Студопедия

Главная страница Случайная страница

Разделы сайта

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 34 страница






poczuł a się trochę raź niej.

Nie miał a poję cia, jak dł ugo to trwał o. Wreszcie sztorm trochę osł abł. Nancy odzyskał a

panowanie nad sobą i puś cił a rę kę Mervyna.

Nie bardzo wiedział a, co powiedzieć, ale on na szczę ś cie wstał i wyszedł z kabiny.

Nancy wł ą czył a ś wiatł o, po czym wstał a z ł ó ż ka, zarzucił a na czarną koronkową koszulę

bł ę kitny peniuar i podeszł a do toaletki, czują c, jak uginają się pod nią drż ą ce nogi. Usiadł a, a

nastę pnie zaczę ł a się czesać - do tej pory zawsze bardzo ją to uspokajał o. Był a zaż enowana

tym, ż e trzymał a Mervyna za rę kę; na chwilę zapomniał a o zachowywaniu pozoró w, gdyż

ogromnie potrzebował a otuchy, teraz jednak czuł a się z tego powodu bardzo niezrę cznie. Był a

mu wdzię czna za to, ż e zostawił ją na kilka minut samą, by mogł a wzią ć się w garś ć.

Wró cił z butelką brandy i dwoma kieliszkami. Napeł nił oba i podał jeden z nich Nancy.

Trzymają c kieliszek w prawej rę ce lewą chwycił a się krawę dzi toaletki, gdyż samolot w

dalszym cią gu trochę podskakiwał.

Czuł aby się znacznie gorzej, gdyby nie zabawny stró j Mervyna. Wyglą dał

przekomicznie w zgrzebnej koszuli w brą zowe pasy i doskonale o tym wiedział, lecz mimo to

poruszał się tak dostojnie, jakby był w swoim najlepszym dwurzę dowym garniturze, co czynił o

go jeszcze zabawniejszym. Najwyraź niej należ ał do ludzi, któ rzy nie obawiali się ś miesznoś ci.

Bardzo jej się to podobał o.

Pocią gnę ł a ł yk brandy. Ciepł o, któ re rozlał o się po jej przeł yku i ż oł ą dku, sprawił o, ż e

natychmiast poczuł a się lepiej, wię c wypił a jeszcze trochę.

- Był em ś wiadkiem dziwnego zdarzenia - powiedział Mervyn. - Kiedy wchodził em do

ł azienki, wypadł z niej jakiś ledwo ż ywy z przeraż enia pasaż er. W ś rodku ujrzał em rozbite

okno i inż yniera pokł adowego stoją cego z niezbyt pewną miną. Uraczył mnie bajeczką o tym,

jakoby szybę wybił niesiony wiatrem kamień lub brył a lodu, ale moim zdaniem ci dwaj

najzwyczajniej w ś wiecie pobili się i rozbili okno.

Nancy ucieszył a się, ż e zaczą ł rozmowę na neutralny temat, dzię ki czemu nie musieli

siedzieć w milczeniu i myś leć o tym, jak przed chwilą trzymali się za rę ce.

- Jak wyglą da ten inż ynier? - zapytał a.

- Doś ć przystojny goś ć, blondyn, mniej wię cej mojego wzrostu.

- Już wiem. A ten drugi?

- Nie wiem, jak się nazywa. Chyba biznesmen, w bladoszarym garniturze. Leci sam.

Mervyn wstał i dolał brandy.

Peniuar Nancy się gał tylko trochę poniż ej kolan; z nagimi ł ydkami i bosymi stopami

czuł a się trochę obnaż ona, ale po raz kolejny przypomniał a sobie, ż e przecież Mervyn ś ciga

ż onę, któ rą kocha i uwielbia, i nie interesują go ż adne inne kobiety. Rzeczywiś cie, chyba nie

zainteresował by się nią nawet wtedy, gdyby był a zupeł nie naga. Podają c jej rę kę zachował się

po prostu jak wspó ł czują ca, przyjazna ludzka istota. Co prawda jakiś cyniczny gł os szepną ł jej

do ucha, ż e trzymanie się za rę ce z cudzym mę ż em rzadko miał o coś wspó lnego z przyjaź nią,

a prawie nigdy ze wspó ł czuciem, lecz zignorował a go.

- Czy twoja ż ona nadal ma do ciebie ż al? - zapytał a, aby przerwać milczenie.

- Jest wś ciekł a jak kotka - odparł Mervyn.

Nancy uś miechnę ł a się, przypomniawszy sobie scenę, jaką ujrzał a w apartamencie,

kiedy wró cił a z ł azienki: Mervyn, jego ż ona i jej przyjaciel, wszyscy wrzeszczą cy na siebie i nie

zwracają cy najmniejszej uwagi na to, co się dzieje dokoł a nich. Diana i Mark natychmiast

uspokoili się i wyszli, by dokoń czyć kł ó tni w innym miejscu, Nancy zaś powstrzymał a się od

jakichkolwiek komentarzy, gdyż nie chciał a, by Mervyn odnió sł wraż enie, iż bawi ją sytuacja, w

jakiej się znalazł. Teraz jednak nie miał a ż adnych oporó w przed zadawaniem mu osobistych

pytań; okolicznoś ci sprawił y, ż e stali się sobie bliż si, niż mogł a się tego spodziewać.

- Wró ci do ciebie?

- Nie mam poję cia - przyznał. - Ten facet, z któ rym jest... Wyglą da na mię czaka, ale

moż e wł aś nie tego jej trzeba.

Nancy skinę ł a gł ową. Trudno był o wyobrazić sobie dwó ch bardziej ró ż nią cych się ludzi

niż Mervyn i Mark. Mervyn był wysoki i dostojny, wyniosł y w sposobie bycia i miał szorstkie

maniery, Mark natomiast sprawiał wraż enie czł owieka o znacznie bardziej rozchwianej

psychice, na jego okrą gł ej twarzy zaś bez przerwy goś cił wyraz lekkiego rozbawienia.

- Ja nie lubię mę ż czyzn w tym typie, ale przypuszczam, ż e na swó j sposó b moż e być

atrakcyjny.

Gdyby Mervyn był moim mę ż em, nigdy w ż yciu nie zamienił abym go na Marka -

pomyś lał a. - Có ż, rzecz gustu.

- Chyba tak. Począ tkowo myś lał em, ż e Diana chce mi tylko zrobić na zł oś ć, ale teraz,

kiedy go zobaczył em, nie jestem tego taki pewien. - Mervyn zamyś lił się na chwilę, po czym

zmienił temat. - A co z tobą? Uda ci się pokonać brata?

- Wydaje mi się, ż e odkrył am jego czuł y punkt - odparł a z ponurą satysfakcją, myś lą c o

Dannym Rileyu. - Na razie jeszcze pracuję nad tym.

Uś miechną ł się.

- Kiedy widzę cię z takim wyrazem twarzy, nie chciał bym mieć cię za przeciwnika.

- Robię to gł ó wnie dla mego ojca. Bardzo go kochał am, a firma jest wł aś ciwie jedyną

rzeczą, jaka mi po nim został a. To jakby jego pomnik, ale bardzo szczegó lny, bo nosi wyraź ne

ś lady jego osobowoś ci.

- Jaki on był?

- Należ ał do tych ludzi, któ rych nigdy się nie zapomina. Był wysoki, miał czarne wł osy i

donoś ny gł os. Emanował a z niego sił a. Znał wszystkich robotnikó w, wiedział, któ ry ma chorą

ż onę i jak sprawują się w szkole ich dzieci. Najzdolniejszym fundował stypendia, dzię ki czemu

teraz wielu spoś ró d nich jest prawnikami lub księ gowymi. Wiedział, jak zdobywać lojalnoś ć

ludzi. Pod tym wzglę dem był ojcowski i staroś wiecki, ale jednocześ nie miał niesamowity zmysł

do robienia interesó w. W ś rodku Wielkiego Kryzysu, kiedy w cał ej Nowej Anglii zamykano

jedną fabrykę za drugą, my zwię kszaliś my zatrudnienie, ponieważ nasze obroty rosł y bez

chwili przerwy! Jako pierwszy producent w branż y obuwniczej zrozumiał, jak waż ną rolę peł ni

reklama, i doskonale z niej korzystał. Interesował a go psychologia, potrafił takż e spojrzeć na

każ dy problem z nowej, nietypowej strony. Bardzo mi go brakuje. Prawie tak bardzo, jak mę ż a.

- Nagle ogarnę ł a ją ogromna zł oś ć. - Nie pozwolę, ż eby mó j lekkomyś lny brat roztrwonił

dorobek jego ż ycia! - Jednak zł oś ć natychmiast ustą pił a miejsca niepokojowi, kiedy

przypomniał a sobie o drę czą cych ją problemach. - Staram się wywrzeć nacisk na jednego z

udział owcó w, ale nie wiem, czy mi się uda, bo...

Nie dokoń czył a zdania, gdyż samolot wpadł w ogromną turbulencję i wierzgną ł niczym

dziki koń. Nancy wypuś cił a kieliszek i obiema rę kami chwycił a się krawę dzi toaletki. Mervyn

miał mniej szczę ś cia, gdyż przewró cił się i potoczył po podł odze, przewracają c stolik do kawy.

Clipper wyró wnał lot.

- Nic ci się nie stał o? - zapytał a Nancy, podają c rę kę Mervynowi. W nastę pnej chwili

samolot ponownie zatoczył się, ona zaś stracił a ró wnowagę, spadł a z taboretu i wylą dował a

na leż ą cym na podł odze mę ż czyź nie.

Mervyn zaczą ł się ś miać.

Jego ś miech okazał się zaraź liwy. Nancy zapomniał a o przeż yciach ostatnich

dwudziestu czterech godzin - o zdradzie brata, katastrofie, któ rej cudem uniknę li podczas lotu

maszyną Mervyna, niezrę cznej sytuacji w apartamencie dla nowoż eń có w, okropnej kł ó tni

podczas kolacji i strachu przed sztormem. Uś wiadomił a sobie, ż e istotnie jest coś nieodparcie

zabawnego w tym, ż e niemal naga siedzi wraz z nieznajomym mę ż czyzną na podł odze w

wyczyniają cym przedziwne harce samolocie, i sama takż e wybuchnę ł a ś miechem.

Nastę pny podskok maszyny rzucił ich na siebie. Wcią ż ś mieją c się spojrzeli sobie w

oczy...

A potem, zupeł nie niespodziewanie, pocał ował a go.

Stanowił o to dla niej cał kowite zaskoczenie. Myś l o tym, by go pocał ować, nawet przez

uł amek sekundy nie pojawił a się w jej gł owie. Nie był a wcale pewna, czy choć trochę go lubi.

Zrobił a to pod wpł ywem impulsu, któ ry pojawił się nie bardzo wiadomo ską d.

Mervyn był oszoł omiony i zdumiony, ale bł yskawicznie doszedł do siebie i z zapał em

oddał pocał unek. Czuł a, ż e w jednej chwili zapł oną ł jak pochodnia.

Dopiero po jakiejś minucie udał o jej się go odepchną ć.

- Co się stał o? - zapytał a, zupeł nie zdezorientowana.

- Pocał ował aś mnie - poinformował ją z zadowoleniem.

- Wcale nie miał am takiego zamiaru...

- Niemniej cieszę się, ż e to zrobił aś.

Tym razem on ją pocał ował.

Pró bował a się uwolnić, ale uś cisk jego ramion był bardzo silny, ona zaś walczył a bez

wię kszego przekonania. Zesztywniał a, gdy poczuł a, jak rę ka Mervyna wś lizguje się pod

peniuar; wstydził a się swoich mał ych piersi i bał a się, ż e bę dzie nimi rozczarowany. Kiedy

jednak dotkną ł ich swoją duż ą, silną dł onią, z jego gardł a wydobył się zduszony ję k rozkoszy.

Nancy nadal był a spię ta. Po karmieniu chł opcó w pozostał y jej wielkie sutki; mał e piersi i

wielkie sutki - czuł a się niemal zdeformowana. Jednak Mervyn nie okazał wstrę tu, wrę cz

przeciwnie. Pieś cił ją z zadziwiają cą ł agodnoś cią, aż wreszcie Nancy poddał a się

rozkosznemu doznaniu. Minę ł o wiele czasu od chwili, kiedy doś wiadczał a go po raz ostatni.

Co ja wyrabiam, na litoś ć boską? - przemknę ł o jej nagle przez myś l. - Jestem

szanowaną wdową, a oto jakby nigdy nic tarzam się po podł odze samolotu z mę ż czyzną,

któ rego spotkał am zaledwie wczoraj! Co mi się stał o?

- Przestań! - powiedział a stanowczym tonem i usiadł a wyprostowana. Mervyn

pogł askał ją po odsł onię tym udzie. - Przestań - powtó rzył a, odpychają c jego rę kę.

- Jak sobie ż yczysz - odparł z nie ukrywanym ż alem. - Ale gdybyś zmienił a zdanie,

jestem gotó w.

Zerknę ł a na jego erekcję wyraź nie odznaczają cą się pod materiał em koszuli i szybko

odwró cił a spojrzenie.

- To moja wina - powiedział a, wcią ż jeszcze oddychają c cię ż ko po namię tnym

pocał unku. - Ale to był bł ą d. Zachowuję się jak idiotka, wiem o tym. Przepraszam.

- Nie przepraszaj. To był a najprzyjemniejsza niespodzianka, jaka zdarzył a mi się od lat.

- Przecież kochasz swoją ż onę, prawda? - zapytał a bez ogró dek.

Skrzywił się.

- Do niedawna tak mi się wydawał o. Teraz, szczerze mó wią c, nie jestem pewien, co

mam o tym myś leć.

Nancy czuł a się dokł adnie tak samo: nie wiedział a, co o tym myś leć. Po dziesię ciu

latach wstrzemię ź liwoś ci przekonał a się, ż e poż ą da mę ż czyzny, któ rego prawie nie zna.

Choć wł aś ciwie znam go cał kiem nieź le. Odbył am z nim dł ugą podró ż, opowiedzieliś my

sobie o naszych kł opotach... Wiem, ż e jest szorstki, arogancki i dumny, ale takż e lojalny,

namię tny i silny. Lubię go mimo jego wad. Budzi mó j szacunek. Jest bardzo atrakcyjny, nawet

w tej okropnej koszuli. Trzymał mnie za rę kę, kiedy się bał am. Jak to mił o był oby mieć kogoś,

kto trzymał by mnie za rę kę za każ dym razem, kiedy bym się bał a...

Jakby czytają c w jej myś lach, Mervyn ponownie wzią ł ją za rę kę, ale tym razem

pocał ował wewnę trzną czę ś ć dł oni. Przez skó rę Nancy przebiegł y rozkoszne ciarki. Po chwili

przycią gną ł ją do siebie i pocał ował w usta.

- Nie ró b tego! - szepnę ł a. - Jeś li znowu zaczniemy, nie zdoł am się powstrzymać!

- A ja się obawiam, ż e jeś li nie zaczniemy teraz, to już nigdy - odparł gł osem

przepeł nionym poż ą daniem.

Wyczuwał a w nim ogromną namię tnoś ć, nad któ rą udał o mu się zapanować jedynie

dzię ki ogromnemu wysił kowi, i to jeszcze bardziej rozpalił o jej zmysł y. Zbyt czę sto spotykał a

na swej drodze sł abych, uległ ych mę ż czyzn, pragną cych znaleź ć u jej boku spokó j i

bezpieczeń stwo, rezygnują cych ze swoich zamiaró w natychmiast, jak tylko wyczuli, ż e ona

jest im przeciwna. Mervyn był uparty i silny. Pragną ł jej teraz i tutaj, ona zaś marzył a o tym, by

mu ulec.

Poczuł a dotknię cie jego dł oni na wewnę trznej stronie uda, pod czarną koronkową

koszulą. Przymknę ł a oczy i niemal bez udział u ś wiadomoś ci rozchylił a nieco nogi. Nie

potrzebował wyraź niejszego zaproszenia. W chwilę potem ję knę ł a, gdy rę ka Mervyna dotknę ł a

jej kobiecoś ci. Pierwszy raz od ś mierci Seana. - Ta myś l sprawił a, ż e nagle ogarną ł ją smutek.

- Bardzo mi ciebie brakuje, Sean. Boję się przyznać sama przed sobą, jak bardzo. Jeszcze

nigdy od chwili pogrzebu nie czuł a tak ogromnej rozpaczy. Ł zy przecisnę ł y się mię dzy jej

zamknię tymi powiekami i potoczył y się po policzkach. Cał ują cy ją Mervyn natychmiast poczuł

ich smak.

- Co się stał o? - zapytał.

Otworzył a oczy i przez zasł onę ł ez ujrzał a najpierw jego przystojną, zatroskaną twarz,

a potem swó j peniuar zawinię ty powyż ej pasa i rę kę Mervyna mię dzy jej udami. Uję ł a go za

przegub, po czym delikatnie, lecz stanowczo odsunę ł a jego rę kę.

- Nie gniewaj się, proszę.

- Nie bę dę się gniewał - odparł ł agodnie. - Powiedz mi.

- Od ś mierci Seana nie dotykał mnie tam ż aden mę ż czyzna.

Kiedy to zrobił eś, natychmiast pomyś lał am o nim.

- To był twó j mą ż - stwierdził.

Skinę ł a gł ową.

- Jak dawno?

- Dziesię ć lat temu.

- To mnó stwo czasu.

- Jestem lojalna. - Uś miechnę ł a się przez ł zy. - Jak ty.

Westchną ł.

- Masz rację. To już moje drugie mał ż eń stwo, a dopiero po raz pierwszy otarł em się o

zdradę. Wcią ż myś lę o Dianie i tym fircyku.

- Czy jesteś my niemą drzy?

- Być moż e. Powinniś my przestać rozmyś lać o przeszł oś ci i zaczą ć cieszyć się

teraź niejszoś cią.

- Chyba masz rację - szepnę ł a, po czym znowu go pocał ował a.

Samolot zatrzą sł się, jakby w coś uderzył. Podł oga zakoł ysał a się, ś wiatł a zamigotał y, a

Nancy zapomniał a o pocał unku i przywarł a mocno do Mervyna, by nie stracić ró wnowagi.

Kiedy odsunę ł a się i spojrzał a na niego, zauważ ył a, ż e krwawi mu warga.

- Ugryzł aś mnie - stwierdził z przekornym uś miechem.

- Przepraszam.

- Nie szkodzi. Mam nadzieję, ż e zostanie mi blizna.

Obję ł a go mocno, czują c nagł y przypł yw sympatii.

Kolejny atak sztormu przeczekali leż ą c na podł odze, ciasno do siebie przytuleni.

- Spró bujmy dostać się do koi - zaproponował Mervyn, kiedy koł ysanie na chwilę

zelż ał o. - Na pewno bę dzie nam wygodniej niż na dywanie.

Nancy skinę ł a gł ową, po czym przepeł zł a na czworakach przez kabinę i wspię ł a się do

swojej koi. Mervyn poł oż ył się obok niej. Obją ł ją, ona zaś przylgnę ł a do niego cał ym ciał em.

Za każ dym razem, kiedy sztorm przybierał na sile, przywierał a do niego mocniej

niczym ż eglarz przywią zany do masztu, a on gł adził ją uspokajają co po plecach.

Wreszcie udał o się jej usną ć.

 

* * *

Zbudził o ją pukanie i gł os zza drzwi.

 

- Steward!

Otworzywszy oczy stwierdził a, ż e leż y w obję ciach Mervyna.

- Boż e! - szepnę ł a z przeraż eniem. Usiadł a, rozglą dają c się dokoł a bł ę dnym wzrokiem.

Mervyn poł oż ył dł oń na jej ramieniu.

- Proszę chwilę zaczekać - powiedział donoś nym, spokojnym gł osem.

- Oczywiś cie, proszę pana - odparł steward. - Proszę się nie ś pieszyć.

Mervyn wyskoczył z ł ó ż ka i nakrył Nancy kocem. Uś miechnę ł a się do niego z

wdzię cznoś cią, po czym odwró cił a się do ś ciany, udają c, ż e ś pi. Na wszelki wypadek wolał a

nie patrzeć stewardowi w oczy.

Usł yszał a, jak Mervyn otwiera drzwi.

- Dzień dobry! - powiedział radosnym tonem steward, wchodzą c do kabiny. Do Nancy

dotarł zapach ś wież o zaparzonej kawy. - Jest dziewią ta trzydzieś ci rano czasu brytyjskiego,

czwarta trzydzieś ci w Nowym Jorku, a punkt szó sta na Nowej Fundlandii.

- Dziewią ta trzydzieś ci w Wielkiej Brytanii, a szó sta rano na Nowej Fundlandii? -

powtó rzył Mervyn ze zdziwieniem. - Chcesz powiedzieć, ż e trzeba odją ć trzy i pó ł godziny?

- Tak jest, proszę pana. Czas Nowej Fundlandii dzieli od czasu Greenwich wł aś nie trzy

i pó ł godziny.

- Nie wiedział em, ż e uwzglę dnia się pó ł godzinne ró ż nice. To chyba komplikuje ż ycie

ludziom, któ rzy ukł adają rozkł ady lotó w. Ile jeszcze do wodowania?

- Bę dziemy wodować za trzydzieś ci minut, tylko godzinę pó ź niej, niż powinniś my.

Opó ź nienie powstał o w wyniku sztormu.

Steward wyszedł cicho z kabiny i zamkną ł za sobą drzwi.

Nancy odwró cił a się od ś ciany. Kiedy Mervyn podnió sł ż aluzje, do wnę trza apartamentu

wlał o się przez okna dzienne ś wiatł o. Przyglą dał a się, jak nalewa kawę, podczas gdy przez jej

pamię ć przelatywał y oderwane obrazy - wspomnienia minionej nocy. Mervyn trzymają cy ją za

rę kę, oboje padają cy na podł ogę, jego dł oń mię dzy jej udami, przytulone ciał a, rę ka

gł aszczą ca ją uspokajają co podczas kolejnych atakó w sztormu. Sł odki Boż e - pomyś lał a. -

Coraz bardziej lubię tego czł owieka.

- Jaką pijesz? - zapytał.

- Czarną, bez cukru.

- Tak samo jak ja.

Podał jej filiż ankę.

Przyję ł a kawę z wdzię cznoś cią. Był a bardzo ciekawa mnó stwa rzeczy dotyczą cych

Mervyna. Czy gra w tenisa, chodzi do opery, lubi robić zakupy? Czy duż o czyta? Jak

zawią zuje krawat? Czy sam czyś ci sobie buty? Patrzą c na niego, siedzą cego w fotelu i

piją cego kawę, doszł a do wniosku, ż e moż e sobie sama udzielić wielu odpowiedzi bez ryzyka

popeł nienia bł ę du. Na pewno grał w tenisa, ale chyba nie czytał zbyt wielu powieś ci, a już na

pewno nie lubił wł ó czyć się po sklepach. Wyglą dał na dobrego pokerzystę, lecz marnego

tancerza.

- O czym myś lisz? - zapytał. - Tak mi się przyglą dasz, jakbyś chciał a oszacować, czy

warto wystawić mi polisę ubezpieczeniową.

Roześ miał a się.

- Jaką muzykę lubisz?

- Jestem zupeł nie gł uchy, jeś li o to chodzi - przyznał. - Przed wojną, kiedy jeszcze

był em kawalerem, wszę dzie kró lował ragtime. Podobał mi się ten rytm, choć nigdy nie był em

dobrym tancerzem. A ty?

- Ja? Och, tań czył am, i to nawet sporo. Musiał am to robić. W każ dą sobotę rano w

biał ej sukience i biał ych rę kawiczkach chodził am do szkoł y tań ca, gdzie uczył am się tań czyć z

dwunastoletnimi chł opcami w garniturach. Matka uważ ał a, ż e zapewni mi to dostę p do

najwyż szych krę gó w towarzyskich Bostonu. Oczywiś cie nic z tego nie wyszł o, ale wcale tego

nie ż ał uję. Znacznie bardziej interesował a mnie fabryka ojca, naturalnie ku rozpaczy matki.

Walczył eś podczas Wielkiej Wojny?

Przez jego twarz przemkną ł cień.

- Tak, pod Ypres. Przysią gł em sobie, ż e zrobię wszystko, ż eby już nigdy mł odzi ludzie

nie musieli giną ć w taki sposó b, ale nie przewidział em pojawienia się Hitlera.

Spojrzał a na niego ze wspó ł czuciem. Mervyn odwró cił się w jej stronę. Kiedy ich oczy

spotkał y się, natychmiast zrozumiał a, ż e on takż e wspomina pocał unki i pieszczoty minionej

nocy. Ogarną ł ją wstyd. Spojrzał a przez okno, za któ rym pojawił się jakiś lą d. Przypomniał o jej

to, ż e w Botwood czeka ją rozmowa telefoniczna, któ ra w taki lub inny sposó b na pewno

wywrze ogromny wpł yw na jej ż ycie.

- Już prawie jesteś my! - wykrzyknę ł a, zrywają c się z ł ó ż ka. - Muszę się ubrać.

- Bę dzie lepiej wyglą dał o, jeś li wyjdę pierwszy.

- W porzą dku.

Co prawda miał a poważ ne wą tpliwoś ci, czy pozostał y jej jeszcze choć resztki reputacji,

któ re warto by był o chronić, ale nie chciał a mu tego mó wić. Przyglą dał a się, jak zdejmuje z

wieszaka garnitur i bierze papierową torbę z biał ą koszulą, czarnymi weł nianymi skarpetkami i

szarą baweł nianą bielizną, któ re kupił w Foynes wraz z pasiastą koszulą nocną. W drzwiach

zawahał się wyraź nie; wiedział a, ż e zastanawia się, czy moż e ją jeszcze raz pocał ować.

Podeszł a do niego.

- Dzię kuję, ż e chciał o ci się przez cał ą noc trzymać mnie w ramionach - powiedział a.

Schylił się i delikatnie dotkną ł ustami jej warg. Trwali tak przez chwilę, po czym

rozdzielili się.

Nancy otworzył a mu drzwi i Mervyn wyszedł z kabiny.

Zamkną wszy je westchnę ł a gł ę boko. Zdaje się, ż e mogł abym się w nim zakochać -

pomyś lał a. - Ciekawe, czy jeszcze kiedyś zobaczę tę jego pasiastą koszulę.

Spojrzał a w okno. Samolot stopniowo tracił wysokoś ć. Musiał a się poś pieszyć.

Uczesał a się szybko, a nastę pnie poszł a z walizeczką do damskiej ł azienki

są siadują cej z apartamentem dla nowoż eń có w. Zastał a tam Lulu Bell i jaką ś nieznajomą

kobietę, ale na szczę ś cie nie ż onę Mervyna. Nancy chę tnie wzię ł aby ką piel, lecz musiał a

zadowolić się dokł adnym umyciem. W walizeczce miał a czystą bieliznę i ś wież ą bluzkę -

granatową zamiast szarej - do tej samej wiś niowej garsonki. Ubierają c się myś lał a o porannej

rozmowie z Mervynem. Choć wł aś ciwie był a szczę ś liwa, to w gł ę bi duszy drę czył ją trudny do

wyjaś nienia niepokó j. Dlaczego? W chwili kiedy zadał a sobie to pytanie, odpowiedź stał a się

jasna jak sł oń ce. Mervyn nie mó wił nic o swojej ż onie. Napomkną ł o niej tylko raz... a potem

cisza. Czyż by pragną ł powrotu Diany? Moż e nadal ją kochał? Co prawda spę dził noc

trzymają c w obję ciach inną kobietę, ale to wcale nie przekreś lał o jego mał ż eń stwa.






© 2023 :: MyLektsii.ru :: Мои Лекции
Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав.
Копирование текстов разрешено только с указанием индексируемой ссылки на источник.