iż zorientował a się, ż e się boi:

Prawdopodobnie był ró wnie biał y jak gazeta, któ rą rzekomo czytał.

Margaret siedział a ze ś ciś nię tymi kolanami i splecionymi dł oń mi. Sprawiał a wraż enie

przestraszonej, a jednocześ nie peł nej oczekiwania, jakby za chwilę miał a wsią ś ć do kolejki

gó rskiej w lunaparku. Z zarumienionymi policzkami, szeroko otwartymi oczami i lekko

uchylonymi ustami wyglą dał a bardzo atrakcyjnie. Harry po raz kolejny zaczą ł się zastanawiać,

jakie ciał o kryje się pod tym pł aszczem.

Zerkną ł na pozostał ych. Mę ż czyzna siedzą cy naprzeciwko niego spokojnie zapinał pas

bezpieczeń stwa. Rodzice Margaret wyglą dali przez okno. Lady Oxenford sprawiał a wraż enie

doskonale opanowanej, lecz lord Oxenford co chwila odchrzą kiwał gł oś no, co stanowił o

oczywisty dowó d napię cia. Percy był tak podniecony, ż e z trudem mó gł usiedzieć na miejscu;

on z cał ą pewnoś cią nie odczuwał strachu.

Harry przenió sł wzrok na gazetę, ale nie był w stanie zrozumieć ani sł owa, wię c opuś cił

ją i dla odmiany spojrzał przez okno. Ogromna maszyna sunę ł a majestatycznie w kierunku

gł ó wnego toru wodnego. Widział oceaniczne liniowce stoją ce jeden za drugim wzdł uż

nabrzeż a. Znajdowali się już spory kawał ek drogi od nich, a po powierzchni wody mię dzy






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.