Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 30 страница






ż ywił a ogromny ż al do ojca za to, ż e przez niego znalazł a się w tak wstydliwym poł oż eniu.

Po kolacji w kabinie przez dwie godziny panował o gł uche milczenie. Kiedy pogoda

zaczę ł a się wyraź nie psuć, ojciec i matka poszli przebrać się w nocne stroje.

- Moż e poszlibyś my ich przeprosić? - zaproponował Percy ku jej zaskoczeniu.

W pierwszym odruchu pomyś lał a, ż e bę dzie to oznaczać kolejną porcję wstydu i

upokorzenia.

- Wą tpię, czy starczy mi odwagi - odparł a.

- Po prostu podejdziemy do barona Gabona i profesora Hartmanna i powiemy, ż e jest

nam przykro z powodu zachowania ojca.

Pomysł, aby choć czę ś ciowo naprawić szkody wyrzą dzone przez ojca, był bardzo

kuszą cy. Chyba poczuł aby się po tym trochę lepiej.

- Ojciec bę dzie wś ciekł y - zauważ ył a.

- Nie musi o niczym wiedzieć. Poza tym, nic mnie to nie obchodzi. Moim zdaniem

kompletnie zdziwaczał. Już się go nie boję.

Margaret był a ciekawa, czy tak jest naprawdę. Jako mał y chł opiec Percy czę sto

powtarzał, ż e nie boi się ojca, mimo ż e w rzeczywistoś ci drż ał ze strachu przed nim. Ale teraz

nie był już mał ym chł opcem.

Poczuł a coś w rodzaju niepokoju na myś l o tym, ż e Percy mó gł by wymkną ć się spod

kontroli ojca. Tylko ojciec potrafił poskromić jej nieobliczalnego brata. Do czego okaż e się

zdolny, kiedy zniknie trzymają ca go w mocnym uś cisku rę ka?

- Chodź my - powiedział Percy. - Zró bmy to od razu. Sprawdził em, ż e siedzą w kabinie

numer trzy.

Margaret nadal się wahał a. Nie mogł a zdobyć się na to, by podejś ć do ludzi, któ rych

znieważ ył ojciec. W ten sposó b mogł a sprawić im jeszcze wię cej bó lu. Moż e woleliby jak

najprę dzej zapomnieć o tym zdarzeniu? Ale był o takż e cał kiem prawdopodobne, iż w gł ę bi

duszy zastanawiali się, ilu pasaż eró w podziela poglą dy lorda Oxenford. Chyba przyniesie im

ulgę ś wiadomoś ć, ż e nawet jego wł asne dzieci potę piają rasistowskie uprzedzenia?

Postanowił a, ż e jednak to zrobi. Do tej pory czę sto brakował o jej zdecydowania i

zazwyczaj bardzo tego ż ał ował a. Wstał a, lecz natychmiast musiał a chwycić się oparcia fotela,

gdyż samolot zataczał się jak pijany.

- W porzą dku - powiedział a. - Chodź my.

Drż ał a z niepokoju, ale cią gł e podskoki maszyny i koniecznoś ć balansowania ciał em

dla utrzymania ró wnowagi doskonale maskował y jej strach. Ruszył a pierwsza w kierunku

kabiny numer trzy.

Gabon i Hartmann siedzieli naprzeciwko siebie po prawej stronie przejś cia, patrzą c w

kierunku ogona. Hartmann był pogrą ż ony w lekturze; zgarbiony, z nisko pochyloną gł ową,

niemal dotykał nosem strony pokrytej skomplikowanymi wzorami matematycznymi. Gabon nic

nie robił, tylko wpatrywał się przed siebie znudzonym wzrokiem, wię c zobaczył ich pierwszy.

Kiedy Margaret zatrzymał a się przy nim i chwycił a oparcia jego fotela, wyraź nie zesztywniał,

po czym zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem.

- Przyszliś my, ż eby panó w przeprosić - powiedział a Margaret.

- Dziwię się, ską d macie tyle tupetu - odparł Gabon nienaganną angielszczyzną, z

ledwie uchwytnym ś ladem francuskiego akcentu.

Margaret liczył a na inne przywitanie, lecz mimo to brnę ł a dalej.

- Mnie i mojemu bratu jest ogromnie przykro z powodu zaistniał ej sytuacji.

Powiedział am już wcześ niej panu profesorowi, ż e darzę go ogromnym podziwem.

Hartmann podnió sł gł owę znad ksią ż ki i skiną ł gł ową, potwierdzają c jej sł owa, ale

Gabona to bynajmniej nie udobruchał o.

- Ludzie tacy jak wy czę sto mó wią, ż e jest im ogromnie przykro z jakiegoś powodu. -

Margaret wpatrywał a się w podł ogę, ż ał ują c, ż e zgodził a się na pomysł Percy'ego. - W

Niemczech mieszka mnó stwo kulturalnych, zamoż nych obywateli, któ rym „jest ogromnie

przykro” w zwią zku z wydarzeniami, jakie mają tam miejsce. Czy jednak robią cokolwiek, ż eby

im zapobiec? Czy wy cokolwiek robicie?

Margaret zarumienił a się po uszy. Nie wiedział a, co powiedzieć.

- Daj spokó j, Philippe - odezwał się ł agodnie Hartmann. - Nie widzisz, jacy są mł odzi? -

Spojrzał na Margaret. - Przyjmuję wasze przeprosiny i dzię kuję za nie.

- O, mó j Boż e... - szepnę ł a. - Czyż bym wszystko jeszcze pogorszył a?

- Ską dż e znowu, moje dziecko - odparł Hartmann. - Udał o ci się sporo naprawić.

Jestem ci za to bardzo wdzię czny. Mó j przyjaciel baron nadal nie posiada się z oburzenia, ale

wydaje mi się, ż e prę dzej czy pó ź niej przyzna mi rację.

- Myś lę, ż e powinniś my już iś ć - wykrztusił a niezrę cznie Margaret.

Hartmann skiną ł gł ową.

- Jeszcze raz gorą co przepraszamy - powiedział Percy, po czym oboje odwró cili się i

wyszli.

Kiedy zataczają c się dotarli do swojej kabiny, Davy wł aś nie zabierał się do sł ania ł ó ż ek.

Harry gdzieś znikną ł; prawdopodobnie poszedł przebrać się do snu. Margaret postanowił a

uczynić to samo. Wyję ł a spod fotela swoją walizeczkę i poszł a do damskiej toalety. W

drzwiach minę ł a się z matką, wyglą dają cą wrę cz olś niewają co w orzechowym szlafroku.

- Dobrej nocy, kochanie - powiedział a lady Oxenford.

Margaret nie odezwał a się ani sł owem.

W zatł oczonej toalecie przebrał a się szybko w baweł nianą koszulę i szlafrok frotte. W

poró wnaniu z lś nią cymi jedwabiami i atł asami innych kobiet jej nocny stró j wyglą dał niezwykle

skromnie, ale ona nie zwracał a na to uwagi. Okazanie skruchy nie przyniosł o jej ż adnej ulgi,

gdyż musiał a przyznać, ż e baron Gabon miał sporo racji. Rzeczywiś cie bardzo ł atwo był o

powiedzieć „przepraszam”, a potem natychmiast zapomnieć o cał ej sprawie.

Po powrocie do kabiny zastał a rodzicó w w ł ó ż kach; z koi ojca dobiegał o przytł umione

chrapanie. Ł ó ż ko Margaret był o jeszcze nie rozł oż one, wię c musiał a chwilowo usią ś ć w

saloniku.

Zdawał a sobie doskonale sprawę, ż e istnieje tylko jedna droga wyjś cia z sytuacji, w

jakiej się znalazł a: musi opuś cić rodzicó w i zaczą ć samodzielne ż ycie. Był a teraz

zdecydowana bardziej niż kiedykolwiek, by tak uczynić, ale w dalszym cią gu nie zbliż ył a się

ani o krok do rozwią zania praktycznych problemó w pienię dzy, pracy i mieszkania.

Przysiadł a się do niej pani Lenehan, ta atrakcyjna kobieta, któ ra zjawił a się na

pokł adzie samolotu dopiero w Foynes. Miał a na sobie czarną koszulę nocną i jasnobł ę kitny

peniuar.

- Chciał am zamó wić kieliszek brandy, ale stewardzi są chyba bardzo zaję ci -

powiedział a. Mimo to nie sprawiał a wraż enia mocno zawiedzionej. - Nie są dzisz, ż e wyglą da

to jak piż amowe przyję cie albo nocna zabawa w internacie? - zauważ ył a, wskazują c ruchem

rę ki innych pasaż eró w. - Wszyscy biegają w dezabilu.

Margaret nigdy nie uczestniczył a w piż amowym przyję ciu ani nie spał a w internacie.

- Tak, to bardzo niezwykł e - odparł a tylko. - Zupeł nie jakbyś my należ eli do jednej

rodziny.

Nancy Lenehan zapię ł a pas. Najwyraź niej miał a ochotę na pogawę dkę.

- Trudno zachowywać się dystyngowanie, kiedy jest się w koszuli nocnej. Nawet

Frankie Gordino w piż amie wyglą da bardzo zabawnie.

W pierwszej chwili Margaret nie był a pewna, kogo jej rozmó wczyni ma na myś li.

Dopiero pó ź niej przypomniał a sobie o podsł uchanej przez Percy ego rozmowie mię dzy

kapitanem a agentem FBI.

- To ten wię zień?

- Tak.

- Nie boi się go pani?

- Chyba nie. Przecież nie zrobi mi nic zł ego.

- Ale podobno jest mordercą i nie tylko...

- W slumsach zawsze bę dzie kwitł a przestę pczoś ć. Gdyby zabrakł o Gordina, to samo

zrobił by ktoś inny. Wolał abym, ż eby został na swoim miejscu. Hazard i prostytucja istniał y już

w czasach, kiedy Bó g był jeszcze mał ym chł opcem, skoro wię c nie moż na ich wykorzenić, to

chyba lepiej, ż eby był y uję te w jakieś organizacyjne ramy.

Margaret był a zaszokowana; moż e to atmosfera panują ca w samolocie sprawiał a, ż e

ludzie stawali się bardziej otwarci? Poza tym, w mieszanym towarzystwie pani Lenehan z

pewnoś cią nie wygł aszał aby tak chę tnie swoich poglą dó w. Kobiety zawsze był y bardziej

praktyczne, jeś li w pobliż u nie krę cił się ż aden mę ż czyzna. Tak czy inaczej, Margaret sł uchał a

jej z otwartymi ustami.

- Czy nie należ ał oby dą ż yć do tego, by przestę pczoś ć był a raczej zdezorganizowana?

- Oczywiś cie, ż e nie. Bę dą c zorganizowana podlega jednocześ nie pewnym

ograniczeniom. Każ dy gang ma swoje terytorium i nie dział a nigdzie poza nim. Nie napadają

na ludzi na Pią tej Alei i nie ś cią gają haraczu od Klubu Harwardzkiego, wię c po co ich

niepokoić?

Margaret nie mogł a się tak ł atwo z tym pogodzić.

- A co z biednymi ludź mi, któ rych hazard pozbawia ś rodkó w do ż ycia? Co z

dziewczę tami tracą cymi zdrowie?

- To wcale nie znaczy, ż e chcę pozostawiać ich wł asnemu losowi - odparł a Nancy

Lenehan. Margaret spojrzał a na nią uważ nie, by upewnić się, czy kobieta nie ż artuje. -

Posł uchaj: zajmuję się robieniem butó w. Tak, wł aś nie z tego ż yję; mam fabrykę obuwia -

dodał a, widzą c zdumienie malują ce się na twarzy dziewczyny. - Buty, któ re produkuję, są tanie

i wytrzymują pię ć do dziesię ciu lat. Jeż eli masz ochotę, moż esz kupić jeszcze tań sze, ale za

to nic nie warte. Mają tekturowe podeszwy, któ re przecierają się po dziesię ciu dniach. Moż esz

mi wierzyć albo nie, ale są ludzie, któ rzy mimo to je kupują! Jeż eli o mnie chodzi, to uważ am,

ż e robią c dobre buty speł nił am swó j obowią zek. Skoro ktoś woli mieć gorsze, ja nie mogę na

to już nic poradzić, a jeś li ktoś inny wydaje pienią dze na hazard zamiast zjeś ć porzą dny obiad,

to takż e nie jest moja sprawa.

- Czy był a pani kiedyś biedna? - zapytał a Margaret.

Nancy roześ miał a się.

- Dobre pytanie. Nie, nie był am, wię c moż e nie powinnam wypowiadać się na ten

temat. Mó j dziadek robił buty rę cznie, a ojciec wybudował fabrykę, któ rą teraz prowadzę. Nic

nie wiem o ż yciu w slumsach. A ty?

- Niewiele, ale wydaje mi się, ż e istnieją ró ż ne przyczyny, dla któ rych ludzie uprawiają

hazard, kradną lub sprzedają swoje ciał a. Robią to nie dlatego, ż e są gł upi, ale dlatego, ż e są

ofiarami okrutnego systemu.

- Mó wisz tak, jakbyś był a komunistką - zauważ ył a bez wrogoś ci Nancy Lenehan.

- Raczej socjalistką - poprawił a ją Margaret.

- W porzą dku - zgodził a się z zadziwiają cą ł atwoś cią kobieta. - W przyszł oś ci

najprawdopodobniej zmienisz poglą dy - każ dy je zmienia, w miarę jak się starzeje - ale

przynajmniej na począ tku trzeba być idealistą, bo wtedy jest szansa na poprawę. Nie, nie

jestem cyniczna. Uważ am, ż e powinniś my wycią gać wnioski z naszych doś wiadczeń, lecz

zarazem nie rezygnować z ideał ó w. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego prawię ci takie

kazanie? Być moż e dlatego, ż e wł aś nie dzisiaj koń czę czterdzieś ci lat.

- Wszystkiego najlepszego.

Margaret zwykle okropnie draż nili ludzie mó wią cy jej protekcjonalnie, ż e na pewno

zmieni zapatrywania, kiedy doroś nie. Zwykle się gali po ten argument wtedy, kiedy brakował o

im innych, bardziej konkretnych, ale wstydzili się do tego przyznać. Jednak pani Lenehan był a

zupeł nie inna.

- A jakie są pani ideał y? - zapytał a Margaret.

- Po prostu chcę robić dobre buty - odparł a, wzruszają c ramionami. - Wiem, ż e to

niewiele, ale dla mnie ma to ogromną wartoś ć. Ż ycie uł oż ył o mi się cał kiem nieź le. Mieszkam

w pię knym domu, moi synowie mają wszystko, czego potrzebują, wydaję mnó stwo pienię dzy

na stroje. Ską d to się wzię ł o? Stą d, ż e robię dobre buty. Gdybym produkował a takie z

tekturowymi podeszwami, czuł abym się jak zł odziej. Niczym nie ró ż nił abym się od Frankiego.

- To raczej socjalistyczny punkt widzenia - zauważ ył a Margaret z uś miechem.

- Po prostu odziedziczył am poglą dy po ojcu - odparł a Nancy z odrobiną melancholii. - A

ty ską d wzię ł aś swoje? Wiem, ż e na pewno nie od ojca.

Margaret zarumienił a się.

- A wię c sł yszał a pani o tej awanturze podczas kolacji...

- Widział am ją na wł asne oczy.

- Muszę odejś ć od rodzicó w.

- Co cię powstrzymuje?

- Mam dopiero dziewię tnaś cie lat.

- I co z tego? Nawet dziesię ciolatki uciekają z domu.

- Ja też spró bował am, ale wpakował am się w okropne kł opoty i znalazł a mnie policja.

- Ł atwo się poddajesz.

Margaret bardzo zależ ał o na tym, by dla pani Lenehan był o zupeł nie jasne, ż e to

niepowodzenie nie miał o nic wspó lnego z brakiem odwagi.

- Nie mam wł asnych pienię dzy i nic nie potrafię. Nie otrzymał am nawet porzą dnego

wykształ cenia. Nie wiem, w jaki sposó b mogł abym zarobić na ż ycie.

- Moja droga, znajdujesz się w drodze do Ameryki. Wię kszoś ć ludzi, któ rzy przybyli tam

przed tobą, rozporzą dzał a znacznie mniejszym kapitał em, a teraz niektó rzy są już milionerami.

Potrafisz czytać i pisać po angielsku, jesteś ł adna, inteligentna... na pewno bez problemu

znalazł abyś pracę. Nawet ja był abym gotowa cię zatrudnić.

Kiedy Margaret uś wiadomił a sobie, ż e oto trafia się jej niepowtarzalna szansa, jej serce

wywinę ł o z radoś ci kozioł ka.

- Naprawdę? - zapytał a. - Naprawdę przyję ł aby mnie pani do pracy?

- Oczywiś cie.

- A jaką otrzymał abym posadę?

Nancy Lenehan zastanowił a się przez chwilę.

- Na począ tek umieś cił abym cię w dziale sprzedaż y. Musiał abyś nalepiać znaczki na

koperty, przyrzą dzać kawę, udzielać informacji przez telefon, zabawiać klientó w rozmową.

Gdybyś się sprawdził a, wkró tce awansował abyś na mł odszą asystentkę.

- Co to znaczy?

- Ż e robisz dokł adnie to samo, tylko za wię ksze pienią dze.

Margaret wydawał o się, ż e to jakiś nieprawdopodobny sen.

- Mó j Boż e! Prawdziwa praca w prawdziwym biurze... - wyszeptał a z rozmarzeniem.

Nancy roześ miał a się.

- Wię kszoś ć ludzi uważ a to za niewdzię czną haró wkę!

- Dla mnie to był aby niezwykł a przygoda.

- Moż e począ tkowo.

- Czy pani mó wi zupeł nie serio? - zapytał a poważ nie Margaret. - Jeś li za tydzień zjawię

się w pani gabinecie, da mi pani tę pracę?

Nancy Lenehan spojrzał a na nią z zaskoczeniem.

- Boż e, ty nie ż artujesz, prawda? Wydawał o mi się, ż e nasza rozmowa jest czysto

teoretyczna...

Margaret poczuł a, jak ogarnia ją czarna rozpacz.

- A wię c nic z tego? To był y tylko sł owa?

- Bardzo chciał abym cię zatrudnić, ale istnieje jeden mał y problem: moż e tak się

zdarzyć, ż e za tydzień sama bę dę bez pracy.

- Co pani ma na myś li? - wykrztusił a Margaret przez ł zy.

- Mó j brat usił uje zabrać mi fabrykę.

- W jaki sposó b?

- To bardzo skomplikowana sprawa, a poza tym, moż e mu się nie udać. Walczę z nim,

ale nie jestem w stanie przewidzieć, jak to się skoń czy.

Margaret nie mogł a uwierzyć, ż e szansa, któ ra jeszcze przed chwilą wydawał a się tak

realna, teraz moż e wymkną ć się jej z rą k.

- Musi pani zwycię ż yć! - stwierdził a stanowczo.

Nim Nancy zdą ż ył a odpowiedzieć, do salonu wkroczył Harry. W czerwonej piż amie i

niebieskim szlafroku wyglą dał jak sł oń ce na tle bł ę kitnego nieba. Ujrzawszy go Margaret

poczuł a się znacznie pewniej. Usiadł koł o nich, ona zaś przedstawił a go swojej rozmó wczyni.

- Pani Lenehan chciał a napić się brandy, ale stewardzi są okropnie zaję ci - dodał a.

Harry zrobił zdziwioną minę.

- Moż e i są zaję ci, ale to nie znaczy, ż e nie mogą roznosić drinkó w. - Wstał i wsuną ł

gł owę do są siedniej kabiny. - Davy, bą dź tak mił y i przynieś lampkę koniaku dla pani Lenehan,

dobrze?

- Oczywiś cie, panie Vandenpost - odparł steward. Margaret po raz kolejny stwierdził a,

ż e Harry ma odpowiednie podejś cie do ludzi.

Usiadł ponownie.

- Już dawno zwró cił em uwagę na pani kolczyki, pani Lenehan - powiedział. - Są

przepię kne.

- Dzię kuję - odparł a z uś miechem. Komplement sprawił jej chyba przyjemnoś ć.

Margaret przyjrzał a się kolczykom. W każ dym z nich w misternym ornamencie ze zł ota

i mał ych diamentó w tkwił a duż a naturalna perł a. Rzeczywiś cie, był y bardzo eleganckie.

Ż ał ował a, ż e nie posiada ż adnej biż uterii, któ ra mogł aby wzbudzić zainteresowanie Harry'ego.

- Kupił a je pani w Stanach? - zapytał.

- Owszem, u Paula Flato.

Harry skiną ł gł ową.

- Ale jestem prawie pewien, ż e zaprojektował je Fulco di Verdura.

- Szczerze mó wią c, nie mam poję cia - przyznał a pani Lenehan. - To niezwykł e, ż eby

mł ody mę ż czyzna tak dobrze znał się na biż uterii - dodał a.

On ją kradnie, wię c lepiej uważ aj! - chciał a krzykną ć Margaret, choć w gruncie rzeczy

Harry bardzo zaimponował jej swoją znajomoś cią tematu. Nie tylko potrafił rozpoznać

wartoś ciowe klejnoty, ale nawet wiedział, kto je wykonał.

Davy przynió sł zamó wioną brandy. Szedł zupeł nie prosto, mimo ż e samolot wyczyniał

w powietrzu przeró ż ne podskoki. Nancy wzię ł a kieliszek z tacy i wstał a z fotela.

- Pó jdę już spać.

- Powodzenia - powiedział a Margaret, myś lą c o walce, jaką ta przystojna Amerykanka

musi stoczyć z bratem. Jeś li ją wygra, ona, Margaret, dostanie u niej pracę.

- Dzię kuję. Dobranoc.

- O czym rozmawiał yś cie? - zapytał z odrobiną zazdroś ci Harry, kiedy Nancy

zataczają c się i chwytają c oparć foteli odeszł a w kierunku ogona maszyny.

Margaret wahał a się, czy mó wić mu o obiecanej posadzie. Był a niezmiernie uradowana

tą perspektywą, ale nie miał a pewnoś ci, ż e wszystko uł oż y się po jej myś li, postanowił a wię c

na razie zachować rzecz w tajemnicy.

- O Frankiem Gordinie - odparł a. - Nancy uważ a, ż e takich jak on powinno się zostawić

w spokoju. Zajmują się organizowaniem hazardu i... prostytucji w coś w rodzaju przemysł u, a

to szkodzi tylko tym, któ rzy są w to czynnie zaangaż owani.

Poczuł a, ż e na jej twarz wypeł za lekki rumieniec. Po raz pierwszy w ż yciu powiedział a

gł oś no sł owo „prostytucja”.

Harry zastanowił się.

- Nie wszystkie prostytutki zajmują się tym z wł asnej woli - zauważ ył po jakiejś minucie.

- Niektó re są do tego zmuszane. Na pewno sł yszał aś o biał ym niewolnictwie.

- A wię c to wł aś nie to znaczy?

Rzeczywiś cie, od czasu do czasu spotykał a w gazetach to okreś lenie, ale wyobraż ał a

sobie, ż e chodzi o porwania mł odych dziewczą t, któ re nastę pnie wysył a się do Stambuł u, by

tam pracował y jako pokojó wki. Jakż e był a naiwna!

- Nie ma tego aż tak wiele, jak piszą w gazetach - wyjaś nił Harry. - W Londynie dział a

tylko jeden poś rednik, Benny Maltań czyk.

Margaret był a wstrzą ś nię ta do gł ę bi. Pomyś leć, ż e takie rzeczy dział y się tuż pod jej

nosem, a ona nie miał a o tym ż adnego poję cia!

- Mnie też mogł o to spotkać!

- Zgadza się. Tej nocy, kiedy uciekł aś z domu. Benny tylko czyha na takie wł aś nie

okazje. Wyszukuje mł ode samotne dziewczę ta, bez pienię dzy, bł ą kają ce się w nocy po

mieś cie. Zaprosił by cię na wystawną kolację, po czym zaproponował by pracę w grupie

baletowej wyjeż dż ają cej z samego rana do Paryż a. Uważ ał abyś tę ofertę za ratunek, któ ry

spadł ci prosto z nieba. „Grupa baletowa” był aby w rzeczywistoś ci zespoł em tanecznym

nagich dziewczą t, ale to okazał oby się dopiero w Paryż u, gdzie znalazł abyś się już nie tylko

bez pienię dzy, ale i ż adnej moż liwoś ci ucieczki, wię c nie mają c wyboru wyszł abyś na scenę i

podskakiwał a w ostatnim rzę dzie najlepiej jak potrafisz. - Margaret spró bował a postawić się w

takiej sytuacji i przyznał a mu rację: niemal na pewno postą pił aby wł aś nie w taki sposó b. -

Potem pewnego wieczoru poprosił by cię, ż ebyś był a mił a dla jakiegoś pijanego bogacza z

widowni, a jeś li odmó wił abyś, zmusił by cię do tego sił ą. - Zacisnę ł a powieki, przeraż ona i

przepeł niona odrazą na myś l o tym, co mogł oby się jej stać. - Nazajutrz z pewnoś cią

chciał abyś uciec, ale doką d i za co? Poza tym, zaczę ł abyś się zastanawiać, co powiesz

rodzinie po powrocie. Prawdę? Nigdy. Został abyś wię c z innymi dziewczę tami, któ re

przynajmniej traktował yby cię przyjaź nie i ze zrozumieniem, potem zaś doszł abyś do wniosku,

ż e skoro zrobił aś to raz, moż esz i drugi, i z nastę pnym pijakiem poszł oby ci znacznie ł atwiej.

Nim zdą ż ył abyś się zorientować, czekał abyś z utę sknieniem na napiwki zostawiane przez

klientó w na nocnym stoliku.

Ciał em Margaret wstrzą sną ł dreszcz.

- To najokropniejsza rzecz, jaką w ż yciu sł yszał am!

- Wł aś nie dlatego uważ am, ż e nie powinno się zostawić w spokoju Frankiego Gordina.

Milczeli przez minutę lub dwie, a potem Harry mrukną ł w zamyś leniu:

- Jestem ogromnie ciekaw, jaki zwią zek istnieje mię dzy Clive'em Memburym a

Frankiem Gordinem.

- A myś lisz, ż e jest jakiś zwią zek?

- Percy twierdzi, ż e Membury ma rewolwer. Od począ tku wyglą dał mi na gliniarza.

- Dlaczego?

- Przez tę czerwoną kamizelkę. Tylko gliniarz mó gł by pomyś leć, ż e jak wł oż y coś

takiego, to bę dzie wyglą dał na playboya.

- Moż e on też pilnuje Frankiego?

Harry potrzą sną ł sceptycznie gł ową.

- Dlaczego miał by to robić? Gordino jest amerykań skim przestę pcą eskortowanym do

amerykań skiego wię zienia. Znajduje się poza terytorium Wielkiej Brytanii, pod opieką FBI. Nie

wyobraż am sobie, po co Scotland Yard miał by wysył ać kogoś, ż eby go pilnował, szczegó lnie

biorą c pod uwagę, ile kosztuje bilet na ten samolot.

- W takim razie moż e ś ciga ciebie? - zapytał a Margaret, zniż ają c gł os do szeptu.

- Do Ameryki? Clipperem? Z bronią? Tylko dlatego, ż e ukradł em parę gł upich spinek?

- W takim razie potrafisz wyjaś nić to jakoś inaczej?

- Nie.

- Moż e z tego zamieszania wokó ł Gordina bę dzie przynajmniej taki poż ytek, ż e ludzie

zapomną o tym, jak ojciec zachował się podczas kolacji.

- Jak są dzisz, dlaczego to zrobił?

- Nie mam poję cia. Kiedyś taki nie był. Pamię tam z dzieciń stwa, ż e zachowywał się






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.